PAP: Po zakończeniu rywalizacji ligowej jeden z pana siatkarzy w Vervie powiedział, że ten brąz smakuje jak złoto. Uważa pan podobnie? Andrea Anastasi: - Tak, bo na początku sezonu sytuacja klubu była niełatwa. Po poprzednim straciliśmy część wpływów od sponsorów, co miało wpływ na kształt naszego zespołu. Pandemia wpłynęła na budżet, musieliśmy zrobić krok w tył, pojawiło się wiele nowych wyzwań dla drużyny. Na koniec wywalczyliśmy ważny medal. To nie jest zwykły brązowy medal. Zapewnienie sobie występów w Lidze Mistrzów wiele znaczy. Jestem bardzo dumny z tej drużyny. Sytuacja klubu wciąż nie jest jasna, ale mimo to uzyskaliśmy świetny wynik. Niektórzy twierdzą, że w zaciętej i trudnej rywalizacji o trzecie miejsce warszawski klub pokonał PGE Skrę Bełchatów bardziej sercem niż umiejętnościami czysto siatkarskimi... - Z powodu spraw związanych z COVID-19 i innych względów pod koniec tego sezonu byliśmy wyczerpani. Biorąc to pod uwagę, to fakt, że chłopcy zagrali tak dobrze w środę w ostatnim meczu, był czymś niesamowitym. W tego typu meczach rzeczywiście bardziej gra się sercem, liczy się motywacja. Wygrywa ten, kto naprawdę tego chce i kto jest w stanie wygrać. Tak jak Jastrzębski Węgiel - gracze tego zespołu w finale grali w nim świetnie, byli bardzo mocni. Znaleźli motywację, by przeciwstawić się faworyzowanej Grupie Azoty Zaksie Kędzierzyn-Koźle. To był najtrudniejszy sezon w pana karierze trenerskiej? - Nie, mam za sobą wiele ciężkich. Można żartobliwie powiedzieć, że już się przyzwyczaiłem. Ten był trudny z powodu COVID-19 i tego jak to wpłynęło na nasze życie osobiste. Nie mogliśmy robić prawie nic. W związku z tym znacząco poprawiłem swoje umiejętności kulinarne, bo miałem dużo czasu na gotowanie. Po drugie niełatwa dla drużyny była niejasna sytuacja klubu. Pięć miesięcy temu pojawiło się wiele plotek na ten temat. Trudno o progres sportowy w takiej sytuacji. Głównie był to jednak trudny czas przez COVID-19. Wszyscy u nas przeszli tę chorobę, nie było to łatwe. Gdy rozmawiałem w środę z zawodnikami, to wielu z nich mówiło o zmęczeniu, ale mentalnym. Chciałeś bowiem np. odwiedzić przyjaciół, ale nie mogłeś. Kolejna sprawa, że zwykle gramy dla kibiców, czerpiemy z tego radość, teraz graliśmy cały sezon przy pustych trybunach. Wszystkie kluby i trenerzy to odczuwali. Myślę, że ten sezon wszyscy zapamiętamy na długo. Wspomniał pan o własnym rozwoju w roli kucharza. W jakich potrawach się pan specjalizuje? - Lubię przygotowywać ryby, zwłaszcza pieczonego łososia i dorsza z przyprawami. Z mięs zaś często przyrządzam kurczaka. No i oczywiście makarony. Zgodzi się pan, że w fazie play off pierwszoplanową postacią w Vervie był Igor Grobelny? - On jest jednym z zawodników, który zyskał na tym sezonie. Walka o miejsce w składzie na jego pozycji nie była łatwa, ale grał coraz lepiej. W kluczowym momencie sezonu był mocny i prezentował stabilny, wysoki poziom. Bardzo się cieszyłem z tego, bo zacząłem pracę z nim jeszcze w reprezentacji Belgii. Przekonałem go do gry w tej kadrze. Potem chciałem z nim pracować w klubie, bo widziałem, że ten chłopak jest wyjątkowy i potrafi świetnie grać. Swoją postawą w ostatnich tygodniach potwierdził, że miał pan rację... - O Angelu Trinidadzie De Haro mówiono, że to rozgrywający spoza czołowych zawodników na tej pozycji, a wywalczyliśmy z nim brąz. Wcześniej grał w Belgii, Francji i Hiszpanii, występy w Pluslidze to było dla niego wyzwanie, ale miał wsparcie w drugim rozgrywającym. Michał Superlak zaś dwa lata temu grał w I lidze, a w poprzednim sezonie był zawodnikiem MKS-u Będzin. Gdy przeszedł do Vervy, to nie miał doświadczenia w grze o dużą stawkę. To była trudna sytuacja, ale pokazał, że jest w stanie grać w zespole, który zajął trzecie miejsce. Kilka innych klubów miało może większe nazwiska na pozycji atakującego, ale to Superlak zdobył brąz. - Ludzie stale mówią o Bartku Kwolku, Piotrku Nowakowskim, Andrzeju Wronie czy Damianie Wojtaszku. To z całą pewnością świetni zawodnicy, ale wyzwaniem jest osiągnąć coś z zawodnikami takimi jak Angel, który rok temu był szerzej nieznany w Polsce. Superlak pokazał, że może tak grać, a Igor, że stać go na to, by być jedną z najważniejszych postaci trzeciej drużyny w kraju. Odkrywanie siatkarzy i pomaganie im w rozwoju jest dla mnie ważne. A oni jeszcze nie skończyli się rozwijać. W środę błysnął Kwolek. Martwiło pana, że wcześniej w fazie play off raczej nie był w najlepszej dyspozycji? - Rozmawiałem z nim sporo w tym okresie, bo nie był wówczas tak mocny jak pokazywał to wcześniej, choćby w LM. W fazie play off był nieco zmęczony, trochę zestresowany. Ale zareagował jak mistrz. W najważniejszym meczu sezonu - kiedy stawką była LM, brązowy medal, czyli tak naprawdę to była sytuacja typu "wszystko albo nic" - był niesamowity i bardzo się z tego cieszę. Niedużo grał ostatnio Artur Szalpuk, co do którego spodziewać się można było, że będzie podstawowym zawodnikiem... - Artur miał pecha. Bardzo mi go szkoda, bo pokazywał profesjonalizm każdego dnia, nie mogę na nic narzekać w jego przypadku pod tym względem. Zakażenie koronawirusem odbiło się na jego formie. Miał też kontuzję. Chciałem go potem wstawić do składu, ale Igor radził sobie coraz lepiej i był bez wątpienia był najlepszym graczem ostatniego miesiąca. To nie był także łatwy czas dla innych graczy - praktycznie cały sezon graliśmy dwójką środkowych. Nowakowski przyznał w środowy wieczór, że jest wyczerpany. W tym sezonie VERVA była bardzo blisko awansu do ćwierćfinału w LM. Zabrakło jej do tego zaledwie czterech punktów w tie-breaku ostatniego meczu grupowego. Tamta sytuacja złamała wówczas nieco pańską drużynę czy może wzmocniła ją przed fazą play off w ekstraklasie? - Myślę, że obie te rzeczy miały miejsce. Nie było na początku łatwo wrócić do wspólnej gry, bo byliśmy tak blisko tego ćwierćfinału. Tak jak w życiu są wzloty i upadki, tak też jest w drużynie. Czasem się uwielbiamy, a czasem nienawidzimy. To z pewnością był trudny moment, ale jak zobaczyłem ostatni mecz tego sezonu, jak chłopcy razem walczyli, jak byli mocni jako drużyna, to było niesamowite. Gdy świętowaliśmy potem wieczorem wspólnie, to chciałem się nacieszyć tą chwilą. Chłopcy śmiali się razem, niektórzy prawie płakali. To był emocjonalny wieczór. Czy wiadomo już, ilu nowych zawodników będzie pan musiał znaleźć przed kolejnym sezonem? - Mamy pewien plan, ale na razie kluczowa jest niepewność co do kwestii właściciela klubu. Mam nadzieję, że jak najszybciej to się wyjaśni. Dwóch zawodników trzy miesiące temu znalazło nowe kluby. Szukanie dla nich zastępstwa zależy od pieniędzy, jakimi będziemy dysponować. Nie jesteśmy w tej sytuacji co Zaksa, Jastrzębie, Skra czy Resovia. Na razie nic nie możemy zrobić, bo czekamy na decyzje dotyczące dalszych losów klubu. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek