Maciej Słomiński, INTERIA: Pod koniec minionego tygodnia Trefl Gdańsk ogłosił przedłużenie współpracy z trenerem Igorem Juriciciem. Pan negocjował już z wieloma trenerami, jak na tym tle przebiegały rozmowy z chorwackim szkoleniowcem? Dariusz Gadomski, prezes zarządu Trefla Gdańsk: - Trener chciał zostać, dobrze się u nas czuje. My również chcieliśmy przedłużyć współpracę, jak na dłoni widać, że wszyscy zawodnicy zrobili postęp przez ten sezon. Metody trenera Igora Juricicia się sprawdziły, dlatego negocjacje przebiegły relatywnie szybko. Prosiłem Igora o chwilę cierpliwości, bo równolegle pracowaliśmy nad budżetem na kolejny sezon, musiałem poczekać na posiedzenie Rady Nadzorczej, żeby mieć całkowitą jasność w tematach finansowych. Trener miał moje słowo, że nie rozmawiałem z żadnym innym szkoleniowcem. Początki współpracy nie były idealne, ale Igor Juricić szybko dotarł się ze sztabem, nauczył się Polski. Nauczył się Polski i mówić po polsku. Wywiad, który z nim przeprowadzałem trzy tygodnie temu był prawie całkowicie w naszym języku. I to zaledwie po siedmiu miesiącach pobytu w naszym kraju. - Gdy zatrudnialiśmy trenera Juricicia, Damian Dacewicz, który grał z nim w Częstochowie powiedział mi: zobaczysz jak on szybko złapie język polski. I tak się stało. Trener doskonale się zaaklimatyzował, pozytywny wpływ ma także bliska obecność jego rodaków: piłkarza Lechii Gdańsk Mario Malocy oraz trenera Żana Tabaka, który prowadzi naszą bratnią drużynę Trefla Sopot. Panowie czas wolny spędzają po chorwacku, to też działa na plus. Czy przegrana seria play-off z Jastrzębskim Węglem miała wpływ na rozmowy z trenerem Juriciciem? W dwóch meczach wyjazdowych zostaliście po prostu rozbici. - Te mecze nie miały wpływu, negocjacje zaczęliśmy o wiele wcześniej. Jastrzębie zagrało z nami u siebie dwa perfekcyjne mecze, wychodziło im wszystko, nawet najbardziej bezczelne zagrania. Zespół, który jest świadomy swojej klasy, pamiętajmy że to jest co najmniej druga drużyna w Europie. Teoretycznie mogli być zmęczeni po meczach półfinału Ligi Mistrzów z Halkbankiem Ankara. - Tymczasem to zadziałało w drugą stronę. Mecze z Turkami dały im dodatkowy wiatr w żagle i jeszcze większą wiarę we własne umiejętności. Mają przecież trzech mistrzów olimpijskich, dwóch wicemistrzów świata. Pokazali nam miejsce w szeregu, chociaż Treflowi zdarzało się grać lepiej. Twierdzę raczej, że to oni byli mocni, a nie my słabi. Cieszę się, że w Gdańsku faworyt musiał się napocić, żeby z nami wygrać, natomiast powtarzam - nie miało to kompletnie wpływu na negocjacje z trenerem Juriciciem. Czy z dzisiejszej perspektywy jest pan zadowolony, że Andrea Anastasi nie wrócił do Trefla, a poszedł do Perugii? Byliście po słowie, a ostatecznie wasze drogi zbiegły się z Igorem Juriciciem. - Gdy rok temu rozmawialiśmy z Andreą, czuło się, że nie jest całkowicie przekonany do naszego projektu. Myślę, że dobrze się stało dla wszystkich stron, że wyszło jak wyszło. Każdy nauczył się czegoś nowego. Igor Juricić jest zupełnie innym szkoleniowcem niż Andrea Anastasi czy Michał Winiarski. Nowe metody dały drużynie nowe bodźce. Będę jednak do znudzenia powtarzał, że nie byłoby sukcesu Igora Juricicia, gdyby nie fenomenalny