Damian Gołąb, Interia: PGE Skra awansowała do półfinału PlusLigi. Zwłaszcza w drugim meczu byliście wyraźnie lepsi od Resovii, wygrywając 3-0. Spodziewał się pan, że awans przyjdzie tak szybko? Norbert Huber, siatkarz PGE Skry Bełchatów: Spodziewałem się w Rzeszowie cięższego spotkania i tego, że skoro drużyna z Rzeszowa nie ma nic do stracenia, to będzie bardzo wyrównany mecz. My jednak zagraliśmy najlepiej w tym sezonie. Pokazaliśmy bardzo dużo jakości na zagrywce, bardzo dobrze zagraliśmy blokiem. To przeważyło. Wyglądało to imponująco, mam nadzieję, że w kolejnych meczach będziemy grali tak samo, a może i lepiej. Czuje pan, że to właśnie teraz, w najważniejszym momencie sezonu, łapiecie najwyższą formę? - Chyba wreszcie wszyscy jesteśmy zdrowi. Czekaliśmy na to cały sezon. Wyjdziemy na mecz z ZAKS-ą z nadzieją, że możemy wygrać tę bitwę. Ostatnio Karol Kłos powiedział w jednym z wywiadów, że żeby wygrać z ZAKS-ą, trzeba zagrać perfekcyjnie. Musimy ją pokonać, bo chcemy grać o mistrzostwo Polski. Mam nadzieję, że zrobimy wszystko, by potem nie żałować, że mogliśmy coś zrobić lepiej. Finał to cel całego klubu. Chcemy cieszyć się tym, co robimy. Ostatnio było widać, że graliśmy bez presji, cieszyliśmy się naszą siatkówką. Było bardzo dużo śmiechów i pozytywnej energii, co tylko nas napędzało. Wcześniej w trakcie sezonu bywały momenty, w których byliście mocno krytykowani przez kibiców, ale i ekspertów. Jak pan reagował na takie opinie? - Nie wiem, jak można określić to, co wydarzyło się w rundzie zasadniczej. Przegraliśmy bardzo dużo spotkań, których przegrać nie powinniśmy. Nie wygraliśmy chyba z nikim z czołowej szóstki. Kiedy trafiliśmy w ćwierćfinale na Resovię, patrzyliśmy na rywala z szacunkiem i respektem. Część ekspertów, którzy oceniali naszą grę w trakcie rundy zasadniczej, spisało nas w tej potyczce na straty. My jednak pokazaliśmy, że z najlepszymi potrafimy grać najlepiej. W rundzie zasadniczej mieliśmy problemy, ale każdy je miał. Teraz w każdym momencie pozostajemy skupieni, ale też jesteśmy jednością. Naprawdę wyglądamy jak monolit. Jak drużyna, do której chcieliśmy dążyć. W rundzie zasadniczej graliśmy bardzo słabo, ale teraz możemy wygrać siedem meczów z rzędu i zostać mistrzem Polski. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Co doprowadziło więc do tego, że PGE Skra stała się monolitem? - W czasie niektórych wyjazdów, np. łączonego do Suwałk i Olsztyna, spędziliśmy ze sobą więcej czasu. Myślę, że nasza drużyna potrzebowała takiego dłuższego procesu, by złapać “flow", które teraz jest. Nie jest jednak tak, że od początku w ogóle go nie było, bo naprawdę dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Dobrze prezentowaliśmy się na treningach, ale przychodziły sprawdziany, które mocno podcinały nam skrzydła. To dziwny sezon w naszym wykonaniu. Ale teraz jesteśmy na dobrej drodze. Mamy cel, ciężko pracujemy i mam nadzieję, że nie będziemy zbytnio się spinać, a szukać “flow", które nas napędzi. W tym roku w fazie play-off trafiają się wam same siatkarskie klasyki - najpierw Resovia, teraz ZAKSA. Pan dopiero debiutuje w najważniejszych meczach fazy play-off. To duże przeżycie? - Z mojej perspektywy to coś nowego, nigdy jeszcze nie grałem w play-offach PlusLigi. Ale nie myślę o tym, staram się prezentować dobrze na treningach i pokazywać, że warto na mnie postawić. W czasie meczów nie zwracam uwagi, że to inna faza rozgrywek. Cały sezon gra się przecież o coś. W półfinale nie będzie na nas presji zwycięstwa. To ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zagra w finale Ligi Mistrzów, to ZAKSA wygrała fazę zasadniczą niemal bez porażki, to ZAKSA przez cały sezon utrzymuje bardzo dobrą formę. Jeśli znajdziemy się w finale, będzie to duża niespodzianka, bo nikt na nas nie stawia. Ale my na siebie