Maciej Słomiński, Interia: Nie zaglądam panu w portfel, ale jak wyglądają finanse Trefla w czasie pandemii? Hokejowa drużyna z Gdańsk wycofała się z rozgrywek motywując to koronawirusem. Dariusz Gadomski, prezes Trefla Gdańsk: - Wszystkie umowy ze sponsorami są realizowane zgodnie z założeniami, nie ma poślizgów, więc na szczęście w tym aspekcie nie odczuwamy aż tak mocno koronawirusa. Problemem jest brak kibiców na trybunach, a co się z tym wiąże brak wpływów z biletów. To jest na minus. Za wynajem obiektu płacimy tyle co wcześniej, trochę mniej za to kosztuje organizacja meczu - zatrudniamy chociażby mniej ochrony. Rozmawialiśmy przed rozpoczęciem sezonu. Gdybym wtedy zajrzał w szklaną kulę i powiedział, że w PlusLidze Trefl osiągnie bilans 17 wygranych i 9 przegranych - co by pan powiedział? - Trzecie miejsce wziąłbym w ciemno. Patrząc na skład osobowy i budżety nasz oraz konkurencji osiągnęliśmy wynik rewelacyjny. W mojej ocenie, finansowo jesteśmy gdzieś na 8-10 miejscu, mimo to sezon zasadniczy kończymy na podium. To powód do dumy. Gdy waszym sponsorem był LOTOS finansowo byliście chyba wyżej w tabeli. - Tak, może koło piątego miejsca. Pieniądze od spółki skarbu państwa stanowiły około połowy naszego budżetu, w innych klubach jest to około 70-80 proc. Gdy w 2017 r. LOTOS się wycofał, było bardzo mało czasu na decyzję czy gramy dalej. Prawie wszyscy zawodnicy mieli propozycje z innych klubów. Pamiętajmy, że w takim momencie zamknąć klub byłoby łatwo, zdecydowanie trudniej byłoby go później odbudować. Mamy to szczęście, że założyciel klubu, Kazimierz Wierzbicki, wciąż chce się bawić w sport. Siatkówka jest bardzo ważnym nośnikiem promocyjnym naszego miasta-gospodarza. Myślę, że marketingowo i sportowo godnie reprezentujemy Gdańsk. Pamiętajmy też, że poza pierwszą drużyną, na której skupiona jest uwaga kibiców, od samego początku istnienia klubu pracujemy z młodzieżą. W tym sezonie na 14 zawodników w pierwszej drużynie mamy trzech wychowanków. Na turniej finałowy Pucharu Polski drużyna Trefla poleciała samolotem, ale chyba nie doleciała. Od razu w pierwszym meczu, w półfinale polegliście gładko 0:3 z Jastrzębskim Węglem. - Puchar Polski to impreza specyficzna, o tym, kto zdobędzie trofeum decydują dwa mecze. Drużyna do Krakowa leciała samolotem, ale wracała już autokarem, taki od początku był plan. Zależało nam, by droga na Puchar była dla nich jak najmniej męcząca, akurat było w czwartek wieczorem rejsowe połączenie na linii Gdańsk - Kraków. Pamiętajmy, że każdy z zawodników ma po dwa metry, musimy szanować ich zdrowie, zwłaszcza w decydującej fazie rozgrywek. Puchar Polski traktujemy jako naukę na przyszłość. Podkreślę też, że dla wielu z naszych zawodników to pierwsze mecze o taką stawkę, a o najwyższe cele grał tak naprawdę z naszych zawodników jedynie Mariusz Wlazły. Rozmawiałem z Moritzem Reichertem, który jest kolekcjonerem trofeów. - Jak najbardziej, ale jednak liga niemiecka czy francuska to nie polska PlusLiga. Nasi rywale z Jastrzębia zagrali wyjątkowy mecz, w kuluarach mówiono, że tego dnia mogliby rzucić rękawicę ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. Dla nas sukcesem był awans