sztab. Piotr Ślugajski jest już 10 lat w Treflu Gdańsk, Wojciech Bańbuła - pięć sezonów u nas, Dominik Posmyk - czwarty sezon. Przyszedł Karol Rędzioch, który był prawą ręką Anastasiego. Gdyby Karol był z nim w Perugii, być może losy tej drużyny potoczyłyby się inaczej. Topowi fachowcy w bardzo silnej PlusLidze. Siłą każdej organizacji są ludzie, a Trefl Gdańsk nie jest pod tym względem wyjątkiem. Trzeba przyznać, że trener świetnie wykorzystał ich "know how". Są tacy trenerzy, którzy mają klapki na oczach i wszystko wiedzą najlepiej, Juricić do nich nie należy. Sztab plus czerpanie z doświadczenia Lukasa Kampy, Mariusza Wlazłego i Janusza Gałązki. Trener wyciągnął maksa z drużyny i wszystkich, którzy byli w jej otoczeniu. Czy wiedział pan, że ten sezon będzie ostatnim w karierze Mariusza Wlazłego? - Tak. Była między nami gentlemeńska umowa, że spokojnie czekamy i ogłosimy to w odpowiednim momencie. Razem szukaliśmy właściwej formuły na jego dalszą rolę w naszym klubie. Stanęło na koordynatorze ds. przygotowania psychologicznego. O tym rozmawialiśmy z Mariuszem, który powiedział: nie trener mentalny, a psycholog. Niektórzy szkoleniowcy są uprzedzeni do roli psychologa, sami pretendują do tej roli, nie chcą, żeby ktoś im się wtrącał. W tym sezonie korzystaliśmy ze współpracy z panią psycholog Martą Witkowską, która chętnym poświęcała swój wolny czas, gdy zawodnik chciał, to umawiał się z nią na indywidualne sesje. Korzystali chyba wszyscy w drużynie. Zauważyłem zmiany w ich zachowaniach, po nieudanych zagraniach nie rozpamiętują, a idą dalej. Nikt się nie poddaje. Na najwyższym poziomie liczą się detale, żeby zacytować klasyka. Przy bardzo wyrównanym, wysokim poziomie, mogą decydować szczegóły mentalne. - Zgadza się, to jest przyszłość sportu, bez wsparcia psychologicznego sportowcy na najwyższym poziomie nie będą sobie radzić. Ostatnio czytałem wywiad z Bruno Rezende, rozgrywającym kadry Brazylii, który podkreślał jak ważny jest psycholog w sztabie. Mówił pan o wyciśnięciu maksa z tej drużyny - czego Treflowi Gdańsk brakuje, by znaleźć się w strefie medalowej PlusLigi? Pieniędzy? - Mówił o tym Michał Winiarski, gdy jeszcze był u nas, jego słowa powtórzył Mariusz Wlazły. Gra się ligę, potem przychodzą play-offy. Wtedy wyższy bieg włączają zawodnicy, którzy być może nie grali najlepiej w sezonie zasadniczym, ale w decydujących meczach budzą się do życia. Dlaczego ZAKSA rok w rok jest wysoko? Bo ma doświadczenie, jej zawodnicy są ograni w meczach o stawkę. Jastrzębie nas wypunktowało z tego samego powodu. Decydują detale, komu w kluczowym momencie ręka nie zadrży, za to się płaci. My mamy zawodników, którzy uczą się wchodzenia na najwyższy poziom, potem idą do lepszych klubów, jak Marcin Janusz, który jest topowym rozgrywającym. Wielu zawodników wyszło z Gdańska i gra o najwyższe zaszczyty. Co pan czuje, gdy wspomniany Janusz, trener Michał Winiarski, czy teraz Luke Perry i Bartłomiej Bołądź idą do klubów lepiej płacących? Dominuje radość, że grali dla Gdańska, czy raczej żal, że gdyby zostali mogliby ponieść Trefla na wyższy poziom i jeszcze bardziej wypełnić i tak najbardziej pełną w PlusLidze ERGO ARENĘ? - Gdyby stać nas było na trochę lepszą ofertę od