stawiamy. Wiara to podstawowy warunek do marzeń o finale, dopiero potem trzeba dołożyć siatkarską jakość? - Wydaje mi się, że tak. Obie drużyny są zbudowane z graczy utytułowanych i doświadczonych. Zdecyduje dyspozycja dnia, ale może zagrają też inne aspekty, których nie widać na parkiecie. Może zdecydują jednostki, które zrobią różnicę w poszczególnych elementach. To będzie bardzo ciekawe starcie, już nie mogę się doczekać pierwszego spotkania. Co prawda gramy w Wielką Sobotę, ale dla nas najpierw będzie mecz, a dopiero potem święta wielkanocne. Ale to, co wyczyniają kędzierzynianie w tym sezonie, musiało zrobić na panu wrażenie. - Oczywiście. Pokonali w Lidze Mistrzów bardzo mocne zespoły, pokazując swoją jakość i wartość. To dla nas bardzo duże wyzwanie. Nie codziennie gra się z finalistą Ligi Mistrzów. Można w tej rywalizacji szukać samych pozytywów. Mam nadzieję, że dla nas największym będzie awans do finału mistrzostw Polski. Akurat PGE Skra pokazała, że potrafi z ZAKS-ą powalczyć. Był tie-break w LM, był tie break w PlusLidze. - W rundzie zasadniczej dobre spotkania przeplataliśmy słabymi. Akurat z ZAKS-ą walczyliśmy jak równy z równym. Ale teraz myślimy już tylko o tym, co przed nami, na co mamy wpływ. Wyciągnęliśmy wnioski, dobrze wyglądamy. Patrzymy w przyszłość z optymizmem. A czy indywidualnie jest pan z tego sezonu zadowolony? Widać, że u trenera Michała Mieszko Gogola trzej środkowi są traktowani po równo i rozgrywają podobną liczbę meczów. - Tak, z mojej perspektywy jestem zadowolony. Zawsze można byłoby grać więcej, ale taki jest sport, tu jest rywalizacja. Przychodząc do Bełchatowa przed poprzednim sezonem wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Nie żałuję tamtej decyzji. Cieszę się, że mogę rywalizować ze Skrą w moim pierwszym półfinale PlusLigi. Czekam na następne szanse od trenera. Będę gotowy do wejścia, czy to w podstawowym składzie, czy do tego, by dać zmianę. Nie grzeję się, nie podpalam, tylko ciężko pracuję, trenuję i dużo śpię (śmiech). Gra w PGE Skrze to dużo większa presja niż w Radomiu? - Trudno porównywać zespół z Radomia do zespołu z Bełchatowa. Grają o inne cele, są na przeciwnych biegunach. PGE Skra walczy o mistrzostwo, Radom walczył o 11. miejsce. Kluby są inaczej prowadzone. Dwa sezony w Radomiu ukształtowały mnie jako człowieka, zrobiłem tam siatkarski postęp. Z okresu w Bełchatowie i tego, co jeszcze mogę osiągnąć, też jestem zadowolony. Po lidze rusza sezon reprezentacyjny. Poznajemy kolejne szczegóły tzw. bańki, w jakiej będzie się odbywać Liga Narodów. Jak pan podchodzi do tego pomysłu? - To będzie duży wysiłek, bardziej psychiczny niż fizyczny. Ale ja na razie znalazłem się w 24-osobowej kadrze. Dopiero jeśli trener zdecyduje, że polecę na Ligę Narodów do Rimini, będę się martwił, jak przeżyję te 40 dni w zamknięciu. Na razie skupiam się na tym, co dzieje się w klubie. Myślę jednak, że Liga Narodów będzie trudna dla wszystkich. Czytałem, że kontakt z innymi reprezentacjami będzie ograniczony do minimum. To coś nowego i trudnego, ale mam nadzieję, że po tych 40 dniach nadal będziemy zdrowi i uśmiechnięci. Z dużymi nadziejami czeka pan na sezon olimpijski? Rywalizacja na pozycji środkowego w kadrze jest bardzo duża. - Bardzo się cieszę, że dostałem powołanie. Znam swoje miejsce w szeregu. W tym sezonie było bardzo wielu środkowych, którzy mogliby dostać szansę. Igrzyska olimpijskie? Wszystko może się zdarzyć. Na dziś na pewno nie jestem w samolocie do Tokio, ale kto wie. Żyję z dnia na dzień, nie myślę o tym, co będzie za parę miesięcy. Jakieś dwa procent szans na igrzyska sobie daję. Może się uda. Patrząc na rywalizację na środku, te dwa procent to i tak spoko wynik. Na razie jednak skupiam się na tym, co przede mną. Wszystkie siły na sobotę i na ZAKS-ę Kędzierzyn-Koźle. Rozmawiał Damian Gołąb