ZAKSA była w tym sezonie monolitem, na którym właściwie nie pojawiały się rysy. Słabszy początek spotkania? Żaden problem: w kolejnych setach kędzierzynianie zamęczali rywali cierpliwą i pomysłową grą. Bezwzględnie wykorzystywali wszystkie błędy rywali i stworzyli zapierające dech w piersiach, ale przede wszystkim zwycięskie widowiska w Lidze Mistrzów. Pierwsze pęknięcia na tej monumentalnej budowli zarysowały się jednak w półfinałowych starciach z PGE Skrą Bełchatów. Wyjazdową porażkę tłumaczono problemami drużyny, która po raz pierwszy w ważnym meczu musiała radzić sobie bez Pawła Zatorskiego, czyli podstawowego libero. Pewna wygrana w trzecim półfinale mogła jednak tylko utwierdzić Nikolę Grbicia i jego zawodników w przekonaniu, że są w tym sezonie nieosiągalni dla rywali. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a> Bolesne zderzenie z rzeczywistością przyszło w pierwszym meczu finałowym. ZAKSA przeżywała kryzys właściwie we wszystkich elementach. Podstawowi zawodnicy, których eksperci wybierali do najlepszej szóstki sezonu, niemal w komplecie zawiedli. Gdy Grbić bezradnie zerkał na kwadrat dla rezerwowych, szukając zastępcy dla przeżywającego olbrzymie problemy Aleksandra Śliwki, Andrea Gardini z zadowoleniem oglądał, jak wprowadzony w trakcie meczu Jakub Bucki prowadzi drużynę do zwycięstwa. - Kędzierzynianie zdają sobie sprawę, że z taką formą nie mają prawa wygrać. Brakowało pomysłu, w jaki sposób zagrać. Postawa jastrzębian była kompletnym przeciwieństwem - na ich stronę przeniosły się wszystkie atuty ZAKS-y. Ale wynik rywalizacji cały czas jest sprawą otwartą - uważa Marcin Prus, były środkowy zespołu z Kędzierzyna-Koźla, z którym zdobył cztery tytuły mistrza kraju. Jastrzębski Węgiel - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Historia po stronie gospodarzy Jastrzębianie w Kędzierzynie-Koźlu zaprezentowali jednak to, co było ich siłą przez cały sezon, i dzięki mocnym zagrywkom odrzucili rywali od siatki. Choć w przekroju całego meczu atakowali z mniejszą skutecznością niż rywale - 46% skończonych ataków przy 50% ZAKS-y - zdołali pewnie wygrać trzy sety, unikając nawet rozgrywania końcówek na przewagi. W ten sposób zbliżyli się do wyczynu, który może pozwolić im na trwałe zapisanie się w historii jastrzębskiej siatkówki. Klub tylko raz, w 2004 r., świętował bowiem mistrzostwo Polski. Drużyna, w której występowali m.in. Przemysław Michalczyk, Piotr Gabrych czy Radosław Rybak, jest wspominana w Jastrzębiu-Zdroju do dziś. Mimo że jastrzębianie wcześniej w tym sezonie przegrali z ZAKS-ą aż trzykrotnie, historie z ostatnich finałów PlusLigi mogą dawać im dużą nadzieję na ostateczny triumf. By znaleźć drużynę, która sięgnęła po złoto mimo przegranej w pierwszym meczu, trzeba bowiem cofnąć się do 2013 r. Wówczas Asseco Resovia rozpoczęła od porażki w Kędzierzynie-Koźlu, ale w rywalizacji do trzech zwycięstw okazała się lepsza, pieczętując mistrzostwo w piątym meczu właśnie w hali ZAKS-y. W rzeszowskim zespole występował wówczas Grzegorz Kosok, który dziś jest rezerwowym środkowym Jastrzębskiego Węglu. - To, że jesteśmy o krok od złota, to trochę nadużycie. Wiemy, kto jest po drugiej stronie siatki: to, że wygraliśmy pierwsze spotkanie, jeszcze o niczym nie świadczy. Trzeba wygrać jeszcze jedno i na pewno będzie o wiele trudniej niż dotychczas. To zwycięstwo było jednak przydatne, bo wszyscy mamy poczucie, że da się, że jednak ta ZAKSA to nie jest zespół z innej galaktyki - przekonuje Jakub Popiwczak, libero Jastrzębskiego Węgla, cytowany przez oficjalną stronę klubu. CZYTAJ TEŻ: <a href="https://sport.interia.pl/siatkowka/ekstraklasa-mezczyzn/news-jastrzebski-wegiel-zaksa-tomasz-fornal-dla-interii-podupadle,nId,5173473" target="_blank">Tomasz Fornal w finale PlusLigi znów fruwa nad siatką</a> Jastrzębski Węgiel - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Mistrzowie muszą poprawić przyjęcie Przed drugim meczem finałowym zdecydowanie więcej pytań unosi się jednak nad postawą ZAKS-y. Jeśli jej zawodnicy wrócą na kosmiczny poziom, o którym wspominał Popiwczak, żadnej drużynie na świecie nie będzie łatwo ich pokonać. Tym razem od początku powinien wystąpić Zatorski, ale poprawić musi się też para przyjmujących. W środę zawiódł bowiem nie tylko Śliwka, ale również Kamil Semeniuk. Zawodnik pukający do bram reprezentacji Polski poradził sobie w ataku, ale z przyjęciem na poziomie 32% wypadł pod tym względem w statystykach najgorzej ze wszystkich zawodników na boisku. - Jastrzębie jest tak silnym przeciwnikiem, że potrafi wyjść po dużych trudnościach i pokazać znacznie lepszą siatkówkę. W tym roku trzeba wygrać dwa razy, by zdobyć trofeum. Postaramy się jak najbardziej utrudnić życie jastrzębianom, by nie świętowali już w niedzielę - zaznacza Zatorski. W tle finału dokonują się przymiarki transferowe na przyszły sezon. Benjamin Toniutti, jeden z głównych architektów sukcesów ZAKS-y w ostatnich latach, ma po sezonie przenieść się właśnie do Jastrzębia-Zdroju. Coraz więcej wskazuje na to, że w Kędzierzynie-Koźlu zastąpi go Marcin Janusz - rozgrywający Trefla Gdańsk w tym tygodniu <a href="https://sport.interia.pl/siatkowka/news-plusliga-transfery-oficjalnie-marcin-janusz-odchodzi-z-trefl,nId,5173171" target="_blank">rozstał się bowiem z dotychczasową drużyną</a>. Czy Toniutti pożegna się z Kędzierzynem-Koźlem dziewiątym w historii klubu mistrzostwem Polski? Odpowiedzi trzeba będzie szukać dziś od godz. 17.30. Transmisję drugiego meczu finałowego przeprowadzi Polsat Sport. Damian Gołąb