Polska Agencja Prasowa: Od tego sezonu jest pan asystentem trenera w Resovii, w której jako zawodnik spędził ponad siedem lat. Jak po kilku miesiącach odnajduje się pan w tej roli i za co odpowiada?Alek Achrem: - To dla mnie wciąż nowe zajęcie. Bardzo się cieszę, że mogę być częścią tego zespołu. Jestem też zadowolony z tego, że mam sztab szkoleniowy, od którego mogę się uczyć. Gdy mam pytania, to Alberto Giuliani i Alfredo Martilotti zawsze mi odpowiedzą czy doradzą. Na moje obowiązki składa się wiele różnych rzeczy. Wśród nich jest np. obserwacja pracy bloku podczas meczu.Dołączył pan do sztabu zaraz po pożegnaniu się z siatkówką jako zawodnik. Jak do tego doszło?- Ostatni sezon został przerwany z powodu pandemii COVID-19, Resovia zajęła w nim 13. miejsce. Ja zaś przez ostatnie dwa lata już niewiele grałem (do drużyny z Rzeszowa Achrem wrócił w styczniu ubiegłego roku, po trzyipółletniej przerwie - PAP). To była ciężka sytuacja. Władze Resovii zaproponowały mi pracę w klubie. Stwierdziłem, że to świetny pomysł, że chcę spróbować czegoś nowego.Jako siatkarz myślał pan o tym, by pracować potem jako trener, czy w ogóle nie brał wówczas pod uwagę takiej możliwości?- Już się nauczyłem na bazie swoich doświadczeń, że "nigdy nie mów nigdy". Staram się korzystać z szans, jakie daje mi życie i nie sprzeciwiać się losowi.W 2014 roku doznał pan poważnej kontuzji kolana. Podczas rehabilitacji zastanawiał się pan co dalej robić, jeśli nie uda się wrócić do gry?- Nie, w ogóle nie było takich myśli. Wtedy miałem tylko jeden cel - wrócić na boisko. Chciałem dalej grać w siatkówkę, być jeszcze w sporcie trzy-cztery lata. Nie było łatwo, ale to już za mną. To też było pewne wyzwanie w życiu. Nauczyło mnie, jak reagować w różnych sytuacjach. Do wszystkiego, co mi się przydarza, podchodzę tak, że muszę przez to przejść i przyjmować to na spokojnie.Siatkarze - którzy pozostali w tej dyscyplinie jako prezesi lub trenerzy - często oceniają potem, że życie zawodnika jest łatwiejsze niż ich nowa funkcja. Pan też tak uważa?- Muszę powiedzieć, że tak. Nie chodzi o to, że siatkarze - czy ogółem sportowcy - mają łatwo, bo zostawiają dużo zdrowia na boisku, przeżywają swoje mecze i też wykonują ciężką pracę. Jako asystent widzę, że rola szkoleniowca wiąże się z ogromnymi emocjami. To zupełnie inna praca niż zawodnika, nie opiera się na wysiłku fizycznym. Choć akurat w moim przypadku ten aspekt został częściowo zachowany, bo trenuję także zawodników w obronie.Bardzo się pan denerwuje podczas meczów na ławce trenerskiej?- Na początku nie, ale potem rzeczywiście z każdą piłką nakręcasz się coraz bardziej. I to jest normalne.Dla części obecnych zawodników Resovii jeszcze nie tak dawno był pan kolegą z drużyny. W związku z tym teraz jest pan w pewnym sensie pośrednikiem między graczami a głównym szkoleniowcem?- Jestem zawsze na to otwarty. Jeżeli któryś z chłopaków chce pogadać, to bardzo chętnie. To nie tak, że jestem teraz w sztabie i jestem "panem trenerem". Zawodnicy mogą ze mną spokojnie porozmawiać. Poza tym oczywiście, cokolwiek potrzebują ode mnie członkowie sztabu, to też staram się robić.Giuliani i będący drugim trenerem Martilotti to Włosi. Jest pan w stanie swobodnie porozumiewać się z nimi w ich ojczystym języku?- Niestety, jeszcze daleko droga do tego, bym go opanował. Ale muszę podjąć to wyzwanie i zacząć się go uczyć. Zwłaszcza że akurat w siatkówce jest on naprawdę przydatny. Warto więc się tym zająć także z myślą o przyszłości.Jak opisałby pan atmosferę panującą w drużynie?- Zawsze jak zespół wygrywa, to jest dobra. Z drugiej strony on wygrywa, gdy jest dobra atmosfera. Te dwa elementy wpływają na siebie nawzajem. Oczywiście, mogą przychodzić ciężkie chwile, bo zdarzają się porażki. Przydarzyło nam się to na początku sezonu. Teraz widać, że idziemy do przodu. Nawet jak zdarzy się przegrany mecz, to wyciągamy wnioski. Po chłopakach też widać, że przeżywają to i w następnym spotkaniu chcą wszystko poprawić oraz robią co w ich mocy, by wygrać.Kto jest liderem w tej drużynie?- Uwielbiam wszystkich tak samo i nie chcę nikogo wyróżniać. Jak to mówią, zespół jest jak samochód - każdy coś daje od siebie, by całość działała. Oczywiście, Fabian Drzyzga jest liderem jako kapitan i rozgrywający. Klemen Cebulj też ostatnio się pokazuje, Karol Butryn jest "w gazie". Część chłopaków jest spokojniejsza. Np. Timo Tammemaa nie odzywa się za wiele, ale na boisku robi to, co do niego należy. Dlatego nie chciałem nikogo wyróżniać, bo może ktoś siedzi cicho, ale daje dużo dobrego drużynie.Wspominał pan o trudnym początku sezonu. Wtedy Resovia, jak wszystkie ekipy w lidze, mierzyła się z koronawirusem i jego skutkami. Skutki kłopotów zdrowotnych jeszcze czasem dają o sobie znać?- Nie, koncentrujemy się na przyszłości. Idzie powoli, ale stoimy już twardo na nogach. Zdarzają się oczywiście bolesne porażki, ale na pewno i tak jest lepiej niż w tamtym sezonie. Klub robi teraz wszystko, by poprawić sytuację, wrócić na zwycięską drogę i przywrócić Resovii pozycję w kraju. Ten rok pokazuje, że mamy skład, którym chcemy walczyć i osiągnąć dobry wynik.Po ostatnich trzech słabszych sezonach wśród rzeszowskich kibiców jest z pewnością duża tęsknota za sukcesami...- Oczywiście, ale tak się zdarza w każdym zespole. Jeżeli on wygrywa, a potem jest długo, długo nic, to fani są głodni sukcesów. Uważam, że nie można jednak oczekiwać triumfów "na już". Trzeba się odbudować na spokojnie i patrzeć na swoją grę. Mam nadzieję, że niedługo kibice wrócą do hali Podpromie. Myślę, że jak będziemy mogli grać przy własnej publiczności, to będzie to dodatkowo fajnie napędzać zawodników.Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek