Maciej Słomiński, Interia: Zakończyła się właśnie pana trzyletnia współpraca z Treflem Gdańsk, a ja chciałem wrócić do samego początku. Zadzwonił do pana prezes Dariusz Gadomski, który mówił o waszej rozmowie: "Zdobyłem numer Michała, porozmawialiśmy 20 minut i już wiedziałem, że mam trenera dla Trefla. To się słyszy". Michał Winiarski, były już trener Trefla Gdańsk: - Pamiętam bardzo dobrze tę rozmowę. Odebrałem telefon podczas spaceru z psem, faktycznie dość szybko znaleźliśmy wspólny język, okazało się że na wiele spraw patrzymy podobnie. Obie strony ryzykowały. Ja - wcześniej byłem tylko asystentem, Trefl miał doświadczonego trenera w osobie Andrei Anastasiego. Po rozmowie z prezesem obaj wiedzieliśmy, że dojdzie do współpracy. Powiedziałem żonie, że jedziemy do Gdańska. Czy po trzech latach w PlusLidze czuje się pan już trenerem "pełną gębą"? W innych dyscyplinach zespołowych nie każdy świetny zawodnik zostaje świetnym trenerem. - W siatkówce jest trochę inaczej. Dużo dobrych trenerów ma doświadczenie boiskowe i było świetnymi zawodnikami. Myślę nawet, że takich jest znacznie więcej, niż trenerów, którzy mają mniejsze doświadczenie zawodnicze. Na którym szczeblu drabiny trenerskiej jest pan dziś, przyjmując że trzy lata temu, zaczynając w Treflu był pan na pierwszym? - Wiedziałem, że podejmując pracę w Treflu, podejmuję się dużego wyzwania. Pamiętam sytuację klubu, z którego rok wcześniej odszedł strategiczny sponsor, tworzenie zespołu miało opierać się głównie na wychowankach i młodzieży oraz zawodnikach w naszym budżecie. Ciężko siebie oceniać, ale patrząc na suche wyniki - uważam te trzy lata za bardzo udane - byliśmy w play-offach PlusLigi, za każdym razem blisko najlepszej czwórki, za każdym razem w "final four" w Pucharze Polski. Na którym szczeblu trenerskim jestem dziś? Nie wiem, myślę że na pewno się rozwijam, nabieram doświadczenia, które przychodzi jak u zawodnika - wraz z rozwojem kariery. Może za pięć lat wrócimy do tego pytania... - Chętnie, ale ja odpowiem tak samo. Codziennie przychodzę do pracy, codziennie staram się zrobić coś więcej dla swojego zespołu. Należy pamiętać, że nawet najlepsi trenerzy mają wspaniałe lata i te gorsze. W sporcie jest po części tak, jak w życiu - są sytuacje, w których osiąga się duże sukcesy, są też momenty, w których jest trudniej. Co odróżnia dobrego trenera od słabszego? Przeważają lata tłuste, ale to te słabsze najwięcej pozwalają się rozwijać. Tak się mówi - zwycięstwa cieszą, porażki uczą. Dużo było radosnych momentów przez trzy lata, a który czas był najtrudniejszy? - Sezon 2021/22 zakończył się dla nas dopiero kilkadziesiąt godzin temu, jeszcze go, przepraszam za wyrażenie, nie "przetrawiłem". Bardzo żałuję tego co się stało po pierwszym, zwycięskim meczu play-off w Jastrzębiu. Mieliśmy trudny sezon, goniliśmy play-off, w tym kontekście wszystko się skończyło dla nas szczęśliwie. Finalnie jednak zapracowaliśmy sobie na tę sytuację, w której byliśmy o jeden mecz od wyeliminowania mistrza Polski. Po meczu w Jastrzębiu naprawdę wierzyłem, że jest szansa na sprawienie niespodzianki... Ja bym powiedział, że sensacji. - Szybko natomiast pojawiły się nieoczekiwane problemy zdrowotne. Dużo zawodników dostało wysoką gorączkę, uciążliwy kaszel, byliśmy bardzo osłabieni. Absolutnie jestem daleko od stwierdzenia, że choroba nam przeszkodziła, żeby wyeliminować Jastrzębie, bo to świetny i klasowy zespół, ale jestem przekonany, że choroba nie pozwoliła nam walczyć tak, jakbyśmy chcieli. Ten ostatni mecz był do jednej bramki, będąc w pełnym zdrowiu byliśmy w stanie zagrać mecz wyrównany. Na ostatnie spotkanie w Jastrzębiu ciężko się patrzyło z pozycji kibica Trefla Gdańsk. - Stałem przy linii i cierpiałem razem z zawodnikami. Widziałem, że tego dnia nie uda się nic ugrać. A Jastrzębie zagrało kapitalne zawody. Chciałem zapytać o zagadnienia natury interpersonalnej. Praktycznie z szatni zawodniczej przeniósł się do trenerskiej. Jako szkoleniowiec prowadził pan w Treflu, m.in Mariusza Wlazłego, długoletniego kolegę z boiska. - Przed pracą w Gdańsku przez dwa lata byłem asystentem w Bełchatowie, łącznikiem między głównym trenerem a zespołem. Bardzo uważnie obserwowałem jak postępuje pierwszy trener i od pierwszego dnia w Treflu nie miałem problemów z rozgraniczeniem koleżeństwa z boiska, a byciem szkoleniowcem. Sytuacje tego typu były i są dla mnie bardzo jasne i klarowne. Jestem osobą kontaktową, uwielbiam rozmawiać z zawodnikami i myślę, że oni też poznali mnie na tyle, że wiedzą gdy wszystko jest jak trzeba i praca układa się dobrze, to nie ma miejsca na niedomówienia. Gdy zdarzają się sytuacje nerwowe, to trzeba je rozwiązywać i nie ma dla mnie znaczenia, czy grałem z Mariuszem czy z kimś innym. Liczy się zawsze zespół. Za czasów zawodniczych byliście współlokatorami podczas zgrupowań. - Tak, mieszkaliśmy w jednym pokoju na zgrupowaniach reprezentacji, teraz mieszkałem sam. Naturalną koleją rzeczy jest, że zawodnicy zostają trenerami i pracują z byłymi kolegami z boiska. Razem grając, pracowaliśmy z Miguelem Falascą i Stephanem Antigą i naprawdę nie było z tym problemów. Nie odkrywam Ameryki, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - te same zjawiska mogą być zupełnie inaczej postrzegane wewnątrz, niż z zewnątrz. Mówiliśmy o komunikacji - czy to był świadomy zabieg, że podczas meczu mówił pan do zawodników po angielsku? - Często dostaję to pytanie...Ten sposób prowadzenia drużyny, szczególnie na czasach jest łatwiejszy. Jeśli mam pół minuty na przekazanie wszystkim zawodnikom ważnych informacji i jeśli chociaż jedna osoba nie rozumie po polsku, nie chcę tracić czasu na tłumaczenie - dlaczego nie korzystać z czegoś co wszyscy zawodnicy rozumieją? Przez trzy lata swojej pracy nikt nie miał do tego żadnych obiekcji, a ja też pytam ich wcześniej o zdanie w tej kwestii. Te trzy sezony z panem na ławce trenerskiej Trefl kończył na podobnych miejscach w PlusLidze - kolejno piąte, szóste i siódme miejsce. Za każdym razem było blisko medalu, czego zabrakło, żeby zapisać się w historii? Czy czegoś pan żałuje? - Faktycznie, jeśli spojrzymy po latach na suche wyniki, one nie będą oddawać historii, która doprowadziła nas w miejsce, w którym jesteśmy dziś. Jak mówiłem, ostatnich rozgrywek jeszcze całkowicie nie "przetrawiłem", ale paradoksalnie, te dwa ostatnie sezony były zupełnie różne, a w każdym z nich byliśmy o jeden mecz od półfinału. Czego zabrakło? Żal mi trochę poprzedniego sezonu, bo była szansa na więcej. Po rundzie zasadniczej byliśmy na trzecim miejscu. Decydujący mecz z Warszawą przegraliśmy 0:3 u siebie, będąc w pełni zdrowymi, ale to w drugim meczu straciliśmy swoją największą szansę. Kilka dni wcześniej mieliście ich "na widelcu" i to na wyjeździe. - Prowadziliśmy 12:10 w tie-breaku. Chyba słowo "żałuję" pasuje najbardziej do tego meczu. Sezon PlusLigi skończył się chwilę temu, a pan już na walizkach i wyjeżdża do Niemiec. Jak to się stało, że został pan selekcjonerem niemieckiej kadry? - Wszystko zadziało się bardzo szybko, zadzwonił do mnie dyrektor sportowy reprezentacji Niemiec. Umówiliśmy się na spotkanie w Gdańsku, omówiliśmy wszystkie rzeczy, które interesują obie strony. Decyzję podjąłem szybko. Jedyna wątpliwość jaka była, to połączenie pracy trenera z życiem rodzinnym. W wakacje nie będę mógł być tak często żoną i dziećmi, których bardzo kocham. Będziemy musieli dużo podróżować. Oczywiście jestem szczęśliwy i dumny z tego, że dostałem możliwość pracy z reprezentacją. Nie byłoby tego, gdyby nie trzy lata w Treflu. Zapytam wprost - dlaczego reprezentacja Niemiec, a nie Polski? Nie stanął pan nawet do konkursu na polskiego selekcjonera. - Myślę, że było jasne kto zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski. To była naturalna sytuacja. Sebastian Świderski został prezesem i chciał Nikolę Grbicia na tym stanowisku, znał go, osiągnął z nim największe sukcesy z drużyną klubową w Europie. Uważam jego wybór za bardzo dobry. Michał Winiarski odchodzi z Trefla Gdańsk. Poprowadzi reprezentację Niemiec Czy w przyszłości myśli pan o byciu selekcjonerem reprezentacji Polski? - Moja dewiza to: małymi kroczkami do celu. Na dziś skupiam się na codziennej pracy. W sporcie zdarzają się szybkie zwroty akcji. Tak jak z panem i kadrą Niemiec? - Dokładnie. Posada trenera jest uzależniona od wyników, czasem założenia to jedno, a życie to drugie. Nie planuję kilka lat naprzód, skupiam się na tym, co tu i teraz. Mam za sobą trzy lata w Treflu Gdańsk, koncentruję się na tym, że za kilka dni będę uczestniczył w zgrupowaniu kadry B i reprezentacji Niemiec na uniwersjadę. Jakie cele postawili przed panem Niemcy? Za kilka miesięcy odbędą się mistrzostwa świata w siatkówce, w których weźmiecie udział. - Ostatni sukces reprezentacja Niemiec zanotowała w 2017 r., potem przyszły chude lata, dziś pozycja w rankingu światowym nie jest satysfakcjonująca dla federacji. Głównym celem jest awans w rankingu, po to żeby droga do igrzysk olimpijskich była łatwiejsza. W każdej imprezie będziemy chcieli wypaść jak najlepiej. Nie żal wyjeżdżać z Gdańska? Sezon plażowy u progu... - Przeżyłem w Gdańsku dużo wspaniałych emocji, zostawiam tu kawałek siebie, jakaś część mnie będzie tęskniła. Trefl i Gdańsk zostaną na zawsze w moim sercu, ponieważ to pierwszy klub, który prowadziłem jako pierwszy trener. Czułem się świetnie w Gdańsku. Udało nam się stworzyć świetny klimat i ducha drużyny razem z zespołem , prezesem Gadomskim i kibicami. Dlatego nie chcę mówić Gdańskowi "Żegnaj!", a "Do zobaczenia!", bo wierzę w to, że nasze drogi jeszcze mogą się przeciąć. Co pan zostawia w Gdańsku? - Oprócz kawałka serca, zostawiam też dużo dobrej pracy. Dużą satysfakcję daje mi to ilu zawodników zrobiło postęp. Przez ostatnie lata z Trefla odchodzili zawodnicy, którzy dostawali lepsze oferty, a młodsi siatkarze się rozwijali. Zwieńczeniem naszej pracy jest to, że w tym roku mamy aż czterech reprezentantów Polski. Dla mnie to największa satysfakcja, to efekt systematycznej pracy, której na co dzień nie widać, ponieważ jesteśmy oceniani z perspektywy wyniku i dwóch godzin meczu. Zanim uda się pan w drogę do rozegrania został mecz z kibicami Trefla Gdańsk. - To kolejna satysfakcja, że udało nam się stworzyć fajną społeczność wokół klubu. Zagra pan? Sylwetka jak za czasów zawodniczych. - Dziękuję, ograniczę się do sędziowania, gwizdek już mam. Od czasu zakończenia zawodowej kariery przytyłem 20 kilogramów. Szczęście, że jestem wysoki (śmiech).Czasem ciągnie mnie do aktywności podczas treningów, ale muszę niestety się kontrolować. Rozmawiał Maciej Słomiński