PGE Skra zawsze stawia sobie wysokie cele w każdym turnieju, dlatego i w meczu przeciwko Treflowi była faworytem. - To są zupełnie inne rozgrywki, niż PlusLiga i trener nas na to uczulał - zaznacza Karol Kłos. - To zupełnie inna historia. Wiedzieliśmy, że to my jesteśmy stawiani w roli faworyta, do tego graliśmy u siebie i trochę nam to ciążyło. Musieliśmy ustabilizować grę, a Gdańsk zaczął bardzo dobrze: luźno i z mocną zagrywką, która robiła nam krzywdę. Popełniali też bardzo mało błędów i to ustawiło pierwszego seta - analizował Kłos. Najwięcej emocji kibice przeżywali w drugiej partii, w której PGE Skra triumfowała dopiero po wyniku 35:33. - To był długi set, ze zwrotami akcji, ale na szczęście zakończył się na naszą korzyść. Potem wyglądaliśmy już dużo lepiej. Szkoda tego przestoju w czwartym secie, kiedy utknęliśmy w jednym ustawieniu i nie mogliśmy zrobić punktu, a mieliśmy bardzo dużą przewagę i bez nerwówki mogliśmy dokończyć tego seta - dodał siatkarz. Warto przyznać, że kluczowa w środowym spotkaniu była zagrywka. - To jest siatkówka i kto serwuje mocno i nie psuje zagrywek, ten ma handicap. Zagrywka była kluczowa i bardzo istotna, więc nie byliśmy zaskoczeni, że Gdańsk będzie zagrywał tak skutecznie i tak mocno - chwalił rywali środkowy bełchatowian. Teraz PGE Skrę czeka wyjazdowy mecz z Aluron Virtu Wartą Zawiercie, a potem bój w KMŚ. - Już od kilku dni mówię, że mamy z Zawierciem rachunki do wyrównania - przypomina Kłos. - Pamiętam mecz z ubiegłego sezonu, który bardzo siedzi mi w głowie, bo rywale się w zasadzie po nas przejechali. Fajnie byłoby tam zebrać jakieś punkty. A Klubowe Mistrzostwa Świata? Dla nas mecze z tak mocnymi przeciwnikami to bardzo fajna przygoda i fajna rzecz. Możemy zobaczyć, na jakim etapie jesteśmy, ale oczywiście jedziemy tam ugrać to, co tylko się da.Za: PZPS