Maciej Słomiński, INTERIA: W lipcu czterdziestka na karku, a pan wciąż z bardzo dobrym efektem gra w najlepszej siatkarskiej lidze świata jaką jest PlusLiga. Jaki jest sekret, co pan je i robi, że tak dobrze się trzyma i zdrowie panu dopisuje? Jurij Gladyr, środkowy Jastrzębskiego Węgla: - Odżywiam się normalnie, nie ma w tym wielkiego sekretu. Staram się pilnować diety, jestem świadomy, że regeneracja w tym wieku nie jest już tak szybka jak kiedyś. Sporo czasu spędzam na siłowni, żeby wzmacniać mięśnie, które trzymają stawy. Czy zdrowie dopisuje to bym się kłócił, miałem wiele kontuzji kolan, na szczęście dziś wszystko jest w porządku. W czwartkowy wieczór graliście mecz z Bogdanką LUK Lublin. Szybko spać, o 6 rano w piątek pobudka, droga przez całą Polskę do Gdańska. W sobotę mecz z Treflem. Czy dołączy pan do chóru siatkarzy, z kapitanem reprezentacji Polski, Aleksandrem Śliwką na czele, którzy głośno mówią, że grania jest za dużo, a czasu na regenerację za mało? - Nigdy w tej sprawie nie milczałem. Według wielu z nas grania jest za dużo, nikt się nie liczy ze zdrowiem zawodników. Nie jest to normalne, że gramy w odstępie dwudniowym na przeciwległym końcu kraju. Wchodzimy w etap sezonu, gdzie wszystkie mecze są ważne. My mieliśmy maraton czterech meczów w ośmiu dni - wyjazdowe spotkanie z Piacenzą w PlusLidze, potem wyjazd do Lubina, rewanż z Włochami, dwudniowy turniej finałowy Pucharu Polski. Po takiej dawce siatkówki ja, zawodnik 40-letni czułem się jak potrącony przez pociąg. Dopiero w czwartek poczułem się lepiej, na mecz z LUK-iem dostałem wolne, zagrał Moustapha M’Baye. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się czułem. Jest ogromne zmęczenie fizyczne, ale także psychiczne. Trudno nawet wskazać, które jest większe. Ładunek adrenaliny i emocji jest ogromny, potem to wszystko opada. Fizycznie czułem się ok, ale w środku kompletnie pusty. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest w porządku, ale zawodnik niby skacze nad siatkę, ale nie ma na nic siły. Jednak ktoś wsłuchał się w wasz głos. PlusLiga zmniejszy liczbę drużyn. - Dopiero od kolejnego sezonu, w przyszłym wciąż będzie trwało ligowe "eldorado". To nie jest przypadek, że jest tyle kontuzji w lidze. Ktoś może powiedzieć, że złamanie palca Olka Śliwki czy Kuby Kochanowskiego to nieszczęśliwy wypadek, ale ja się nie zgodzę. To wynika z przemęczenia, gdy skaczesz do bloku, ale nie prostujesz palców, wtedy piłka cię trafia, gdy nie jesteś skoncentrowany i jest po zabawie. Kilka tygodni przerwy. Kilka dni temu dosłownie w tym samym miejscu rozmawiałem z trenerem Michałem Winiarskim, którego Zawiercie pokonało Jastrzębie w finałowym meczu Pucharu Polski. Długa droga do Gdańska, rozmawialiście o tym po drodze? To piąty kolejny przegrany finał JW w meczu o cenne trofeum. - To był mój czwarty przegrany finał z Jastrzębiem, a dziesiąty w ogóle. Coś nie mam szczęścia do Pucharu Polski, wygrałem go tylko raz, a właściwie dwa razy. Jeden z tych razów w Zielonej Górze byłem w składzie ZAKSY, ale prawie przez cały sezon byłem poza składem z powodu kontuzji kolana. Rozmawialiśmy sporo już w drodze z Krakowa do domu w autokarze. To oczywiście smutne, gdy przegrywasz finał, ale nie było aż tak wielkiego rozgoryczenia. Wygrał zespół lepszy, zespół Zawiercia zagrał kapitalny turniej. Nigdy nie lubię się tłumaczyć, ale byliśmy już mocno podmęczeni. Półfinał z Lublinem graliśmy na drugim biegu, oszczędnie gospodarując siłami. Udało się wygrać nie tracąc wiele krwi. Wychodząc na finał, czuliśmy adrenalinę gry o wysoką stawkę, jednak fizyki nie oszukasz. Drużynę Jastrzębskiego Węgla, odpukać, oszczędzają w tym sezonie kontuzje. - Co nie znaczy, że nie mamy wyzwań zdrowotnych. O Benie Toniuttim wszyscy wiedzą, że zmaga się z urazem łydki, stąd nie może skakać. Jego udział w treningach jest ściśle dawkowany, uczestniczy praktycznie tylko w meczach. To ułatwia w meczach strategię naszym rywalom, gdy Ben jest w pierwszej linii, rywal gra na lewe skrzydło. Miguel Tavares mógł się w finale Pucharu Polski bawić, po drugiej stronie byłem ja, Ben który nie skacze i Rafał Szymura, który grał z połową nogi, bo nabawił się urazu. I tak jestem dumny z naszego zespołu, każdy dał ile miał, bardzo mocno postawiliśmy się rywalowi, który miał chyba 10 dni luzu przed tym turniejem. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że gdybyśmy byli w pełni wypoczęci, to byśmy ich tego dnia pokonali. Zawiercie grało jak z nut, przyjmowali fenomenalnie. Trevor Clevenot jest w tym elemencie najsłabszy z ich trójki przyjmujących, ale i tak jest znakomity. On, Bartosz Kwolek i Luke Perry pokrywali 75% boiska. Trudno trafić w te pozostałe 25% boiska. Zawiercie zagrało petardę, gratuluję im. W PlusLidze kluby i ich kibice wspierają się wzajemnie. Cała siatkarska Polska będzie dopingować Jastrzębie w Lidze Mistrzów, w której jesteście już w półfinale. - Tak, to było wyraźnie słychać po finałowym meczu Pucharu Polski. Były gratulacje dla Zawiercia, ale my usłyszeliśmy, że Jastrzębie walczy o honor PlusLigi w Lidze Mistrzów i wszyscy za nas trzymają kciuki. A mistrzostwo Polski? - Zrobimy wszystko, żeby obronić tytuł. Jeśli się nie mylę, ostatnio tej sztuki dokonała ZAKSA w 2017 r. Nie jest tak, że skupiamy się tylko na Lidze Mistrzów, uważam że trudniej wygrać PlusLigę. Po zeszłorocznym finale LM, który minimalnie przegraliśmy, wielu znajomych do mnie dzwoniło i mówiło: "Jurek, ale powiedz szczerze, wolałbyś mieć w CV wygraną Ligę Mistrzów". Odpowiadałem, że nigdy w życiu, zawsze chcę wygrywać każdy mecz i każde zawody, w których biorę udział. Mistrzostwo Polski za każdym razem smakuje wyśmienicie, zwłaszcza ze świadomością jak długie i wymagające to rozgrywki. Jesteśmy zmęczeni tym sezonem, ale rzucamy wszystkie siły, aby wygrać dwa najcenniejsze trofea klubowe. Siatkówka jest sportem rodzinnym, ale tu niedaleko w ERGO ARENIE miał w zeszłym sezonie miejsce przykry incydent, gdy jakiś kibic coś do pana krzyczał i został wyprowadzony z hali. - Myślałem, że takie rzeczy nie dzieją się już na meczach siatkówki. Że działy się kiedyś, gdy mnie jeszcze w Polsce nie było, za czasów świetności Częstochowy, albo podczas derbów Mostostalu z Nysą działy się rzeczy rodem ze stadionów piłkarskich. Przykra sprawa, że coś takiego się wydarzyło. Ludzie są różni, trafił się jakiś gbur, powiedział kilka rzeczy, które wyprowadziły mnie z równowagi. Dobrze, że Janek Hadrava mnie chwycił z tyłu, bo bym już nie mógł zagrać w tym meczu i został zawieszony na kilka kolejnych. Czy pana bliscy są bezpieczni w Ukrainie? - W Połtawie, gdzie mieszka moja matka oraz w Czerkasach gdzie mieszkam na co dzień życie płynie normalnie, o ile normalnie może być w czasie wojny. Od wielu miesięcy dziennikarze namawiają mnie, żebym powiedział coś o wojnie. Mam swoje zdanie, ale wolę gryźć się w język, obawiam się, że ktoś mógłby nieopatrznie to zrozumieć. Mnóstwo ludzi cierpi i umiera i nikt się z tym nie liczy. To pokazuje w jakich strasznych czasach żyjemy. Ja nie mam mediów społecznościowych, szkoda na to czasu, ale czasem na youtube obejrzę filmy z żołnierzami, którzy bronią naszej ziemi, przy tym zachowując niesamowity optymizm. Walczą, wiedząc że jutro może ich nie być, a robią z pełnym przekonaniem. W Polsce mówi się, że życie zaczyna się po czterdziestce. Pan kończy tyle lat w lipcu. Jakieś refleksje, wnioski, przemyślenia? - Niczego nie żałuję. Każdemu młodemu siatkarzowi życzyłbym tylu pozytywnych doświadczeń, które były moim udziałem na sportowej drodze. Dostałem prezent od losu, że wciąż mogę grać i być z chłopakami w szatni. Tuomas Sammelvuo był trenerem ZAKSY, nagle ktoś mówi: "Jurek, on jest już tyle lat trenerem, a ty z nim grałeś". Przyjechał do nas Dan Lewis, który kiedyś był libero w reprezentacji Kanady, też z nim grałem. "Jurek ty z nim grałeś? On już jest trochę stary". Właściwie gram z trzecim pokoleniem siatkarzy w PlusLidze. Gram z Norbertem Huberem, Kubą Popiwczakiem czy Tomkiem Fornalem, a kiedyś z zawodnikami którzy mają dziś ponad 50 lat. Nie chcę zaczynać wymieniać znakomitych siatkarzy z którymi rywalizowałem, bo zajmie mi to czas do meczu z Treflem Gdańsk. Patrząc wstecz na moją karierę, jestem szczęśliwy. Jeszcze nie kończy pan kariery? - Jeszcze nie, będę grał, dopóki zdrowie będzie pozwalało i będę miał z tego radość. Po sezonie pojawią się informacje, gdzie będę grał w przyszłych rozgrywkach. Coś słyszałem, ale o tym nie możemy mówić. Absolutnie nie wkładam pana do sportowego grobu. Ma pan już plan na życie po karierze? - Skupiam się na tym co robię teraz. Gdzieś z tyłu głowy mam jakiś wstępny po zakończeniu kariery, ale na pewno nie będzie to nic związanego z siatkówką. Wiem, że nie będę w oldboyach. Gdy człowiek nie jest przygotowany do gry można się skaleczyć. Siatkówka to najbardziej kontuzjogenny sport zespołowy. Nie trzeba daleko szukać. Przypomnijmy sobie prezesa Sebastiana Świderskiego, który poszedł się zabawić, skoczył i strzeliły mu dwie "czwórki" naraz. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA