Maciej Słomiński, Interia: Trener Michał Winiarski powiedział w pożegnalnej rozmowie, że nie przetrawił jeszcze ubiegłego sezonu. A jak jest z panem? Dariusz Gadomski, prezes Trefla Gdańsk: - Podobnie jak z Michałem. Sezon wciąż jeszcze trwa, toczą się mecze o złoto i brąz. Cały czas się zastanawiam co mogliśmy w Treflu zrobić lepiej, dlaczego zakończyliśmy rozgrywki na siódmym miejscu. A może właśnie super, że finiszowaliśmy na tej pozycji? Ocena tych rozgrywek cały czas trwa. To były z punktu widzenia Trefla Gdańsk dziwne rozgrywki, byliśmy na huśtawce - goniliśmy fazę play-off, udało się, potem byliśmy jeden mecz od wyeliminowania faworytów z Jastrzębia. Wreszcie na koniec ten nieszczęsny wirus, który dał się mocno we znaki. Trener Winiarski mówił, że stał obok parkietu w Jastrzębiu i cierpiał z drużyną. - Szkoda chłopaków, bo głowa chciała, ale organizm mówił stop. To samo przeżywało Jastrzębie, grając z ZAKSĄ o wejście do finału Ligi Mistrzów. Kibice koncentrują się na parkiecie, mówią że np. drużyna z Warszawy prezentuje się słabo, ale niewielu wie, jak ciężko Bartosz Kwolek dwukrotnie przechodził infekcje. Szkoda tych meczów z Jastrzębiem. W rozgrywkach mieliśmy fajne momenty, były i gorsze. Jedno, co mnie cieszy to to, że kolejny rok się uczymy - Michał Winiarski uczył się fachu trenerskiego, co zostało docenione. Ja mogłem się uczyć nowych rzeczy, jak wychodzenie z sytuacji kryzysowych. Dobrze, to co było w tych rozgrywkach dobre? Na papierze postępu nie ma - rok temu szóste miejsce, teraz siódme. - Dwa ostatnie sezony były zupełnie inne, ale paradoksalnie miejsce końcowe jest prawie to samo. Te trzy lata pracy Michała Winiarskiego traktuję jako pewną całość, za każdym razem byliśmy w "final four" Pucharu Polski, to bez wątpienia sukces. W tym roku w półfinale przegraliśmy z Kędzierzynem, z którym toczyliśmy wyrównany bój, ale w jednym ustawieniu traciliśmy mnóstwo punktów i to bolało. Cieszę się, że w składzie mamy aż tylu wychowanków. Gdyby spojrzeć na wszystkie inne kluby PlusLigi, to nie wiem czy mają ich razem tylu w swoich składach. Jest Karol Urbanowicz, Jordan Zaleszczyk, Dawid Pruszkowski. Chłopcy z naszych grup młodzieżowych zdobywający medale. Czego zabrakło, by osiągnąć sukces w ciągu tych trzech lat z trenerem Winiarskim? - Zależy co uznamy za sukces. Dzwonił do mnie niedawno jeden z byłych już naszych zawodników, że dopiero po odejściu w pełni docenił Trefl Gdańsk. To klub, gdzie panuje dobra atmosfera, od zawodników, poprzez marketing, zarząd itd. Nie wiem czy to zasługa trójmiejskiego powietrza, czy ludzi którzy z nami są, czy obu tych czynników razem, ale u nas chce się być i pracować. Ten dobry klimat też uważam za sukces. Myślę, że mocno rozwinęło się kilku zawodników, ale kilku z nich mogło zagrać znacznie lepiej. O kim mowa? Niech każdy sam sobie na to pytanie odpowie. Widać to po waszych decyzjach kadrowych. - To nie takie proste. Jesteśmy zdania, że co jakiś czas powinno się zrobić tzw. "odświeżenie szatni". Nie jesteśmy ZAKSĄ, która może sobie wybierać zawodników. Niektórzy z naszych siatkarzy dostali lepsze oferty. Zmieni się trochę koncepcja budowania naszego składu. Część zawodników była już u nas bardzo długo i myślę, że nowy bodziec będzie dobry zarówno dla nich, jak i dla Trefla. Czasami tego potrzeba, żeby to nie była cały czas ta sama hala, to samo miasto... To pan uczynił trenerem Michała Winiarskiego, w Treflu po raz pierwszy pracował jako pierwszy szkoleniowiec. Kiedy ogłoszono go trenerem kadry Niemiec, czuł się pan ojcem jego sukcesu? - To były udane trzy lata, co potwierdzają propozycje jakie Michał dostał odchodząc z Trefla. Powiedzieliśmy sobie "do zobaczenia", a nie "żegnaj". Podobnie żegnaliśmy się z Andreą Anastasim i właściwie każdym. Michał często powtarza, że nie wie gdzie byłby dziś, gdyby nie Gdańsk, ale to skromność - on ciężko na swój sukces zapracował. W którymś z wywiadów mówił pan, że Winiarski kiedyś obejmie polską reprezentację. - Podtrzymuję opinię - po Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu będziemy mieli w końcu polskiego selekcjonera reprezentacji, bo Michał na to zasłuży. Widziałem jego codzienną pracę, widziałem jego podejście. Oczywiście musi się jeszcze trochę nauczyć, np. stanowczego wyznaczania granicy z niektórymi zawodnikami, ale myślę, że najbliższe lata wyzwań ukształtują Michała jako pełnoprawnego szkoleniowca kadry Polski. Czy Mariusz Wlazły zostanie w Treflu Gdańsk? - Zostaje na 99%. On chce u nas zostać, my chcemy, żeby został. Poza wartością sportową, którą wnosi do drużyny, świetnie czuje płaszczyznę psychologiczną, pracy mentalnej, dużo czasu poświęca na rozmowy z zawodnikami i także nad tym aspektem chce się skupiać w zespole. Przyjście Dmytro Paszyckiego, tuż po rozpoczęciu wojny w Ukrainie, było wydarzeniem wykraczającym poza sport. - Dima został uprawniony do gry praktycznie kilka godzin przed swoim debiutem, gdy graliśmy z AZS-em Olsztyn w Iławie. Mecz był o 17:30, europejska federacja zatwierdziła go do gry jakoś po 14. Bardzo się cieszę, że nasze drogi się skrzyżowały i Dima mógł kontynuować karierę właśnie u nas. Sytuacja pełna zwrotów akcji, na szczęście zakończona happy endem. Bez niego trudno by nam było awansować do play-off. To świetny siatkarz, który zrobi wszystko dla drużyny. Paszycki zostaje w Treflu na kolejny sezon? - Chyba wybierze ofertę z zachodu Europy, niech jedzie zarabiać, a może za rok wróci do nas po raz drugi. Na przyszły rok mamy skład na jego pozycji ułożony, ale kto wie co przyniesie przyszłość? Czy wiemy w jakim składzie wystąpi Trefl Gdańsk w sezonie 2022/23? - Jeszcze nie do końca. Pracujemy nad zawodnikami na dwóch pozycjach - tu mamy znaki zapytania. Siatkarze, których udało nam się dotychczas pozyskać, będą realnym wzmocnieniem na pozycjach, na których mieliśmy lekkie niedociągnięcia. Czy w przyszłym sezonie PlusLigi, Trefl Gdańsk będzie miał inne cele niż w tym, który niedawno zakończyliście? - Wiele zależy od tego jak będzie wyglądała konkurencja, jakie składy zbudują inne drużyny. Nie wiadomo czy dołączy drużyna ze Lwowa? Mają chwilowy problem ze skompletowaniem składu z powodów wojennych. Liga najprawdopodobniej będzie liczyła 16 drużyn, bo dołączą drużyny z 1. ligi. Czy przez te ostatnie lata coś można było zrobić coś lepiej? Czy jest jakaś decyzja, której prezes żałuje? - Nie. Po erze Andrei Anastasiego wszyscy myśleli, że będzie spalona ziemia i nic więcej tu nie wyrośnie, że nie uda się znaleźć trenera na poziomie. Pamiętajmy też o naszych problemach finansowych - odejściu LOTOSU. Michał Winiarski przyszedł do nas w trakcie spłaty tych zobowiązań. Biorąc pod uwagę, jak młody mieliśmy skład i jak wysoki był poziom ligi - 7. miejsce uważam za sukces. W tym roku liga była silniejsza niż kiedykolwiek, każdy to potwierdzi. Spójrzmy jakie nazwiska z zagranicy przybywają do PlusLigi. Nieoficjalnie wiemy kto będzie trenerem Trefla w przyszłym sezonie, równie zakulisowo wiemy gdzie będzie pracował trener Winiarski oprócz reprezentacji Niemiec. Dla mnie to spora skaza na wizerunku siatkówki, że w końcówce sezonu albo nawet wcześniej karty na kolejne rozgrywki są już rozdane. Nie byłoby lepiej, gdyby wyznaczyć jakiś konkretny termin, kiedy można zacząć rozmowy z zawodnikami? Najlepiej, gdyby to się działo po rozstrzygnięciu sezonu, to by oczyściło atmosferę. - Ależ kilka lat temu było takie spotkanie, przyjechali prezesi i menadżerowie, byli wszyscy najważniejsi gracze w branży. Wszyscy zebrani spojrzeli sobie w oczy i obiecali, że nie będą dzwonić do zawodników przed ustalonym terminem. Wkrótce dostałem sygnały od jednego z menadżerów, że do jego zawodnika dzwoniono już po około dwóch miesiącach od wspomnianego spotkania, jakoś z początkiem grudnia. Jeśli my sami, prezesi, nie uświadomimy sobie, że sami psujemy rynek, to nic się nie zmieni. Dla menadżerów nie ma to większego znaczenia, czy ich klienci dostaną umowy szybciej czy później. Sytuacja jaka jest obecnie jest winą prezesów i taka jest prawda. Powinniśmy powiedzieć sobie, jak postępować i tego się trzymać. Z zawodnikami grającymi u nas, jak najbardziej, prowadźmy rozmowy w sprawie dalszej współpracy. Zawodnicy innych drużyn nie powinni być nagabywani przed wyznaczoną datą. Poniekąd rozumiem też siatkarzy, nikt nie chce zostać z ręką w nocniku. Dziś sytuacja jest mocno dwuznaczna - w play-off nie wiadomo, czy zawodnik gra dla swego obecnego czy przyszłego pracodawcy. - Nie przesadzajmy, to są zawodowcy, grają dla tych, z którymi mają kontrakt. Pod koniec poprzedniego sezonu było wiadomo, że Lukas Kampa nie zostanie w Jastrzębiu, że zastąpi go Benjamin Toniutti. Mimo tego, Kampa walczył z kontuzją, żeby zagrać i pożegnać się mistrzostwem. Jak ktoś chce szukać podtekstów to znajdzie i bez tego. Ile razy czytałem o jakichś siatkarzach, którzy mieli u nas grać, a nawet o nich nie myśleliśmy. Jest pan zadowolony ze wspomnianego Kampy? - Kiedy przedłużaliśmy umowę z Łukaszem Kozubem, Lukas Kampa nie był nawet w naszych myślach. Wiadomo było, że w Jastrzębiu nie zostaje, ale znaliśmy poziom jego wynagrodzenia, dlatego wówczas nie był w kręgu naszych zainteresowań. Nagle menadżer Lukasa zadzwonił, mówiąc że ten zawsze marzył o Gdańsku. Zresztą Kampa już kiedyś miał u nas grać, wybraliśmy wtedy jednak Michala Masnego. Lukas porozmawiał z Michałem Winiarskim, który ma świetny kontakt z zawodnikami. Rok temu podpisaliśmy z Lukasem umowę trzyletnią, ale z możliwością odejścia co roku, lub w przypadku odejścia trenera Winiarskiego. Gdy było jasne, że trener odejdzie Lukas sam poprosił o wykreślenia tych zapisów, mówiąc że tu jest jego miejsce, rodzina i on są tu szczęśliwi, więc zostaje w Gdańsku i zaakceptuje każdego nowego trenera. Rozmawiał Maciej Słomiński