Koncentruje się pan już na środowym meczu ligowym z ZAKS-ą Kędzierzyn-Koźle, ale chyba nie tak łatwo zapomnieć o niecodziennym przebiegu sobotniego tie-breaka w pojedynku z Jastrzębskim Węglem? Rzadko można oglądać spotkania, gdy drużyna przegrywająca w piątym secie 0:6 po kilku minutach prowadzi 9:6. Michał Żurek: W zeszłym roku w piątym meczu fazy play off (jako zawodnik Indykpolu AZS Olsztyn w rywalizacji o 5. miejsce z AZS Politechniką Warszawską - przyp. red) przegrywałem w decydującej partii 10:14, by ostatecznie wygrać 18:16. W sobotę śmiałem się, że po raz kolejny dostałem dowód na to, że takie trudne sytuacje można odwrócić. Tak naprawdę jednak w sobotę Niko Penczew nam to odwrócił. Czapki z głów dla niego, za to, co wyprawiał w polu zagrywki. Pokazał, dlaczego ma miejsce w podstawowym składzie reprezentacji Bułgarii. Co najbardziej cieszy po zwycięstwie, takim jak to sobotnie? Dopisanie do konta dwóch punktów w meczu z przedstawicielem tzw. "Wielkiej Czwórki" czy fakt, że w najważniejszym momencie nie zabrakło zimnej głowy? - Każdy z nas miał tego dnia jakiś kryzys, ja - nie ukrywam - największy odkąd jestem w Rzeszowie. Podnieśliśmy się, tylko dzięki temu, że wierzyliśmy do końca. Z przebiegu spotkania oceniam, że zdecydowanie wywalczyliśmy dwa punkty, a nie straciliśmy jeden. Zwycięstwo odniesione w trudnych okolicznościach buduje atmosferę, charakter i całokształt drużyny. Wygrana zawsze cieszy, ale to początek sezonu. To, co będzie później - w play off, to już zupełnie inna bajka. Kędzierzynianie po czterech kolejkach mają na koncie zaledwie jedno zwycięstwo i wyraźnie widać, że są w kryzysie. Wydaje się, że Resovia powinna sobie z nimi szybciej poradzić niż dwa dni temu z podopiecznymi Włocha Roberto Piazzy. - Ale pamiętajmy, że jastrzębianie wcześniej stracili punkt z AZS Częstochową i przegrali ze Skrą Bełchatów. Z "Wielką Czwórką" nigdy nie ma łatwych meczów. W ogóle w całej lidze tak jest. Dobrym przykładem jest nasze spotkanie z MKS-em Banimex Będzin. My zaczęliśmy spokojnie, a beniaminek naciskał, grał pod presją, odważnie. Nie będzie "spacerków". Zdarza się panu pytać o rady Krzysztofa Ignaczaka czy stawia pan na całkowitą samodzielność? Pana konkurent w walce o miejsce w podstawowym składzie rzeszowskiego zespołu może się pochwalić ogromnym doświadczeniem. - Sam podszedł do mnie np. po meczu z Jastrzębiem. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że podszedł do mnie doświadczony libero i powiedział na ucho, co źle robię, że chce mi pomóc, że we mnie wierzy. Piękna sprawa. Myślałem o tej całej sytuacji wcześniej i najważniejsze jest dobro drużyny. Jeśli będziemy wygrywać i mamy zdobyć złoty medal, a ja nie będę grał, to trzeba się poświęcić dla dobra zespołu. Wydaje mi się, że Krzysiek tak samo do tego podchodzi. Przed sezonem mowa była o tym, że w Resovii będzie pan powoli wprowadzany do składu w ramach zmiany pokoleniowej za Ignaczaka. Tymczasem - ze względu na jego kontuzję - ma pan na koncie występy we wszystkich dotychczasowych meczach w tym sezonie. - Ja na razie robię swoje. Póki co mamy komplet zwycięstw i to cieszy, ale i mam świadomość, że w ostatnim pojedynku nie grałem rewelacyjnie. O kwestie personalne trzeba pytać trenera. Po tym, co widzę na treningach, to Krzysiek jest gotowy pomóc drużynie i na pewno wesprze ją niejeden raz w tym sezonie. Ja też od poniedziałku pracuję od nowa. Nie wiem, który z nas będzie w "szóstce" na ZAKS-ę, ale najważniejsze, żebyśmy grali dobrze i zwyciężali. Jest pan jednam z nowych siatkarze w ekipie wicemistrzów Polski. Zdążył się pan już w pełni zaaklimatyzować? - W takiej sytuacji trzeba postawić piwo, zawsze tak jest. Ja niedawno przyniosłem i mam nadzieję, że się już wkupiłem. A tak na poważnie, to przyszedłem z Olsztyna i znam swoje miejsce w szeregu, aczkolwiek zawsze trzymam głowę podniesioną do góry, daję z siebie wszystko i ciężko pracuję. Mam nadzieję, że swoją postawą będę pomagał drużynie. Nie przyjechałem tu jako kadrowicz numer jeden. Moja pozycja jest trudna, ale robię swoje i mam nadzieje, że zespół na tym skorzysta.