Maciej Słomiński, INTERIA: Na Bałkanach, w tym w pana rodzinnej Serbii talenty sportowe rodzą się dosłownie na kamieniu. Świetnie gracie w piłkę nożną, ręczną, siatkówkę i koszykówkę. Jak to wyjaśnić? Uroš Kovačević, siatkarz Aluronu CMC Warty Zawiercie: - Z piłką nożną, o której mówisz, różnie bywa (śmiech). Gdy byłem młody, w moim rodzinnym Kraljevie, wszyscy w coś grali, nie było osoby, która stała z boku. Można powiedzieć, że ja nie miałem wielkiego wyboru, w mojej rodzinie siatkówka była zawsze obecna i ją wybrałem. Jestem za to wdzięczny mojej rodzinie, w siatkówkę grał mój ojciec i wujkowie. Charakterystyczne jest też to, że bałkańscy sportowcy wcześniej opuszczają rodzinne strony. Pan w wieku 17 lat wyjechał do Słowenii. - W tym, że sportowcy wyjeżdżają nie ma żadnej tajemnicy - od zawsze pieniądze rządziły światem. Dziś w Serbii jest znacznie więcej środków w siatkówce niż gdy ja byłem młody, gracze mają większe możliwości. Obecnie serbska liga siatkówki stanowi dobre przetarcie dla młodych zawodników. Jeśli ktoś jest mocny, przebije się i wyjeżdża za granicę. Może na koniec kariery wrócę do mojego rodzinnego miasta i zagram tam ostatni sezon? Zobaczymy.... Kraljevo - co to za miejsce? - To miasto średniej wielkości, mieszka tam około 150 tysięcy osób. Kraljevo wydało na świat wielu znanych koszykarzy, a jeszcze więcej siatkarzy, to główny sport w tym mieście - pochodzą stąd znani siatkarze: Srecko Lisinac, Milija Mrdak czy mój brat, Nikola. Ribnica Kraljevo w 1978 r. wygrała Puchar Jugosławii, to było ogromne osiągnięcie, bo wszyscy zawodnicy z całej Jugosławii grali wówczas w kraju. Srecko Lisanac doskonale mówi po polsku, kiedy pan zacznie mówić w naszym języku? - W supermarkecie używam polskiego, z trenerem Winiarskim rozmawiam po włosku, teraz mówimy po angielsku. Coraz więcej rozumiem, nie jestem jeszcze gotowy, żeby dać wywiad po polsku. Może wkrótce to nastąpi (śmiech). Mimo, że pan wcześnie wyjechał z kraju zdążył pan zagrać dla miejscowej drużyny. - Wszedłem z ławki jako 14-letni zawodnik. Gdy pierwszy raz pojawiłem się na boisku, od razu wszedłem za linię, by wykonać zagrywkę. Byłem strasznie zdenerwowany, ale udało się - piłka przeleciała nad siatką (śmiech). Od 2008 r., gdy miałem 15 lat, występowałem już w pierwszej szóstce. Pana dzieciństwo minęło w cieniu wojny w Jugosławii. - Moje dzieciństwo było idealne. Oczywiście nie do końca sobie zdawałem sprawę, że toczy się jakaś wojna. Gdy odzywał się alarm, schodziliśmy to piwnicy, dla mnie to było coś w rodzaju zabawy. Mój dziadek i ojciec zostawali w domu, mówili że nie będą uciekać. Babcia uspakajała: "spokojnie, nie złapią nas". To był czas, gdy ludzie byli znacznie bliżej siebie niż dzisiaj, w piwnicy graliśmy w karty, w szachy, w koszykówkę, śpiewaliśmy, dorośli pili czasem rakiję. Jak mówiłem, miałem świetne dzieciństwo, niczego mi nie brakowało, nic bym w nim nie zmienił. Wiele bym dał, żeby znów być dzieckiem (śmiech). W pewnym sensie może pan wrócić do dzieciństwa, niedawno na świat przyszła pana córka. - Przez nią nie zagrałem w meczu z Olsztynem, ale nie narzekam, to było najlepsze uczucie na świecie, gdy ona przyszła na świat. Niczego nie można z tym porównać. Gdy trzymasz swoje dziecko na rękach, na bok idą wszystkie medale i puchary. Ci którzy już mają dzieci mówili: "zobaczysz, tej chwili nie da się z niczym porównać". Słuchałem ich, myśląc w głębi: "nie to chyba nie możliwe". Mieli rację, gdy biorę ją na ręce, odbiera mi mowę... Mówił pan o pucharach i medalach - jest pan dwukrotnym mistrzem Europy w barwach serbskich - 2011 r. i 2019 r. Który z tych tytułów stawia pan wyżej? - 2011 r. był świetny, grał jeszcze mój starszy brat, za to ja wciąż byłem nastolatkiem, nie grałem prawie w ogóle. Ten turniej był czymś niesamowitym, a wisienką na torcie był finał w Wiedniu, gdzie mieszka wiele tysięcy Serbów, czuliśmy się jak w domu. Gdybym miał wskazać, to lepiej smakowało mistrzostwo z 2019 r., gdy byłem jednym z liderów drużyny i wiele ode mnie zależało. Gdy przychodził pan do Zawiercia, jako jeden z powodów wyboru tego klubu podał pan obecność trenera Igora Kolakovicia. Przed bieżącym sezonem tego szkoleniowca zastąpił Michał Winiarski. Jakie są główne różnice między tymi trenerami? - Jest więcej podobieństw niż różnic. Obaj umieją słuchać, nie jest tak, że któryś z nich powie, że tak ma być i koniec. Stawiają na partnerstwo, nie chcą pokazać, że są ważniejsi od drużyny. Mnie to bardzo odpowiada. Mam wielki sentyment do trenera Kolakovicia, to on sprowadził mnie do Słowenii na starcie mojej kariery, to on dał mi debiut w reprezentacji Serbii. Dziś ponownie ją prowadzi. Jakie są pana cele reprezentacyjne? - Na dziś głównym celem jest kwalifikacja do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w 2024 r. W dwóch poprzednich turniejach Serbia nie wzięła udziału. Jesteśmy bardzo zdeterminowani, żeby zagrać w Paryżu, dla wielu zawodników to będzie to ostatni wielki turniej. Odpadliście w minionym tygodniu z Ligi Mistrzów po meczu play-off z ZAKSĄ. Spory zawód? - Na pewno. Po drodze popełniliśmy sporo błędów. Niespodziewanie przegraliśmy z Berlinem u siebie. W Turcji prowadziliśmy 2:1 z Halkbank, by ostatecznie przegrać 2:3. Gdyby nie to, bylibyśmy pierwsi w grupie i nie musielibyśmy grać z ZAKSĄ w barażu. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale byłem kontuzjowany przez trzy tygodnie, miałem problemy z plecami. Po takiej kontuzji rehabilitacja zajmuje drugie tyle. Wciąż nie czuję się bym był w idealnej formie, ale z każdym treningiem i meczem jest postęp. W zeszłym sezonie Zawiercie zajęło historyczne trzecie miejsce w PlusLidze. W tym sezonie wydaje się, że kwestia tytułu rozstrzygnie się między wami, Asseco Resovią, Jastrzębskim Węglem i Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. - Nie zgodzę się, że tylko ta czwórka będzie się liczyć. Projekt Warszawa gra ostatnio bardzo dobrze, Trefl Gdańsk z którym zagramy w niedzielę (14:45, transmisja w Polsacie Sport) to solidna drużyna. W zeszłym sezonie osiągnęliśmy wielki sukces, będę szczęśliwy, jeśli ten wynik powtórzymy w tym roku. Wiele solidnych drużyn, wielu dobrych zawodników, PlusLiga jest bardzo silna. Skra Bełchatów, który ma dobry skład jest dopiero na 11. miejscu, to świadczy o mocy polskiej ligi. Luke Perry, libero Trefla Gdańsk mówił, że polska obok włoskiej to najsilniejsze ligi na świecie. - Podpisuję się pod tym, dodałbym jeszcze ligę rosyjską. Myślę, że do końca sezonu będzie trwała walka o poszczególne miejsca, co dla kibiców będzie bardzo interesujące. Wielu ekspertów uważa pana za najlepszego zawodnika PlusLigi. - Nigdy bym tak o sobie powiedział. Znam swoją wartość, wiem na co mnie stać, ale mam też w sobie wiele pokory. Jak mówiłem, w tej lidze jest wielu świetnych zawodników, każda drużyna ma takich, dla których kibice przychodzą do hal i tworzą świetną atmosferę. Jest pan gotów zagrać znów na pozycji rozgrywającego tak jak to miało miejsce rok temu? - Kontuzje odniosło wtedy naszych dwóch rozgrywających, sytuacja bardzo rzadko spotykana. Ja ich zastąpiłem, jako młody chłopak grywałem na tej pozycji. Robiłem, co mogłem. Żałuję, że w meczu z Resovią w ćwierćfinale Pucharu Polski nie mogłem zagrać na pozycji przyjmującego. Michał Winiarski tak jak pan grał na pozycji przyjmującego. Czy rozmawiacie o tym z trenerem? - Oczywiście też, ale więcej mówimy o sferze mentalnej. Gdy doznałem urazu, "Winiar" uspokajał mnie, mówiąc: "spokojnie, nie jesteś robotem, potrzebujesz czasu". W Polsce mówi się, że Winiarski będzie kiedyś selekcjonerem kadry narodowej. - Jeszcze trzy lata temu był zawodnikiem, przejście na ławkę trenerską nie jest łatwe. Oczywiście już jest bardzo dobrym trenerem, szybko się uczy, rozwija. Życzę mu jak najlepiej, kibicuję mu żeby został w przyszłości selekcjonerem. Przez rok grał pan w Pekinie. - Niesamowite doświadczenie, poznałem świetnych ludzi. To był czas COVID-19, w Chinach było to potraktowane bardzo poważnie, sam byłem na bardzo długiej 41-dniowej kwarantannie, cały czas mieliśmy testy na obecność koronawirusa. Wyjechałem stamtąd spełniony, po 10-letniej przerwie klub z Pekinu odzyskał mistrzostwo. W tym roku kończy pan 30 lat. Czy w związku z tym zrobi pan bilans dotychczasowych zysków i strat? - Nie chcę myśleć za dużo o przyszłości, chcę być tu i teraz. Jestem zadowolony z życia, niedawno zostałem ojcem, mam kontrakt z Zawierciem do 2024 r. Chciałbym osiągnąć sukces z drużyną narodową na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA