Damian Gołąb, Interia: Tym razem Jastrzębski Węgiel nie zdołał zwyciężyć w letnim Grand Prix PlusLigi. Skończyło się na porażce z Projektem Warszawa i miejscach 5.-6. Trochę szkoda? Jakub Popiwczak, siatkarz Jastrzębskiego Węgla: Pewnie, że szkoda. Ostatni mecz turnieju nie był najlepszy w naszym wykonaniu, ale Projekt Warszawa przywiózł na turniej bardzo dobry skład, nie ma więc czego się wstydzić. Ten turniej był dobrą zabawą. Rok temu było to trochę bardziej skondensowane i toczyło się szybciej, niż tym razem. Jeśli jednak chodzi o sam format i pomysł, jestem jak najbardziej na tak. Super, że jest ruch w tej siatkówce, w sezonie, w którym nie ma ligowego grania. Gra na plaży, w czteroosobowych zespołach, może być jakąś formą przygotowania do sezonu halowego? - Wiele zespołów na początku sezonu wrzuca plażowe akcenty do swojego treningu. Jeśli ktoś tylko miał ochotę przyjechać na turniej do Krakowa i się poruszać, myślę, że to też w jakimś stopniu przygotowuje go do grania halowego. A poza tym cementuje drużynę. Wiele zespołów przyjechało na Grand Prix, by zżyć się z grupą. To początek sezonu, trzeba się poznać. W Krakowie były ku temu bardzo dobre warunki. Wam udało się dobrze scementować z kilkoma młodszymi chłopakami, którzy wzięli udział w turnieju? - Było nas sześciu, z czego piątka już bardzo dobrze się ze sobą znała. Grał z nami kolega z Azerbejdżanu (Turan Hasanli - przyp. red.), który będzie nam pomagał w przygotowaniach. Atmosfera bardzo dobra, nie rozdrapujemy ran. Wyjechaliśmy z całkiem niezłym wynikiem. Jeszcze lepszy wynik udało się osiągnąć w ubiegłym sezonie halowym. Po latach znów to Jastrzębski Węgiel zdobył mistrzostwo Polski. Pan jest w klubie już długo - można powiedzieć, że po mistrzostwie atmosfera w klubie się zmieniła? - Nie wiem, bo jeszcze nie ruszyliśmy z nowym sezonem. Ale pamiętam, jak było w poprzednich latach. Głód był ogromny, skład był budowany po to, by walczyć o mistrzostwo. Cały czas zostawaliśmy z niczym, aż przyszedł ten sezon. Nasz finałowy przeciwnik, czyli ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, wydawał się nieosiągalny. A my to zrobiliśmy - pokonaliśmy ją, przełamaliśmy niemoc. Zbudowaliśmy bardzo dobry zespół na kolejne rozgrywki i teraz to nas wszyscy będą chcieli bić, bo jesteśmy mistrzem. Trzeba się dobrze przygotować i walczyć. Jest wiele bardzo dobrych zespołów, ale jestem pewien, że jeżeli Jastrzębski Węgiel będzie grać swoje, znowu będziemy bić się o mistrzostwo Polski. W składzie doszło do kilku zmian - dołączają do was między innymi mistrzowie olimpijscy: Benjamin Toniutti i Stephen Boyer. - Wiele mówi się o tym, że Jastrzębski Węgiel to mistrz Polski, a poza tym dokonał kilku transferów, które powinny wzmocnić nasz zespół - i teraz to już w ogóle będziemy nieosiągalni. Ale ja bym tak do tego nie podchodził. Mamy sporo drużyn, które będą chciały walczyć o mistrzostwo. Jest Skra, jest ZAKSA. I Resovia, która co roku się zbroi, a w tym chyba bardzo głęboko sięgnęła do skarbonki. Każdy z tych zespołów ma szanse na sukces. Nie ma co dziś prognozować i wydawać wyroków. Turniej w Krakowie był rozgrywany tuż po porażce reprezentacji Polski w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich. Panu, człowiekowi, który jest w kadrze, trudno patrzyło się na przegraną kolegów z Francją? - Siedziałem przed telewizorem i do ostatniego punktu nie mogłem uwierzyć. Wszyscy mamy świadomość, że ta kadra jest mega mocna. Mamy fantastycznych zawodników. Gdyby wyciągnąć ich z tego zespołu, każdy z nich indywidualnie jest jednym z najlepszych na swojej pozycji na świecie. Bardzo przykro się na to patrzyło i został duży niedosyt. Wszyscy jednak wiemy, że taki jest sport. Nie zawsze faworyci wygrywają. Nie da się wszystkich zadowolić, ktoś musi przegrać. Szkoda, że się nie udało. To było ogromne marzenie, przede wszystkim chłopaków, którzy pojechali do Tokio. Ale także innych z nas, kibiców. Niestety, trzeba się skupić na innych celach. Ten kolejny dla kadry to mistrzostwa Europy. Trener Vital Heynen kontaktował się z panem w ich sprawie? - Nie. Ostatni raz rozmawiałem z trenerem jeszcze wtedy, kiedy byłem na zgrupowaniu, w maju. Raczej królika z kapelusza nie będzie i nie pojawię się na mistrzostwach Europy. Rozmawiał Damian Gołąb