konkurencji, oni by w Gdańsku zostali. Te różnice są jednak spore, dlatego po ludzku im się nie dziwię, że idą gdzie indziej, zwłaszcza że kariera sportowca jest krótka, trzeba wykorzystać swoje 5 minut. Rozmawialiśmy z Lukiem i Bartkiem, niestety nie było nas na nich stać. Od lat robimy to samo i śmiem twierdzić, że jesteśmy w tym dobrzy - promujemy zawodników, na ich miejsce ściągamy kolejnych i nieźle na tym wychodzimy. Skład na kolejny sezon mamy już dopięty, powinien on dostarczyć wielu pozytywnych emocji kibicom "Gdańskich Lwów". Ma pan kilka okien transferowych za sobą - czy to sprzed roku było jednym z najbardziej udanych? O Bołądziu i Perrym już było, a doszedł przecież jeszcze Mikołaj Sawicki, który zrobił furorę w PlusLidze. - Sawicki, którego Anastasi nie chciał. Wielkim orędownikiem sprowadzenia Mikołaja był Dominik Posmyk, który pamiętał go z Bełchatowa. Pamiętam któreś play-offy, gdy jeden z zawodników Skry doznał kontuzji, "Sawik" wszedł z ławki i radził sobie bardzo dobrze. Mikołaj przez ten sezon przeszedł niesamowitą drogę, zrozumiał co to znaczy być zawodowym sportowcem, w Bełchatowie stał w kwadracie i było fajnie, a tu musiał wziąć odpowiedzialność. Stał się tak pewnym punktem drużyny, że drżeliśmy, gdy go coś bolało, czy to aby nic poważnego. Nadmorskie mewy ćwierkają, że najbliższe dni mogą przynieść duże wieści na jego temat. Bartłomiej Bołądź - najskuteczniejszy siatkarz PlusLigi - czy on spełnił oczekiwania? - Bartek poniżej pewnego poziomu nie schodzi, to widać też z jego statystyk ze wszystkich sezonów, ile ataków, bloków itd. zapisuje na swoim koncie. Wiedziałem kogo bierzemy, wszystko, o czym rozmawiałem z prezesem z Suwałk się sprawdziło. W Ślepsku Malow Bołądź miał trzy bardzo dobre sezony. Jest to bardzo solidny zawodnik i wypromował się w Treflu. Coś takiego jest w Gdańsku, że zawodnik grając tutaj jest bardziej zauważany w kraju, łatwiej mu zaistnieć w skali całej ligi, gdy gra u nas niż gdzie indziej. Temat długi jak Żółta rzeka. Chińczycy - dwóch trenerów i Jingyin Zhang - wyjeżdżają. - 30 kwietnia. Z naszego punktu widzenia wszystko było w porządku. Zhang zobaczył inne siatkarskie realia, Igor długo z nim rozmawiał, dobrze wpasował się w grupę, która jest do niego zbliżona wiekowo. Chłopak ma potencjał i go pokazał. Teraz zawodnik wraca do siebie do Chin, tam nastąpi ocena projektu ze strony chińskiej, od tego wiele zależy. Liga chińska rusza w październiku, czy zapadnie decyzja by wypuścić zawodników i osłabić własne rozgrywki? Tego nie wie nikt. Kogoś nie udało się Treflowi zatrzymać, ale kogoś też udało. Karol Urbanowicz, wasz wychowanek zostaje, mimo że chciało go pół PlusLigi albo cała. - Cała. Karol Urbanowicz wraz ze swoim managerem zdecydowali, że zostają w Treflu Gdańsk. Karol to młody człowiek, świetnie wychowany przez rodziców, bardzo inteligentny i świadomy tego jak ma jego kariera wyglądać. Trener Juricić i sztab cały czas stawiali na niego. Miał pewną szóstkę, cały czas był budowany. Karol sam wie, że kolejny sezon w Gdańsku będzie najlepszy dla jego rozwoju. Wie, że zbyt szybkie pójście do większego klubu mogłoby zatrzymać jego rozwój. Pieniądze nadejdą. Pytanie czy wziąć dziś dwa razy więcej niż ma teraz, czy poczekać rok i wziąć trzy razy tyle. Oczywiście gwarancji nie ma, są zdarzenia losowe, ale odpowiednimi decyzjami można ryzyko niwelować. Mówiliśmy o PlusLidze, a czy taki zawodnik jak Karol Urbanowicz powinien spróbować sił za granicą? Sam sobie odpowiem, ale nie bardzo widzę powody, aby siatkarz o podobnym profilu miałby opuszczą najlepszą ligę świata. - Poznanie czegoś nowego zawsze jest wartością, choćby po to, by docenić to, co jest w Polsce. Chwalimy Gdańsk, ale Włochy mają tę przewagę, że prawie przez cały rok świeci słońce, a my dopiero teraz mogliśmy poszaleć i wypić kawę na plaży. Warto zobaczyć, czy trawa u sąsiada jest bardziej zielona. Warto spróbować czegoś innego. Dwie nasze drużyny zagrają w finale Ligi Mistrzów, ZAKSA jest na tym etapie trzeci raz z rzędu, to nie przypadek, to są fakty, naszej ligi nie musimy się wstydzić, a przeciwnie - musimy ją chwalić i sprzedawać na świecie. Awans ZAKSY i Jastrzębia do finału to zasługa całej PlusLigi, ich pozycja jest wypadkową siły naszych rozgrywek. Dziś ostatni mecz domowy Trefla Gdańsk w tym sezonie. W dwumeczu o piąte miejsce "Gdańskie Lwy" zmierzą się z Projektem Warszawa. To dla was ważne, czy zajmiecie piąte czy szóste miejsce w lidze? - Ważne. Sport uprawia się po to, by wygrywać. Poza tym piąte miejsce daje prawo gry w Pucharze Challange. Zdajemy sobie sprawę, że projekt przewidujący wsparcie polskich drużyn grających w pucharach jest jeszcze w fazie budowy, ale liczymy na jego rozwój - ten program obejmuje najpopularniejsze dyscypliny sportu: piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną. Dzięki temu nie dokładałoby się do pucharów. Nie jest to może puchar najwyższej rangi, ale zawsze jest to możliwość rotacji w składzie, dania szansy zawodnikom, którzy grają mniej w PlusLidze. Jakie pan prezes typuje rozstrzygnięcia w końcówce sezonu? W Lidze Mistrzów i PlusLidze. - W finale Ligi Mistrzów zadecyduje dyspozycja dnia. Jastrzębie dzięki awansowi do finału zyskało niesamowitą pewność siebie, którą pokazało w meczach z nami. Z drugiej strony ZAKSA zagra w trzecim kolejnym finale, to doświadczenia na wagę złota. A w lidze? Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zajęła dopiero czwarte miejsce w sezonie zasadniczym. - To tak klasowa drużyna, że nie ma to większego znaczenia, ważne żeby znaleźć się w play-off, potem gra zaczyna się od nowa. Jastrzębie za to ma najszerszą ławkę, co też może okazać się nie bez znaczenia. Myślę, że w finale PlusLigi będzie powtórka składu finału Ligi Mistrzów. Linia przyjęcia w ZAKSIE i Jastrzębiu jest lepsza niż w Resovii i Zawierciu, a jak przyjmujesz, tak grasz. Od lat słyszę o świetnej młodzieży Trefla, tymczasem dużo gra tylko wspomniany Karol Urbanowicz. Kiedy przyjdzie czas Jordana Zaleszczyka i Aleksa Nasewicza? - Budujemy ich z meczu na mecz, z sezonu na sezon. Jordan miał trochę pecha, po bardzo dobrym meczu w Lublinie złapał kontuzję. Wiem, że na treningach mocno napiera na pozycje Karola i Patryka Niemca. Nasewicz grałby więcej, ale blokował go białoruski paszport. Żeby on mógł wejść, trzeba by ścignąć z boiska Lukasa Kampę, Jana Martineza czy Luke’a Perry’ego. Wszystkie papiery Aleksa są złożone w FIVB, jednak takie sprawy