Damian Gołąb, Interia: Za GKS-em Katowice dwa mecze, w których nie był faworytem - z Treflem Gdańsk i Asseco Resovią. Oba jednak wygrał. Jaki jest sekret takiej formy na otwarcie sezonu? Jakub Jarosz, atakujący i kapitan GKS-u Katowice: Nie ma żadnego sekretu, choć rozpoczęliśmy bardzo dobrze. Cały czas trenowaliśmy w ograniczonym zestawieniu, szczególnie na pozycji przyjmującego. Nie było Tomasa Rousseaux, Gonzalo Quiroga też dojechał dosyć późno. Przed pierwszym meczem ligowym nie byliśmy sprawdzeni w bojach i nie do końca wiedzieliśmy, na co będzie nas stać. Zaczęliśmy mocno, bardzo się z tego cieszymy. Punkty zdobyte w dwóch pierwszych kolejkach możemy uznać trochę za bonus. Ale myślę, że euforia już opadła, wracamy na ziemię. Po efektownej wygranej 3:0 z Resovią trzeba tonować nastroje? - Bardzo się wszyscy cieszyliśmy z tego zwycięstwa, to dla nas bezcenne punkty. Meczów zostało jednak jeszcze bardzo dużo. Wartość naszej drużyny będziemy musieli udowadniać jeszcze bardzo długo. Trzeba wyciągnąć pozytywne wnioski, utrzymać to, co dobre, i cały czas pracować, by się poprawiać. Wyniki GKS-u to na razie największe niespodzianki w PlusLidze, ale też niektórym faworytom nie wszystko idzie jak z płatka. Problemy z Indykpolem AZS Olsztyn miała PGE Skra Bełchatów, Projektowi Warszawa postawiło się Cuprum Lubin. To będzie wyrównany sezon? - Przez parę ostatnich lat liga staje się coraz bardziej wyrównana. Wielokrotnie zdarzały się niespodzianki w pojedynczych meczach, czasem nawet kilka w kolejce. W każdej drużynie jest sporo klasowych zawodników, więc wcale mnie to nie zaskakuje. Najlepsze zespoły czasami grają trochę gorzej, ale jednak potrafią wygrywać. Lubin bardzo się stawiał Warszawie i szkoda dla nich, że nie udało im się wyrwać choć jednego punktu. Projekt obronił się doświadczeniem, niespodzianek na pewno będzie jednak jeszcze dużo. GKS Katowice z jasnym celem. "Grać jak najlepiej, by pozostać w elicie" Gdzie w tym sezonie widzi pan miejsce GKS-u Katowice? Na papierze jesteście w drugim szeregu. - Jesteśmy nowym zespołem i wiemy, w której części tabeli plasujemy się według ekspertów. Tutaj pierwsze mecze niczego nie zmieniły. Zdajemy sobie sprawę, co nas czeka - długi i bardzo trudny sezon. Nadal musimy grać jak najlepiej, by pozostać w elicie. Tego lata zespół GKS-u mocno się zmienił, w szóstce jest wielu nowych zawodników. Pan, jako najbardziej doświadczony siatkarz i kapitan, musi scalać drużynę? - Drużyna jest takim tworem, w którym każdy z trybików musi być ważny. Wtedy dobrze funkcjonuje. W naszej tak jest: każdy zawodnik ma swoją rolę i jest nie do zastąpienia. Dotyczy to wszystkich, także rezerwowych. Bez nich nie funkcjonowalibyśmy tak dobrze, jak na razie to wygląda. Jestem kapitanem, co jest dla mnie bardzo istotne, staram się wywiązywać z tej roli jak najlepiej. Ale każdy z nas jest równie ważny. Są jakieś wypracowane przez lata metody na integrację drużyny, by szybko stworzyć zgraną ekipę? - Nie ma takich rzeczy. Widziałem już różne pomysły, jakie trenerzy mieli na integrację. Ważne jest to, o czym mówiłem - by role były jasno przypisane do zawodników i każdy czuł się potrzebny. To duże wyzwanie dla trenera, ale jest do zrobienia. Kiedy to się udaje, nie ma animozji, niezadowolenia. Wtedy naprawdę tworzy się team. Niestandardowe sposoby na integrację? Nie będę opowiadał szokujących historii. Można się domyślać, co się robi na integracjach. Nie ma złotego sposobu, by zintegrować zespół. Najważniejsze, by był jednością. Pan rozgrywa już trzeci sezon w Katowicach. To miejsce, w którym Jakub Jarosz dobrze się czuje? - Nawet bardzo dobrze. Jestem doceniany przez klub, pełnię funkcję kapitana. Nie mam tu nic do zarzucenia. A oprócz tego miasto jest blisko Wrocławia, z którego pochodzę. To dobre miejsce na siatkarskiej mapie PlusLigi, polecam. W obu meczach grał pan pierwsze skrzypce, z Resovią zdobył 27 punktów. Idzie druga młodość? - Nie, młodości nie da się drugi raz przeżyć. Jestem doświadczonym zawodnikiem, ale cały czas gram. Staram się wywiązywać z obowiązków jak najlepiej. Cieszę się z dobrych zawodów w ostatnim meczu, ale cała drużyna zagrała świetnie. Czuję się jeszcze na siłach, by dobrze grać. I chciałbym jak najczęściej to pokazywać. Jakub Jarosz po trzydziestce: Teraz już wiem, co robię Kiedy jest się kilka lat po trzydziestce trzeba prowadzić się trochę inaczej niż za młodu? - W sporcie jest jak w życiu. Kiedy wykonuje się jakiś zawód tyle lat, człowiek poznaje i rozumie swoje ciało lepiej niż wtedy, gdy był 20-latkiem. Wiem, nad czym muszę pracować. I jak się prowadzić, by dorównywać młodszym zawodnikom. Teraz już wiem, co robię, mam większą świadomość treningu. Lepiej rozumiem siatkówkę i swój organizm. Pozycja atakującego bazuje w dużej mierze na sile, skoczności. Czy doświadczenie pozwala lepiej wykorzystywać sytuacje, które dawniej trudno było rozwiązać? - Liczba rozegranych meczów w jakiś sposób pomaga. Z wiekiem spadają za to możliwości fizyczne, to się równoważy. Trzeba wykorzystać mocne strony i ukryć słabsze. Staram się to robić. Jest coś, co by pan dziś poradził Kubie Jaroszowi sprzed 10 czy 15 lat? - Nie, bo kiedy samemu się czegoś nie przeżyje, to się koledze nie uwierzy. Myślę, że sam siebie też bym nie posłuchał. Cieszę się z każdego etapu, jaki przebrnąłem. To, gdzie grałem, co wygrałem, a co przegrałem - to kształtuje nas do samego końca. W mojej przygodzie z siatkówką niczego nie żałuję. Pana tata zakończył karierę w wieku 34 lat, brat też. Pan skończył 34 lata w lutym, ale w takiej formie chyba o końcu z siatkówką się nie myśli? - Człowiek ma świadomość, że bliżej niż dalej do końca kariery. Mam nadzieję, że poważne kontuzje nadal będą mnie omijać. Staram się o siebie dbać. Mecze cały czas sprawiają mi olbrzymią radość, tym bardziej z publicznością. Dopóki tak będzie, będę kontynuował karierę. Na tę chwilę nie myślę o jej zakończeniu. Kiedy jednak przyjdzie ten moment, chciałby pan zostać przy siatkówce? Może jak tata, który był trenerem, a teraz jest komentatorem? - Bardzo chciałbym zostać przy siatkówce, to moja pasja. Nie umiem powiedzieć, co będę robił po zakończeniu kariery. Gdybym został przy sporcie, byłoby idealnie. Zobaczymy, czy w przyszłości będą jakieś propozycje. "Nowy trener kadry? Czas na zrobienie pełnego przeglądu wojska" Do tej pory oglądaliśmy trzy siatkarskie pokolenia Jaroszów. Jest szansa na czwarte? Pana synowie garną się do siatkówki? - Jeszcze mają na nią czas. Jeden ma osiem lat, drugi prawie pięć. Na tę chwilę starszy bardzo lubi grać w piłkę nożną. Trenuje różne rzeczy, np. karate. To na razie czas na ćwiczenia ogólnorozwojowe. Siatkówka jest dość techniczną dyscypliną, w tym wieku niekoniecznie trzeba w nią grać. A co będzie w przyszłości? Jeśli będą chcieli, będę ich woził na treningi. Na razie są kibicami, dla nich wyjście na mecz to duża frajda. Po nim mogą wbiec na boisko, być blisko centrum wydarzeń i zawodników, których widzą czasem w telewizji. Gdy byłem w ich wieku, przeżywałem to samo. Też latałem po hali za swoim tatą, więc historia się powtarza. Oprócz PlusLigi siatkarskie środowisko cały czas żyje wyborami nowego trenera reprezentacji Polski. Gdyby Sebastian Świderski, prezes PZPS, zadzwonił do pana z pytaniem, kogo widzi pan na tym stanowisku, co by mu pan poradził? - Myślę, że Sebastian nie będzie pytać mnie o zdanie (śmiech). Nie jestem już blisko reprezentacji. Jedno jest pewne: musi to być trener, który będzie miał czas na zrobienie pełnego przeglądu całego dostępnego wojska. Nie można już opierać się wyłącznie na zawodnikach, których znamy. Mamy bardzo dużo nowych, młodych siatkarzy. Chciałbym, by trenerem kadry został ktoś, kto weźmie zawodników najlepszych na daną chwilę. Wtedy znów będziemy się cieszyć z sukcesów. Mamy bardzo mocną drużynę, siatkarzy młodych i doświadczonych. Myślę, że każdy trener chciałby pracować z reprezentacją Polski, to chyba najbardziej łakomy kąsek w tej branży na całym świecie. Powinien przyjść trener z nowym pomysłem, a nie kopiować to, co robili poprzednicy. Rozmawiał Damian Gołąb