Damian Gołąb, Interia: Grał pan i w PGE Skrze, i w Asseco Resovii. W dodatku w złotych latach obu klubów. W której drużynie “napinka" przed spotkaniem z rywalem była większa? Krzysztof Ignaczak, mistrz świata z 2014 r., były zawodnik PGE Skry i Asseco Resovii: Kiedy grałem w Bełchatowie, Resovia nie aspirowała jeszcze do medali. To była drużyna, która utrzymywała się w środku tabeli. Powiem nieskromnie, że dopiero od momentu, w którym pojawiłem się w Rzeszowie, zaczęło się pasmo sukcesów. Batalie ze Skrą rozpoczęły się chyba od zwycięstwa Resovii w pamiętnym ćwierćfinale z Bełchatowem i świetnego meczu Gyorgy’ego Grozera. Potem sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski. Resovia została więc mistrzem, a Skra wciąż była zespołem z renomą zbudowaną przez długie lata. Jej hegemonia była niepodważalna. Wspaniałe nazwiska: Antiga, Murek, Gruszka, bracia Stelmachowie. To nadal była potężna drużyna, która walczyła jak równy z równym z największymi w Lidze Mistrzów. W jednym z wywiadów po pierwszym mistrzostwie Polski z Asseco Resovią i przełamaniu hegemonii PGE Skry powiedział pan, że jej detronizacja była pana marzeniem. - Kiedy odchodziłem ze Skry, żartowałem z prezesem Konradem Piechockim, że kiedyś ich ogram. Nie przedłużyli ze mną kontraktu i rzuciłem między wierszami, że kiedyś będą tego żałować. To była zresztą bardziej decyzja trenera Castellaniego niż prezesa. Bardzo indywidualnie podchodziłem więc do meczów ze Skrą. Bardzo mi zależało, by zawsze pokazać się z jak najlepszej strony tam, gdzie już wcześniej grałem. Mecze w Bełchatowie zawsze były dla mnie spotkaniami podwyższonego ryzyka, przy których serce czasami zabolało. Zwycięstwo smakowało jednak podwójnie. Później Resovia zbudowała markę i wszystkie jej mecze ze Skrą były starciami podwyższonego ryzyka. Oba zespoły są od dawna w czubie tabeli polskiej ligi i zawsze aspirują do walki o najwyższe laury. Tak samo jest w tym roku. Mierzą wysoko i liczą na medale. CZYTAJ TAKŻE: Wielki mecz ZAKS-y w Lidze Mistrzów. Dwóch bohaterów Krzysztof Ignaczak: W siatkarskich halach nie spotkamy chuliganów Pan podchodził do meczów z PGE Skrą bardzo emocjonalnie. To udzielało się całej drużynie z Rzeszowa? - Może nie było wielkiej “napinki", ale zawsze obowiązywało hasło “bij mistrza". Dlatego mówi się, że w sporcie trudniej jest czegoś bronić niż zdobywać. I coś w tym jest. By zostać na tronie, trzeba wykonać podwójną pracę, bo przeciwko mistrzowi wszyscy starają się grać jak najlepiej. Mecz z mistrzem Polski to nobilitacja. Mi indywidualnie bardzo zależało, ale miałem wokół siebie charakternych ludzi - Alka Achrema, Grozera, Wojciecha Grzyba. Nie musiałem ich namawiać do tego, by “gryźli parkiet". Po pokonaniu PGE Skry i mistrzostwie Polski w Rzeszowie zapanowała chyba euforia. - Pamiętam nasz wjazd na rynek, gdy powitały nas tłumy. Nie spodziewałem się, że tylu ludzie może wyjść i wspólnie świętować. Myślę, że tam byli również fali zwaśnionej Stali, bo przecież Rzeszów piłkarsko jest bardzo podzielony. Ale w tamtym czasie siatkówka zjednoczyła wszystkich rzeszowian. Przyszło 10, a może i 15 tysięcy ludzi. Nie wiem, ile osób się tam zmieści, ale ze sceny było widać morze głów. To było fenomenalne przeżycie, cieszyliśmy się jak dzieci, że udało się coś zbudować. Spędziłem w Rzeszowie dziewięć wspaniałych lat. Nadal tu mieszkam, czuję się już rzeszowianinem. Wdzięczność ludzi była odczuwalna na każdym kroku i tak jest do dziś. Chcieliśmy grą oddać kibicom wsparcie, które czuliśmy na co dzień. Przed najważniejszymi meczami, jak starcia z PGE Skrą, było czuć presję ze strony kibiców, na mieście? - Zawsze nas wspierali, wiedzieliśmy, że możemy spodziewać się fajnej oprawy. Twierdza Rzeszów nie powstała z niczego. Mogliśmy też na nich liczyć w gorszych chwilach, gdy pokazywali, że cały czas są z nami. Wtedy były rozmowy i zapewnienia, że wierzą w nas, że to tylko chwilowy kryzys. Pod tym względem w Rzeszowie było wyjątkowo. Nie mieliśmy żadnych problemów, jak jest choćby z piłkarskimi kibicami w Legii Warszawa. W siatkówce na coś takiego nie ma miejsca. To sport dla inteligentnych ludzi i takich też mamy na trybunach. Nie umniejszam niczego piłce nożnej, ale na siatkarskich halach nie spotkamy raczej chuliganów czy bojówek. Na naszych trybunach jest bezpiecznie, przychodzą tu rodziny z dziećmi, by spędzić fantastyczny czas i zobaczyć ciekawe sportowe widowisko. Krzysztof Ignaczak: Zapytałem sędziego, czy ma psa Ale na samym boisku, między zawodnikami i trenerami, w czasie meczów Asseco Resovii z PGE Skrą emocji nie brakowało. Były przecież nerwowe sytuacje, ale i prowokacje. - Jasne, choćby słynna akcja Jacka Nawrockiego, trenera Skry, który ruszył do sędziów. Chłopaki z Bełchatowa też się do nich rzucili. Było widać gorącą atmosferę, czuło się, że to mecze podwyższonego ryzyka. To były spotkania o być albo nie być. Jedna, dwie piłki mogły zdecydować o tym, czy my, czy Skra będziemy grać dalej. Dziś mamy challenge, więc zawodnicy są spokojniejsi. Widać, czy sędziowie się pomylili. Wtedy tego nie było, było znacznie więcej napięć, komentowania decyzji arbitrów. Piłka jest tak szybka, że czasami trudno winić sędziego - człowiek nie jest w stanie zauważyć czegoś gołym okiem, a dopiero na zwolnionym tempie. Gdy tego systemu nie mieliśmy, trochę się sędziom obrywało. Nie będę się wybielał, bo sam potrafiłem rzucić kilka epitetów ich stronę. Niektóre do tej pory mi wypominają. Raz zapytałem sędziego, czy ma psa. Gdy odpowiedział, że nie, zapytałem, jak ślepy może nie mieć psa? Przecież każdy ślepy powinien mieć przewodnika! Taki byłem, nie będę się wybielał. Sędziowie wiedzieli, że można mnie utemperować kartką. Ale to też piękno sportowego widowiska. Może nie wulgaryzmy i rękoczyny, ale efekt budowania napięcia już tak. Atmosfera udzielała się kibicom, którzy jeszcze mocniej zdzierali gardła. CZYTAJ TAKŻE: Ważna decyzja w Projekcie Warszawa. Jeden z liderów zostaje Gdy grał pan w Asseco Resovii, zdarzyło się wam grać z PGE Skrą w Atlas Arenie w Łodzi, przy ponad 12 tysiącach kibiców. Taka frekwencja na meczu ligowym została wtedy okrzyknięta rekordem Europy. Dziś klubowa siatkówka nie przyciąga takich tłumów. Nawet mecz ZAKS-y z Lube Civitanova w wielkiej hali w Gliwicach przyciągnął niedawno na trybuny tylko 6 tys. widzów. A przecież kędzierzynianie to zwycięzcy ostatniej Ligi Mistrzów. - Kibic stał się trochę wybredny. Wybiera sobie spotkania, na które będzie chodzić. Chyba ta przypadłość dotknęła też fanów Resovii. Jak już zostaliśmy mistrzami, zaczęli wybierać spotkania. Na niektóre nie chodzili - bo to beniaminek, bo to godzina z prysznicem. Muszą jednak pamiętać, że poziom drużyn się wyrównał. Potentat też może przegrać. Wsparcie kibiców jest potrzebne. Inaczej wchodzi się do pełnej hali, a inaczej, gdy na trybunach jest pięć osób, które oczekują łatwego zwycięstwa. Dziś Resovia jest chyba w przededniu odbudowywania swojej potęgi. Co chwilę nowe transfery, chce wrócić na tron. Kibice muszą chyba zrobić to samo. Zaangażować się od pierwszego do ostatniego meczu. Na pewno nie pomaga też sytuacja covidowa, trochę ludzi obawia się jeszcze przyjść do hali. Na to, że ludzi na trybunach jest trochę mniej, składa się kilka rzeczy. Myślę jednak, że to chwilowe, że zaraz wrócą pełne hale i fantastyczna atmosfera, której kibice są spragnieni. Asseco Resovia - PGE Skra Bełchatów. Faworyt? "Potencjał zagrywki może zdecydować" Dziś mecze Asseco Resovii z PGE Skrą to wciąż ligowe klasyki, ale jednak obie drużyny są w cieniu ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskiego Węgla. Jakiego meczu spodziewa się pan w sobotę? - Skra skompletowała fajny zespół. Trochę do życzenia pozostawia jednak linia przyjęcia. Potencjał zagrywki Asseco Resovii może zdecydować o tym, kto wygra. Grzegorz Łomacz znakomicie obsługuje środkowych. Mateusz Bieniek pokazuje świetną formę, Karol Kłos to klasa sama w sobie. Do tego Dick Kooy, który dobrze się odnalazł na polskich parkietach i gra lepiej niż w poprzednich klubach. Ale to nie jest człowiek od przyjęcia, to bardziej gracz ofensywny niż defensywny. Tutaj upatruję szansy Resovii - jeżeli go trafią, Skra nie ma zmienników. Jest Robert Taht, ale za nim trzy bardzo średnie sezony. Tak było w poprzednim w Rzeszowie, teraz jego wejścia też nie zmieniają oblicza drużyny. Tak samo jest jednak w drugą stronę. Zobaczymy, jaką szóstką wyjdzie Asseco Resovia. Sam Deroo ma przebłyski bardzo dobrej gry, ale to jeszcze nie to, czego wszyscy od niego oczekują. Nicolas Szerszeń po kontuzji też dopiero wraca do formy, a to z Pawłem Zatorskim filar przyjęcia. Pytanie, w jakim stopniu Resovia będzie mogła skorzystać ze środkowych, by nie ograniczała ich liczba obcokrajowców. Od tego zależy, w jakiej roli wystąpi Klemen Cebulj. W ostatnim meczu obu drużyn, w 1/8 finału Pucharu Polski, 3:1 wygrała Resovia. Wtedy zdecydowała właśnie zagrywka. - Rzeszowianie zagrywali fenomenalnie. To ich handicap, dodatkowe 10 procent. Plus 10 procent za własny parkiet. Jeśli zagrywka im “nie siądzie", bełchatowianie potrafią sobie poradzić. Jeżeli nie zostaną odrzuceni od siatki, Łomacz i środkowi zrobią dobrą robotę. Asseco Resovia dysponuje szerszą kadrą, natomiast Skra to marka sama w sobie. Bełchatowianie grają ze sobą wiele lat i wielokrotnie pokazywali, że potrafią być groźni. Nie wskazywałbym więc większego faworyta. Patrząc przez pryzmat ostatni meczów, dawałbym jednak 60 do 40 procent na korzyść Asseco Resovii. Rozmawiał Damian Gołąb