Obie drużyny zmierzyły się już w tym sezonie w Lubinie. Wówczas, w meczu pierwszej kolejki, Cuprum postawiło Skrze twarde warunki, ale ostatecznie przegrało 1:3. Taki początek sezonu mógł zwiastować niezłą formę lubinian, w kolejnych meczach jej jednak nie potwierdzili. Środowa wygrana z GKS-em Katowice była dopiero ich drugim zwycięstwem w obecnych rozgrywkach. Taki bilans sytuował ich na przedostatnim miejscu w ligowej tabeli. Początek sobotniego spotkania należał do Skry. Po asie serwisowym Bartosza Filipiaka gospodarze objęli prowadzenie 5:2. To nie podcięło jednak skrzydeł przyjezdnym, którzy mogli liczyć na skuteczność atakującego Ronalda Jimeneza. Jego mocna zagrywka doprowadziła do remisu 10:10. Później nadal prowadziła Skra, ale rywale pilnowali, by gospodarze ponownie im nie uciekli. Przełomowym momentem okazał się atak Wojciecha Ferensa, który dał Cuprum prowadzenie 20:19. Końcówka seta przebiegała pod dyktando lubinian - po nieudanej zagrywce Norberta Hubera wygrali 25:22. Skra dopiero przed tygodniem wróciła do gry po przerwie wymuszonej wykrytymi w drużynie zakażeniami koronawirusem. Powrót miała udany, bez większych problemów pokonując 3:0 MKS Będzin. To miała być zapowiedź marszu w górę tabeli. Przed 14. kolejką bełchatowianie zajmowali w niej bowiem dopiero dziewiąte miejsce. Inna sprawa, że są drużyną z najmniejszą liczbą rozegranych meczów - do soboty tylko sześć razy zaprezentowali się na ligowych parkietach. Ale i w drugim secie zawodnicy Skry nie potrafili zdominować niżej notowanych rywali. Wydawało się, że dopadł ich kryzys, z jakim w tym sezonie zmagało się już kilka drużyn zmuszonych do kilkutygodniowej przerwy w treningach. Goście byli bardziej dynamiczni, wynik długo oscylował wokół remisu. W końcu, po dobrej zagrywce Miguela Tavaresa, Cuprum wyszło na prowadzenie 15:13. Po chwili przewaga przyjezdnych wzrosła do czterech punktów. Bełchatowianie popełniali błędy, nie potrafili wykorzystać kontrataków. W końcu ich trener Michał Mieszko Gogol zdecydował się na zmianę rozgrywającego, ale wejście Mihajły Miticia nie odmieniło losów partii. Skra przegrała ją 18:25 i w Bełchatowie zaczęło zanosić się na dużą niespodziankę. Na początku trzeciego seta gospodarzom w końcu udało się jednak powstrzymać Jimeneza blokiem. Parę udanych akcji sprawiło, że objęli prowadzenie 4:1. Rywalom wystarczyło jednak kilka chwil, by doprowadzić do remisu. Ich atakujący wcale nie przejął się blokiem z początku partii i regularnie zdobywał punkty. Skra odpowiadała atakami ze środka, gdzie dobrze radził sobie Mateusz Bieniek. Na parkiecie długo trwała walka "punkt za punkt".Wreszcie, po ataku Ferensa, Cuprum wypracowało sobie dwa punkty przewagi. Do tego doszedł as serwisowy Tavaresa i na tablicy wyników pojawił się rezultat 20:17 dla gości. Gogol poprosił o przerwę, to jednak nie wybiło z rytmu lubinian. Po stronie Skry brakowało lidera, na którym można byłoby oprzeć grę w ataku. Piłkę meczową dla Cuprum wykorzystał Jimenez - w ostatnim secie goście wygrali 25:21.Bełchatowianie będą mieć szansę na rehabilitację już w środę. Czeka ich wtedy wyjazd do Warszawy, gdzie w zaległym meczu czwartej kolejki zmierzą się z Vervą Orlen Paliwa. PGE Skra Bełchatów - Cuprum Lubin 0:3 (22:25, 18:25, 21:25) Skra: Filipiak, Bieniek, Ebadipour, Łomacz, Huber, Katić - Piechocki (libero) oraz Mitić, Sawicki Cuprum: Jimenez, Gunia, Ferens, Tavares, Smoliński, Penczew - Makoś (libero) oraz Lorenc Damian Gołąb