Spotkania Skry i Jastrzębskiego Węgla to klasyki ostatnich sezonów PlusLigi. Obie drużyny niemal zawsze biły się w nich o najwyższe cele, ale od 2017 r. z bezpośrednich starć górą zawsze wychodził zespół z Jastrzębia-Zdroju. W sobotę ta seria została przedłużona. Mecz lepiej rozpoczęli gospodarze, którzy zbudowali sobie przewagę przy mocnej zagrywce Mateusza Bieńka. Po asie serwisowym reprezentacyjnego środkowego trener jastrzębian Luke Reynolds poprosił o przerwę - jego drużyna przegrywała wówczas już 6:10. Przemowa szkoleniowca niewiele jednak zmieniła. Rywale potrafili zablokować Rafała Szymurę czy Mohameda Al Hachdadiego, a ich przewaga wzrosła do siedmiu punktów. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Reynolds zdecydował się na podwójną zmianę, a jego zawodnicy wzmocnili zagrywkę. To właśnie ona w połączeniu ze szczelniejszym blokiem pozwoliła im na doprowadzenie do remisu 21:21 i zaciętej końcówki. Goście po raz pierwszy objęli prowadzenie dopiero przy stanie 24:23, ale to oni po chwili cieszyli się ze zwycięstwa w secie zakończonym atakiem Jurija Gladyra. Obie drużyny przystąpiły do spotkania zranione. O ile Skra od początku sezonu przeżywa problemy, o tyle Jastrzębski Węgiel dotąd był jednym z najrówniej grających zespołów ligi. Ostatnio zanotował dwie porażki, w tym po dramatycznym, pięciosetowym spotkaniu z Vervą Warszawa Orlen Paliwa. W środku tygodnia tie-break przegrali również bełchatowianie, którzy ulegli Asseco Resovii. Po tym meczu mieli na koncie więcej przegranych niż zwycięstw. Skra drugą partię znów rozpoczęła jednak od dobrej gry i szybko prowadziła 6:2. Po drugiej stronie siatki na boisku pozostali wprowadzeni w pierwszym secie Jakub Bucki i Eemi Tervaportti. Z czasem goście odrabiali straty, po autowym ataku Duszana Petkovicia przegrywali już tylko 8:9. Skra jeszcze przez kilka minut utrzymała przewagę, ale jastrzębianie zablokowali Milada Ebadipoura, as serwisowy dorzucił Gladyr, i przed końcówką wyszli na prowadzenie. W niej znów było sporo emocji, trener Skry Michał Mieszko Gogol za jednym zamachem wprowadził na boisko aż trzech nowych zawodników. To pokerowe zagranie nie przyniosło jednak efektu i rywale wygrali 25:23. Pierwszy mecz obu zespołów, pod koniec grudnia w Jastrzębiu-Zdroju, bełchatowianie przegrali dopiero po tie-breaku. Tym razem już po dwóch setach stanęli pod ścianą, a w trzecim wytracili nieco animuszu z poprzednich partii. Na boisku pozostał wprowadzony z kwadratu dla rezerwowych Karol Kłos, ale to właśnie po jego zablokowanym ataku jastrzębianie prowadzili już 7:4. Dyspozycja środkowych Skry była jedną z jej największych bolączek. W szeregach gości bardzo dobrze radził sobie Bucki, ich przewaga wzrosła do pięciu punktów. Gospodarze nie tracili jednak wiary w dobry wynik i doprowadzili do stanu 12:14. Tyle że w decydujących momentach bełchatowianie zawiedli. Pomylił się Petković, niewiele do gry wniósł zastępujący go Bartosz Filipiak. Jastrzębianie do skutecznego ataku dołożyli zaś dobrą grę w obronie, gdzie brylował Jakub Popiwczak, wybrany MVP spotkania. Mecz mocnym atakiem zakończył Bucki.Wygrana powiększyła przewagę Jastrzębskiego Węgla nad trzecim w tabeli Treflem Gdańsk. W środę zespół czeka kolejne zaległe spotkanie, tym razem z Indykpolem AZS Olsztyn. Skra wciąż musi natomiast walczyć o miejsce w czołowej ósemce. Jej rywalem jest m.in. GKS Katowice, z którym zagra za tydzień. Trenerski stołek, na którym siedzi Gogol, staje się więc coraz bardziej gorący. PGE Skra Bełchatów - Jastrzębski Węgiel 0:3 (25:27, 23:25, 18:25) Skra: Petković, Huber, Sander, Łomacz, Bieniek, Ebadipour - Piechocki (libero) oraz Kłos, Filipiak, Mitić Jastrzębski: Al Hachdadi, Wiśniewski, Louati, Kampa, Gladyr, Szymura - Popiwczak (libero) oraz Tervaportti, Bucki, Kosok Damian Gołąb