Maciej Słomiński, Interia: Rozmawiamy przed meczem Trefla Gdańsk z Asseco Resovią (transmisja Polsat Sport, niedziela 22 listopada, godz. 17.30). Trefl jest wyżej w tabeli, ale tylko z racji większej ilości rozegranych meczów. Rzeszów ma bilans 5-2, wy 7-4. Mateusz Mika, siatkarz Trefla Gdańsk: - Resovia ma w tym sezonie ciekawy zespół. Wygrali te mecze, w których powinni zwyciężyć, teraz dość niespodziewanie przegrali z Suwałkami. Do kuriozalnej sytuacji doszło przed naszym wyjazdowym meczem z Resovią. Byliśmy już przebrani w szatni, gdy dowiedzieliśmy się, że nie zagramy. Rywali dopadł koronawirus. To pierwszy przypadek w moim życiu, gdy byłem nastawiony i gotowy do gry, gdy okazało się, że z meczu nici. W niedzielę będziemy chcieli wygrać, uważam że nie mamy słabszej drużyny od rzeszowskiej. Czy w sytuacji, gdy sezon jest tak dziwny można mówić o ligowych faworytach? Czy sukces odniesie ten kto będzie zdrowy? - Jak spojrzymy w tabelę, panuje tam niezły miszmasz. Trefl jest w czołówce jeśli chodzi o liczbę rozegranych meczów. Nasza drużyna przeszła koronawirusa przed sezonem, potem mieliśmy drugą, ale zdecydowanie mniejszą falę zachorowań w trakcie rozgrywek. Na szczęście teraz liga wychodzi na prostą. Oprócz kolan, nie znam się na medycynie. Z tego, co słyszę, po tym jak większość drużyn zwycięsko wyszła z walki z koronawirusem, póki co mamy odporność i nie powinny nam grozić ponowne problemy. Teraz liga będzie toczyć się w miarę "normalnie", zespoły, które mają zaległości będą musiały je nadrobić. Faworyci? Można takich wskazać na papierze, jak zawsze. Na koniec wychodzimy na boisko, gramy sześciu na sześciu i każdy ma równe szanse. Sezon jest zdecydowanie nietypowy - możesz grać co trzy dni, możesz pauzować dwa tygodnie. Jest to nowa sytuacja, drużyny muszą się do niej przystosować. W Treflu wszyscy oprócz jednego zawodnicy mieli już koronawirusa, proszę opowiedzieć, jak pan to zniósł? - Nasza drużyna trafiła na okres, gdy przepisy były jeszcze inne, potrzebowaliśmy dwóch negatywnych testów, by wyjść z kwarantanny. Najbardziej uciążliwe było czekanie, by wyjść z domu. Jeśli chodzi o objawy to jednego dnia miałem 37,5 stopnia gorączki i to by było na tyle. Ciągle byłem obolały, ale nie wiem, czy to wina wirusa czy braku fizycznej aktywności w zwykłym wymiarze. Dwa sezony temu grał pan w Rzeszowie. Zajęliście siódme miejsce w PlusLidze, to sporo poniżej rzeszowskich aspiracji. - Nie pamiętam dokładnie która to była pozycja, zapomniałem już o tym sezonie. To poniekąd odpowiedź na moje pytanie, czy przejście z Trefla do Resovii w 2018 roku było błędem? - Miałem wtedy spore kłopoty z kolanem. Trener Resovii, Andrzej Kowal radził bym je zoperował, chciał dać mi czas. Z kolei ja myślałem, że sobie poradzę. Wiedząc to, co wiem dzisiaj, posłuchałbym trenera. To był błąd, że zrobiłem inaczej. Wracając latem do Trefla mówił pan, że już nie może doczekać się pracy z trenerem Michałem Winiarskim. Czy rzeczywistość sprostała oczekiwaniom? - Patrząc na zespół z Gdańska w poprzednim sezonie, widziałem niesamowite emocje, dużą ilość pozytywnych wibracji. Byłem ciekaw jak to będzie wyglądać od środka. Na razie jest w porządku, z przyjemnością przychodzę na treningi (śmiech). Razem graliście, czy zdarza się panu zapomnieć i zagaić trenera jakbyście wciąż byli kolegami z szatni? - Jesteśmy na "ty", natomiast nasza relacja zmieniła się, jest pewna hierarchia. Michał był świetnym zawodnikiem, teraz przekłada to na doświadczenie szkoleniowe. Myślę, że obrał dobry kurs. A propos kursu, niedaleko można pożeglować, m.in. w Pucku. W tamtejszej Zatoce, A-klasowym klubie piłkarskim, grywa były reprezentacyjny siatkarz, Daniel Pliński. Wiem, że w dzieciństwie miał pan epizod piłkarski. Może czas dołączyć do Plińskiego i spróbować sił w futbolu? - Czasem gramy w piłkę w ramach rozgrzewki przed treningiem siatkarskim. Ostatni raz piłkarskie korki miałem na nogach prawie dwie dekady temu. Jeśli byłby jakiś mecz charytatywny i znalazło się dla mnie odpowiednie obuwie, to czemu nie? To gra, która sprawia mi przyjemność. Jak już do przyjemności doszliśmy - wiem, że jak na sportowca ma pan nietypowy gust muzyczny. Pink Floyd, Frank Zappa, Yes. Czy ktoś z kolegów w szatni podziela ten progresywny gust? - Gdy puszczamy muzykę w szatni czy przy innej okazji, raczej nie ja jestem DJ-em. Aktualnie w Treflu tę rolę najczęściej pełni Bartek Lipiński. Z pana kolanami, odpukać, wszystko w porządku, o to pytać nie będę, by nie zapeszyć. Pośrednio jednak o temat zdrowia zahaczę, w Trójmieście siedzibę ma inny z pana muzycznych faworytów - zespół Apteka. - Za starych, dobrych czasów, gdy jeszcze w ogóle były koncerty, przeważnie grano w weekendy, gdy my mieliśmy mecze, dlatego ciężko zgrać terminy. Przed wirusem byłem m.in. na koncercie Apteki w Muzeum Miasta Gdyni. Za dwa miesiące zmieni się panu kod z przodu, stuknie trzydziestka. Proszę zatem wskazać najlepsze koncerty na jakich pan był. - Ponoć po trzydziestce wszystko przestaje boleć (śmiech). Dwa koncerty przychodzą mi do głowy. W Berlinie byłem na występie kanadyjskiego zespół Rush, zdążyłem zobaczyć ich w pełnym składzie, na początku feralnego roku 2020 zmarł ich perkusista. Poza tym zespół Tool na krakowskim Impact Festival. Został pan rozpoznany na tych koncertach? - W Berlinie miałem spokój. W Krakowie kilka osób mnie poznało, ale to jednak inna publika niż na siatkówce. W takim razie jaki był szczyt pana siatkarskich dokonań w kadrze? - Nie odkryję Ameryki - to mistrzostwa świata w 2014 roku w Polsce. Od otwarcia z Serbią na Stadionie Narodowym po zwycięski finał z Brazylią. Czy kadra narodowa to temat dla pana zamknięty? - Nastawiałem się na powrót do reprezentacji przed poprzednim sezonem i przyjściem do Olsztyna. Nic z tego nie wyszło, teraz chcę w zdrowiu i spokoju dograć rozgrywki. Robię swoje i czekam co życie przyniesie. Trener Vital Heynen ma swoje kandydatury, mnie wśród nich raczej nie ma. Widzę w tym plusy - brak powołania do kadry będzie się wiązał z możliwością wyjechania na fajne wakacje. Mam nadzieję, że gdzieś będzie można pojechać, bez konieczności odbycia kwarantanny. Wszystko w życiu, czy to sporcie czy w turystyce, jest kwestią oczekiwań, jeśli nie nastawiam się nie wiadomo na co, to się nie zawiodę. A najlepszy moment w karierze klubowej? Czy to mistrzostwo Polski z Resovią w 2012 roku? - Nie. Byłem wtedy młodym chłopakiem. Oczywiście cieszę się z tego medalu, jednak niewiele czasu wtedy spędzałem na boisku. Wyżej stawiam medale srebrny i brązowy zdobyte w Gdańsku. Miałem w nie większy wkład niż ten z Rzeszowa. Pytałem o oczekiwania i współpracę z trenerem Winiarskim, zakończę pytaniem o Trójmiasto. Jak wypada w porównaniu z pana poprzednim pobytem tutaj i jak je pan odnajduje w dobie pandemii? - Jest inaczej niż gdyby było "normalnie", tutaj jednak zawsze znajdzie się coś ciekawego do roboty. Nie rozgryzłem jeszcze dlaczego tak się dzieje, ale samo przebywanie nad morzem relaksuje mnie i jestem jakoś spokojniejszy. Rozmawiał Maciej Słomiński