do turnieju finałowego. Dotarliśmy tam, gdzie nie było Skry, Resovii, VERVY. W sobotę, 20 marca (godz. 14.45; transmisja - Polsat Sport) Trefl rozegra pierwszy mecz play-off z VERVĄ Warszawa ORLEN Paliwa. W tym sezonie gra się do dwóch zwycięstw. Jeśli przegracie, będziecie pod ścianą. - Aż tak bym tego nie określał, to tylko sport. Obojętnie jaki padnie wynik w sobotę, za tydzień jedziemy do Warszawy walczyć o zwycięstwo. Nie ma co ukrywać, że VERVA ma mocny skład. Gra u nich pięciu mistrzów świata, jest trener Andrea Anastasi. Warszawa jest faworytem, mimo że my startujemy z wyższego miejsca w tabeli. Uważam, że rywale mają gigantyczny potencjał. Nasz awans będzie niespodzianką, a jeśli odpadniemy i tak uznam ten sezon za udany. Ustawia pan rywala w roli faworyta. Może zatem wolałby pan grać w pierwszej rundzie play-off ze Skrą Bełchatów? - Pytałem o to trenera Michała Winiarskiego. Dla niego nie stanowi to różnicy. Osiem drużyn, które weszły do play-off, zaczyna rywalizację od nowa. Może poza ZAKSĄ. Ta drużyna musi być postrzegana jako faworyt rozgrywek. Gra od kilku lat w niemal niezmienionym składzie, śrubuje rekordy, wie, jak grać o stawkę. Jest pan z trenera Michała Winiarskiego zadowolony? Pracuje w Treflu drugi sezon. - Jestem bardzo zadowolony z pracy trenera. Jego kontrakt upływa z końcem rozgrywek. Co dalej? - Rozmawiamy. Jestem dobrej myśli, dogrywamy szczegóły, wiele wskazuje na to, że zostanie. To teraz wystrzelę z większego kalibru - czy Michał Winiarski zostanie trenerem kadry narodowej? - W dłuższej perspektywie czasowej - jestem przekonany, że tak się stanie. Widzę jak pracuje, ile wkłada serca w to co robi. Może nie nadejdzie od razu po obecnym selekcjonerze, Vitalu Heynenie, ale przyjdzie jego czas, jestem o tym przekonany. To nie tylko moje zdanie, widzą to również osoby w siatkarskiej centrali. Z tego, co wiem, Winiarski może zostać mianowany trenerem kadry na Uniwersjadę do Chin, to byłby dla niego ważny sprawdzian i przetarcie. Prowadzenie Trefla Gdańsk to pierwsza samodzielna praca trenerska Michała Winiarskiego. - Wcześniej dwa lata był asystentem u Roberto Piazzy w Skrze Bełchatów. Czas bezcennej nauki. Piazza to człowiek, który 24 godziny na dobę oddycha siatkówką. Sam Michał mówi, że bez tego nie byłby w tym miejscu, gdzie jest dziś. Otworzyły mu się oczy na szereg nowych rzeczy. Z Winiarskim rozmawiacie, a co z Mariuszem Wlazłym? - Mariusz przyszedł do Gdańska po 17 latach w Bełchatowie. Jest bardzo, ale to bardzo ważnym elementem naszej drużyny. Ktoś powie, że w bieżącym sezonie pauzował przez urazy, jednak to co daje mentalnie w szatni jako kapitan to jest bezcenne. Chciałbym, żeby został. Wielu zawodników Trefla gra bardzo dobrze w bieżących rozgrywkach. Ilu z nich zobaczymy w żółto-czarnych barwach w kolejnym sezonie? - Staramy się, aby w naszym składzie było jak najmniej rotacji. Nie narzekamy też jednak na brak ofert. Zawodnicy, którzy są na dorobku chcą grać dla trenera Winiarskiego. Michał mając 19 lat został rzucony na głęboką wodę, poszedł do Częstochowy. W pełni się obronił, dziś robi wszystko, by następcy podążyli jego śladem. Piękny ma pan widok z biura na morze i plażę. - Jest coś jest w Gdańsku, że siatkarze chcą grać u nas nawet za parę złotych mniej. Zawodnicy widzą, że u nas się inaczej oddycha, że ludzie życzliwiej się do siebie odnoszą. Ciężko oceniać siebie, ale w naszym klubie jest duch. Od administracji, przez księgowość i marketing, po drużynę. Wyniki sportowe da się zmierzyć, marketing mniej. Słyszy się, że Trefl Gdańsk ma najlepszy marketing siatkarski w kraju. - Tak jest. Słyszę to od innych prezesów. Wyznaczymy trendy. Dobrze pracują też Zawiercie czy Bełchatów. Nasz marketing jest bardzo kreatywny, zapracował na to, że ma u mnie włączone zielone światło. Chociażby ostatnio na Walentynki znokautowaliśmy konkurencję. Ile pracuje osób w Treflu Gdańsk? - Łącznie jest to osiem osób - trzy w marketingu, sekretarka, księgowość, prokurentka. Część stanowisk mamy połączone z koszykarskim Treflem Sopot, naszą drużyną bliźniaczą. Ergo Arena ma dwa adresy - gdański i sopocki. Gdzie indziej płacimy podatki, ale to nie przeszkadza w wielu wspólnych obszarach funkcjonowania. Koszykarski Trefl Sopot wziął w trakcie sezonu dwóch zawodników, którzy robią różnicę. Wy straciliście kontuzjowanego Mateusza Mikę, nie biorąc nikogo w zamian. Była pokusa, by uzupełnić skład? - Wbrew pozorom w siatkówce nie ma aż tylu zawodników dostępnych na rynku. Wobec kontuzji Miki, a także drobnych problemów z plecami, które w styczniu miał Mateusz Janikowski, na początku roku sięgnęliśmy po Bartosza Pietruczuka, który wcześniej grał u nas w drużynach młodzieżowych. Czy z Miką bylibyście wyżej w tabeli? - I tak jesteśmy bardzo wysoko. Jego obecność pomogłaby w rotacji, naturalnym jest, że każdy zawodnik podczas długich rozgrywek łapie słabszy moment. Myślę, że ciężko byłoby wyprzedzić Jastrzębie, które ma najdłuższą ławkę w całej lidze. Jest pan na wszystkich meczach Trefla, u siebie i na wyjeździe. Co pana tak gna? Boi się pan, że nie zaczną meczu bez pana? - W tym sezonie byłem na każdym spotkaniu ligowym, a także na niemal wszystkich sparingach, z wyjątkiem jednego. W zeszłym roku pamiętam, że nie mogłem być w Lubinie i jeszcze na jednym wyjeździe. Myślę, że drużyna patrzy na to, czy ktoś się nią interesuje. Czuje, że jestem blisko. Pańskie oko konia tuczy? - To nawet nie to. Każdy zawodnik i członek sztabu jest naszym świadomym wyborem, jako człowiek i sportowiec. Nikt nie jest tu na siłę czy za piękne oczy. Może nie mamy najwyższego budżetu, ale inwestujemy w to, co jest obok boiska - są świetni trenerzy, specjaliści od przygotowania fizycznego oraz sztab medyczny. Wszystko co robią pracownicy klubu jest dla drużyny. To jest siła Trefla Gdańsk. A może to chęć wyrwania się z domu w dobie COVID-19 tak pana gna? Geografia nie sprzyja, na górze mapy są tylko Gdańsk, Bydgoszcz i Olsztyn, reszta na dole. - Michal Masny zapytał kiedyś: "Czy tobie się chce?". W samochodzie dużo rzeczy układa mi się w głowie. Nie liczę kilometrów, lubię jeździć i rozmawiać z ludźmi, to zupełnie nie to samo co telekonferencja. Tyle meczów, kilometrów, rozmów, to chyba stał się pan ekspertem od siatkówki. - Nie. Cały czas się jej uczę. Rozmawiał Maciej Słomiński Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź!