Maciej Słomiński, INTERIA: W świecie polskiej piłki nożnej wciąż są afery, jedną z ostatnich było powołanie do kadry (które ostatnio nie doszło do skutku) dla zawodnika, który się nazywa Michael Ameyaw i ma czarną skórę. Hejterzy zaczęli hejtować w necie, dziennikarze mówić powoli żeby zrozumiał pytanie, tymczasem ten chłopak urodził się w Łodzi i mówi po polsku lepiej niż większość rodaków. Czy ty miewasz takie sytuacje, że ktoś cię bierze za nie-Polaka? Moustapha M’Baye, siatkarz Trefla Gdańsk: - Notorycznie. Ktoś mnie po angielsku prosi o zdjęcie, wtedy ja odpowiadam po polsku. Jest uśmiech piąteczka i jedziemy dalej, bywa zdziwienie i bywa też zabawnie. Nie mam o to najmniejszych pretensji, przecież nie każdy musi śledzić PlusLigę, jestem przyzwyczajony. Czy z Senegalem, krajem swojego ojca, utrzymujesz w ogóle kontakt? - Nie. Przed pandemią miałem plany, żeby tam się wybrać i poznać tamtą część rodziny, bo mieliśmy kontakt tylko przez internet. Później dziecko się urodziło i nie ma na to czasu. Z całym szacunkiem dla twojej drogi sportowej, ale powołanie do reprezentacji Polski raczej ci nie grozi. A co byś powiedział jakby zadzwonili z Senegalu, kraju twojego ojca? - W Senegalu nie byłem ani razu, nawet jeżeli mieliby reprezentację, która gra całkiem dobrze, to chyba też bym tego nie zrobił. Nie wiem czy byłbym w zgodzie ze sobą. Nie reprezentowałbym Senegalu, bo jestem Polakiem, tu się urodziłem, tu mieszkam całe życie, tu chodziłem do szkoły, tu się urodziło moje dziecko. Jestem w Polakiem w 99%, ten 1% zostawiam dla kraju ojca. Kocham naszą polską historię i nasz kraj, nie czułbym się dobrze grając dla innego. No chyba, że mógłbym wygrać złoto olimpijskie, to bym się zastanowił (śmiech). W piłce nożnej czasem idziesz grać dla innego kraju, żeby podbić wartość rynkową. - Jasne, ale też nie ma się co podniecać, że ktoś zmienia reprezentację, to jest tylko sport. To nie jest sprawa życia i śmierci, są ważniejsze rzeczy. Nie oszukujmy się, romantyzm sportu umarł gdzieś w latach 90-tych XX wieku, gdy jeden zawodnik grał całe życie w jednym klubie. Możesz z tym walczyć, możesz się wkurzać, ale tak będzie i koniec. Od sportu ważniejsze jest to jakim jesteś człowiekiem, jakie masz przekonania, jak wychowujesz swoje dziecko, jakiego języka się uczy, jakiej uczysz go historii, itd. Ze sportu nie róbmy sprawy życia i śmierci. Zgadzam się, że sport to najważniejsza z tych niepoważnych dziedzin życia. Wywodzisz się z gdańskiej dzielnicy Wrzeszcz. Przed wywiadem żartowaliśmy, że graffiti, które jest przy starym stadionie Lechii Gdańsk "Wrzeszcz - nie lubimy obcych" to nie twoja robota. - Potwierdzam, nie moja. Wychowałem się we Wrzeszczu i zawsze się tu dobrze czułem. Dużo się działo, biegałem po podwórkach, ale czasy mojego dorastania, przełom XX i XXI wieku nie były łatwe. Rzadko spotykałem kogoś o moim kolorze skóry na ulicy, teraz to już się zmieniło. Nawet jeżeli się zdarzały jakieś nieprzyjemności, dziś już o nich nie pamiętam. Nie wiem czy wyparłem, czy było tego mało. Wtedy mogłeś dostać w twarz za nic, za to że jesteś rudy, że jesteś gruby, a zwłaszcza za to że jesteś z innej dzielnicy. Że jesteś z Zaspy albo Przymorza i przyjechałeś do nas do Wrzeszcza. Różne były preteksty, zaakceptowałem te zasady gry i tyle. A jeżeli ktoś ma jakiś, problem z tym, jak ktoś wygląda, to jest tylko i wyłącznie jego sprawa. Nie moja. Przełożyłeś nasze spotkanie z powodu ważnego spotkania w szatni. Wiadomo, co w Vegas, zostaje w Vegas, ale czy to było jakieś ekstraordynaryjne spotkanie, gdzie wyznaczyliście cele na sezon PlusLigi, który startuje za chwilę? - Rozmawialiśmy o siatkówce, wbrew stereotypom, które mówią, że naszymi tematami są tylko samochody, kobiety i moda (śmiech). Każdy zawodnik mówił o swoich celach i oczekiwaniach, staraliśmy się powiązać założenia indywidualne z drużynowymi. Byłem już w wielu szatniach, myślę że każda drużyna PlusLigi wyznacza sobie wewnętrznie cel na sezon i każda stawia sobie wysoko poprzeczkę. Na starcie sezonu wszyscy mają zero punktów i teoretycznie takie same szanse na mistrzostwo Polski, jestem zdania że lepiej celować wysoko. Są realia finansowe i budżety klubów, będziemy się mierzyć z zawodnikami na kontraktach, o których my możemy tylko pomarzyć, ale to jest właśnie piękno sportu, że na starcie wszyscy mają równe szanse. Patrzę dookoła siebie w szatni i widzę gości, którzy są świadomi i doświadczeni, dlatego pozytywnie jestem nastawiony do tego sezonu i optymistycznie patrzę w przyszłość. Statystyki mówią, że Moustapha M’Baye zagrał w poprzednich rozgrywkach w Jastrzębskim Węglu w 10 meczach PlusLigi. Czy to znaczy, że teraz w barwach "lwów" jest lwi apetyt na grę? Twoja rola w drużynie Trefla będzie zupełnie inna niż w barwach JW. - Jeśli doliczymy do tego Ligę Mistrzów to wyjdzie może z 16 meczów, ale zgadzam się, bywały sezony, że grałem więcej. Nie muszę nikomu nic udowadniać, jedynie sobie. Codziennie chcę się rano budzić z uśmiechem na twarzy, bo lubię grać w siatkówkę, wciąż sprawia mi to przyjemność i jest sensem mojego życia. W sporcie jak w życiu, nie zawsze jest niedziela, czasem coś boli, czasem się nie chce. Jestem jednak zwolennikiem hasła: w zdrowym ciele, zdrowy duch. Czasem trzeba sobie odmówić pewnych przyjemności i poświęcić się w imię wyższych celów. Każdy kto uprawiał sport na jakimkolwiek poziomie wie, że zagranie dobrego meczu, wygrana, daje satysfakcję którą trudno opisać. Możesz góry przenosić. Wieczór po meczu siedzisz i czujesz się wyśmienicie, patrzysz dookoła i wszyscy mają tak samo. Masz wrażenie, że jesteś mistrzem świata. To jest odpowiedź na pytanie o sens uprawiania sportu i moją rolę w drużynie. Każdy ma swój Everest gdzie indziej, dla jednego będzie to mistrzostwo świata, dla innego zagranie w II lidze, ale to uczucie jest wspólne. Moustapha M'Baye z Trefla Gdańsk jest optymistą przed startem sezonu PlusLigi To nasz święty rodak Jan Paweł II powiedział: "każdy z was ma swoje Westerplatte". - Nie ma sportowców, którzy mają dwie takie same drogi. Jestem zadowolony ze swojej, ale nie osiadam na laurach, wciąż mam ambicje i czerpię z gry przyjemność. Teraz przede mną wyjątkowe wyzwanie, wracam do swojego macierzystego klubu, dla którego gra się inaczej niż dla klubu na drugim końcu Polski. Tam też możesz się zżyć z grupą, ale jest inaczej niż na swoim podwórku. Chciałbym się odwdzięczyć za to, że Trefl Gdańsk, mój klub-matka mnie wydał na świat. Chcę się nią zaopiekować i zostawić zdrowie na boisku. Jak już mówimy o Everestach dla ciebie takim musiał być transfer i pobyt w Jastrzębiu. Transfer w środku sezonu z Cuprum Lubin do jednej z najsilniejszych drużyn nie tylko w Polsce, ale i w Europie to musiała być mocna jazda. - Wszystko się działo bardzo szybko, gdy teraz czasem o tym myślę, to pamiętam to jak przez mgłę. Adrenalina, emocje i to w okresie świąteczno-noworocznym. Przeprowadzka z żoną, która była w ciąży do Jastrzębia, nasze dotychczasowe życie przewrócone do góry nogami. I to przeprowadzka do siatkarskiego Realu Madryt, gdzie grała cała śmietanka PlusLigi. W Cuprum też była fajna ekipa, wiadomo borykaliśmy się z jakimiś problemami, a tu nagle inna jakość treningu, zawodników, wszystkiego. Taki pociąg przyjeżdża raz, wsiadasz do niego, albo nie wsiadasz. Ja postanowiłem wsiąść. Sezon 2021/22 zakończyłeś z mistrzostwem Polski i finałem Ligi Mistrzów. - Wspominam to niesamowicie i jestem szczęśliwy, że dostałem taką szansę i z niej skorzystałem. Myślę, że środowisko śląskie też mnie fajnie zapamięta. Bardzo charakterni i dumni ludzie, wszystko kręci się wokół tych, którzy ciężko pracują na kopalni i ten klub jest dla nich przyjemną odskocznią. Jak będę 50-letnim gościem odpalę sobie finał mistrzostw Polski i Ligi Mistrzów, będę się napawał z rozrzewnieniem jaki byłem młody i że grałem na równym poziomie z klasowymi zawodnikami. Na Śląsku można skupić się na sporcie, a w Trójmieście jest za dużo pokus. Słyszałem taką opinię, że w młodości niewystarczająco skupiałeś się na sporcie, dlatego w 2015 r. odszedłeś z LOTOS-u Trefla, by okrężną drogą trafić do PlusLigi dopiero za kilka lat. - W ogóle tamtego ruchu nie żałuję, wtedy najzwyczajniej w świecie nie byłem gotowy na grę w PlusLidze. Bycie w "Plusie" dla samego bycia mnie nie interesowało. Gram w siatkówkę po to, by jak najwięcej być na boisku, żeby pomagać zespołowi. Czasem trzeba zrobić krok do tyłu, by zrobić później dwa do przodu i mi się to udało. Musiałem wyjechać z Trójmiasta, gdzie wszystkich znałem, byłem u siebie. Gra w I lidze to była szkoła życia, którą bardzo dobrze wspominam. Potrzebowałem tego, mimo mniejszych pieniędzy i surowych czasem warunków. Tam się kształtuje charakter, polecam taki ruch młodszym zawodnikom, chociaż wiadomo to nie są łatwe decyzje - wtedy też wiele osób mówiło mi: może lepiej zostać na czwartego, bo już nie wrócisz do Plusa. Wróciłem i mam się dobrze. A to, że nie skupiałem się na siatkówce? Czyja to opinia? Sezon jest długi, będziemy mieli dużo czas. Jak dostaniesz tytuł MVP meczu wtedy ujawnię, okej? - W porządku niech będzie. Chodziłem na osiemnastki i różne imprezy, ale przecież wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę siatkarzem. W porównaniu z zawodnikami z topu to ja jestem święty (śmiech). Rozmawiałem z Markiem Magierą z Polsatu Sport, który mówił że Trefl Gdańsk będzie się musiał mocno oglądać za siebie, żeby nie spaść z ligi. Ty wiesz jak się gra o utrzymanie? - W Cuprum mieliśmy spokojną sytuację, dlatego puścili mnie do Jastrzębia. Byłem za to w Nysie, gdzie przez dwa sezony walczyliśmy o życie. Nie jestem w stanie określić czy większa presja towarzyszy grze o utrzymanie czy o mistrzostwo jak w Jastrzębiu. Tu i tu musisz wygrywać. Gdy grałem w JW na szczęście we wszystkich rozgrywkach dochodziliśmy do finałów, boję się pomyśleć co by się stało, gdybyśmy na wcześniejszym etapie zaliczyli potknięcie. Gdy bijesz się o utrzymanie, to nie jest przyjemne, czasem przyjemność z siatkówki znika, bo, co chwilę dostajesz w łeb, choćbyś nie wiem jak ciężko trenował. Jak będzie, odpukać, źle - reszta szatni będzie patrzeć na ciebie, na Lukasa Kampę i Kubę Jarosza, na tych najbardziej doświadczonych siatkarzy. - Sport jest jedną z dziedzin życia. W "normalnej" codzienności też nie wszystko nam wychodzi. Nie odnosimy codziennie sukcesów, czasami są porażki, czasami niektórzy ledwo wiążą koniec z końcem. W sporcie jak w życiu jest sinusoida, nie jesteś tylko zwycięzcą. Na to też trzeba być gotowym. Myślę, że moja kariera, a raczej przygoda ze sportem jest tego dobrym przykładem. Grałem i w I lidze we Wrześni i w finale Ligi Mistrzów w Turynie. W sporcie nie można się bać, "o Boże co to będzie?", a ciężko pracować i iść do przodu po swoje. Nasz pierwszy mecz w Gorzowie to mały finał, a potem kolejne. Prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak potrafią wychodzić z sytuacji trudnych, a może zapracujemy na to, że w ogóle tych trudnych sytuacji nie będzie? Rywale się wzmocnili, nie będzie to dla Trefla Gdańsk łatwy sezon. - Powiem szczerze, że totalnie tego nie śledzę. Gdy byłem młodszym zawodnikiem, to wiedziałem, kto gra w jakiej drużynie. Teraz, jak mam małe dziecko, to ono jest moim priorytetem, a nie czytanie w necie kto co powiedział. Szanuję rywali, ale nie spalam się analizując wszystko po sto razy. Przychodzę tu jak do pracy, która wciąż jest moją pasją, myślę że mam sporo szczęścia, robiąc to co lubię. Zobaczymy co przyniesie przyszłość, jestem pozytywnie nastawiony, może życie da mi płaskiego w twarz, a może wszystko będzie kolorowo.