załatwiane są na kongresach, a najbliższy jest w czerwcu. Trwa wyścig z czasem, aby mógł zagrać w jednej z polskich reprezentacji młodzieżowych. Nasewicz musi się nauczyć zawodowego sportu, a jestem przekonany, że będzie grał w dużą siatkówkę. To może być drugi Karol Butryn. Na treningach atakuje niby od niechcenia, ale robi to z taką siłą, że Luke Perry chowa głowę. O Aleksa biło się wielu managerów, ma z Treflem czteroletni kontrakt, przez dwa lata nikt nie ma prawa go wykupić. Powiedział pan o managerach - w piłce nożnej mówi się, że są rakiem tej dyscypliny. A jaka jest pana opinia na ich temat? - Nie unikniemy managerów, są w świecie siatkówki już na stałe. Kilka lat temu, gdy nasz klub opuścił sponsor, firma LOTOS - w życiu bym się nie dogadał z zawodnikami w sprawie spłaty zobowiązań, gdyby nie mediacja managerów. Każdy zawodnik chciał pieniędzy od razu, co było nierealne, to agenci przekonywali co do rozłożenia płatności na raty. Jestem zdania, że warto rozmawiać. Są managerowie, którzy tłumaczą siatkarzom, że warto zarabiać mniej, za to postawić na rozwój. Ja złych wspomnień ze współpracy z managerami nie mam. Na koniec chciałem zapytać o pana - jest już pan kilka lat prezesem, czy czasami ma pan dość? Co pana napędza do działania? - Czasem pojawia się zmęczenie i zwątpienie - to nieuniknione. Kazimierz Wierzbicki inwestuje w sport od 30 lat. Prywatny inwestor daje niemałe pieniądze, spełniamy wszystkie warunki, aby ktoś jeszcze nam pomógł, świetne miasto, świetna infrastruktura, wzorcowo prowadzone szkolenie młodzieży, brak "trupów w szafie", natomiast sytuacja polityczna jest taka, że wiele dróg mamy zamkniętych. Mówimy o spółkach skarbu państwa? - Nauczyliśmy się z tym żyć. Co roku nikt na nas nie stawia, a my co roku udowadniamy, że potrafimy zrobić niespodziankę. Utarcie nosów niedowiarkom - to na pewno trochę nakręca do działania. Co jeszcze? Ludzie, pracownicy klubu, oni od lat są największą siłą Trefla. Można mieć pieniądze, ale bez ludzi nic nie osiągniemy. Czasy są niełatwe, pieniędzy na marketing nie jest dużo, ale nasi ludzie potrafią tak wypromować drużynę, że od lat cieszymy się największą frekwencją. Jaką ocenę wystawia prezes Dariusz Gadomski Treflowi Gdańsk za sezon 2022/23? Jesteśmy już w tym wieku, że poruszamy się w dawnej skali od 2 do 5. - Co najmniej 4+. Dwa nieudane mecze w Jastrzębiu nie zmieniają tej oceny. Przegraliśmy z co najmniej drugą drużyną w Europie, to żaden wstyd. Wszyscy zawodnicy zrobili gigantyczny postęp. Spełniliśmy cel sportowy, czyli wejście do play-off. Pamiętajmy o kontuzji Piotra Orczyka, która pokrzyżowała nam plany. Orczyk zostaje na kolejny sezon? - Tak, przedłużyliśmy z nim kontrakt, gdy jeszcze rehabilitował się po kontuzji. Na treningach już zagrywa i atakuje, to fajny charakter, bardzo liczymy na niego w przyszłym sezonie. A dlaczego 4+, nie 5? Nie zagraliście w tym roku w finale Pucharu Polski. - Losowanie nas nie rozpieściło, w ćwierćfinale trafiliśmy na ZAKSĘ, która miała dobry moment. Wyszło ich doświadczenia, a nasz brak. Oni wiedzieli co zrobić, by w jednym meczu wejść na swój najwyższy poziom. Myśmy w ten mecz nie weszli, jak należy. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA