W 2017 roku w trudnej sytuacji znalazła się drużyna z Gdańska, która tuż przed rozpoczęciem rywalizacji w PlusLidze straciła sponsora tytularnego. Udało jej się jednak wybrnąć z trudnej sytuacji. Teraz ciemne chmury zebrały się nad klubem z Warszawy, do którego Anastasi przeszedł w czerwcu. W kolejnym miesiącu zaczęły się pojawiać informacje o kłopotach finansowych właściciela i sponsora tytularnego, który w sierpniu złożył wniosek o ogłoszenie upadłości. "Można powiedzieć, że niemal doszło do powtórki, ale to jednak inna sytuacja. W Gdańsku klub wciąż istniał, choć zostaliśmy bez sponsora. Znaleźliśmy jednak pewne rozwiązanie, by drużyna została przy życiu, choć nie było na to zbyt wiele czasu. W stolicy z kolei w jednej chwili Onico Warszawa po prostu zniknęło. Teraz to jest inny klub. Sytuacja nie jest prosta, bo trzeba było wszystko odbudować praktycznie od początku. Oczywiście, radziłem sobie już w przeszłości z trudnymi sytuacjami, ale bardzo chciałbym więcej czegoś podobnego nie przerabiać. Nie zaszkodziłoby trochę spokoju i normalności" - zaznaczył Włoch. Dopiero we wtorek podano wiadomość o pozyskaniu nowego właściciela - spółki Projekt i otrzymaniu licencji na grę w ekstraklasie. "Oczywiście, ja miałem wiadomości na ten temat już wcześniej, ale musieliśmy czekać na oficjalny komunikat ze strony klubu. To bardzo ważne sprawy dla całej drużyny, więc docierały do mnie informacje, że jest firma, która chce się zaangażować. Nie tak dawno klub przestał istnieć i wydawało się, że uratowanie go to misja niewykonalna, ale osoby pracujące w nim wykonały kawał dobrej roboty, walcząc o jego przetrwanie" - zaznaczył szkoleniowiec wicemistrzów Polski. Jak dodał, oczekiwanie na rozstrzygnięcie dalszych losów klubu miało wpływ na jego zespół. "Nie było łatwo, ale staraliśmy się skupić na pracy. Teraz możemy już oddychać spokojnie. My zaś staramy się czerpać dużo radości z gry, ciesząc się, że w ogóle udało nam się przystąpić do rozgrywek" - podkreślił. Kłopoty miały jednak przełożenie na sytuację kadrową w jego ekipie. W połowie października odeszli belgijski atakujący Bram van den Dries i przyjmujący Piotr Łukasik. W czerwcu trener zapowiadał walkę o utrzymanie miejsca w czołówce, teraz jego założenia się nieco zmieniły. "Szczerze mówiąc, to teraz przede wszystkim patrzę na to, że mam zmniejszony o dwóch ważnych zawodników zespół. Jako większą stratę oceniam odejście Łukasika, bo jest Polakiem, a musimy pamiętać o limicie obcokrajowców. Oczywiście van den Dries także był ważny. W związku z kontuzją Białorusina Artura Udrysa szczególnie trudna sytuacja zrobiła się na ataku. Będziemy starać się dać z siebie wszystko, ale nie możemy realizować swoich wcześniejszych planów, które były dostosowane do tamtego składu. Moim zdaniem teraz najważniejsze jest, byśmy znaleźli się w "ósemce" po fazie zasadniczej. Potem postaramy się powalczyć o więcej, może nawet o podium" - zaznaczył. Szkoleniowiec przyznał, że mający problemy z kolanem Udrys według prognoz ma pauzować co najmniej miesiąc lub półtora. "To niby nie jest skomplikowany zabieg, ale może się z tego zrobić np. dwa miesiące. Nigdy nie wiadomo. Kluczową kwestią jest, kiedy będzie mógł zacząć skakać" - zwrócił uwagę Włoch. W środę Projekt pozyskał atakującego Jana Króla, który sezon zaczął w pierwszoligowym SPS Chrobry Głogów. W ostatnich dniach awaryjnie na ataku wystąpił nominalny środkowy Jakub Kowalczyk. "W najbliższym czasie, jeśli chodzi o tę pozycję, będziemy grać trochę na fantazji. Kuba jest niesamowity. Zgodził się na zmianę pozycji, bo chciał pomóc zespołowi. Oczywiście, nie jest Bartkiem Kurkiem, ale na ten moment mamy taką, a nie inną sytuację" - podkreślił Anastasi. Jego zespół zainauguruje zmagania w PlusLidze w sobotę, kiedy podejmie MKS Będzin. Agnieszka Niedziałek