Skąd u pana decyzja o przejściu z Wkręt-metu Częstochowa do Politechniki? Przecież miał pan propozycje ze znacznie wyżej notowanych klubów. Fabian Drzyzga: Nie chciałem iść do klubu, w którym z góry byłoby przesądzone, że bym nie grał. Może miałbym większe pieniądze i zapewnioną stabilizację, ale w tej chwili nie jest to dla mnie najważniejsze. W Warszawie mam możliwość grania, rozwoju. Jest nowy szkoleniowiec Jakub Bednaruk, który debiutuje na ławce trenerskiej, ma bardzo dobre kontakty z zawodnikami i bardzo dużą wiedzę. Jest świetna atmosfera. Myślę, że słusznie postawiono na niego. Ma pan dopiero 22 lata, jest pan jeszcze młodym zawodnikiem. To pana drugi klub PlusLigi w karierze. Nie było problemów z aklimatyzacją, zgraniem? - Nie, większych problemów nie ma. Oczywiście czas będzie działał na naszą korzyść. Lepiej poznam chłopaków, oni poznają mnie. To na pewno jest ważne. Jeszcze trochę można poprawić, ale błędy nie są jakieś rażące. 30 maja 2010 roku zadebiutował pan w reprezentacji Polski seniorów. Minęły dwa lata, a pan nadal nie może przebić się do pierwszego składu. Myśli pan, że z Warszawy będzie łatwiej się pokazać? - To trudne pytanie. Najpierw trzeba w ogóle dostać szansę. To na pewno był jeden z powodów, dla których zdecydowałem się na przeprowadzkę do stolicy. Nie chciałem iść do zespołu, gdzie miałbym siedzieć na ławce rezerwowych. To byłby strzał w kolano, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Zwłaszcza w moim wieku powinienem grać jak najwięcej. AZS Politechnika Warszawska to nie jest faworyt rozgrywek PlusLigi. Trudniej czy łatwiej grać w takim klubie? - Nie oszukujmy się, cztery zespoły są poza zasięgiem - PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów, Jastrzębski Węgiel i ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Pieniądze odgrywają w siatkówce i generalnie w sporcie bardzo dużą rolę. Dzięki nim można zbudować naprawdę bardzo silny zespół na papierze. Nie można lekceważyć też Delecty Bydgoszcz, która utrzymała swoje fundamenty z zeszłego sezonu. Ciężko będzie z nimi grać. Na pewno jednak się nie poddamy przed meczem. Będziemy wychodzić i dawać z siebie maksa. Jak się nie uda, to nie będziemy sobie głów urywać. Na początek rozgrywek czeka was trudne zadanie - najpierw mecz wyjazdowy z Zaksą, później u siebie podejmiecie Jastrzębie. Jesteście bez szans? - Na pewno początek mamy bardzo trudny. Nikt nam jednak nie obiecywał, że będzie łatwo. To jest ekstraklasa. Każdy mecz będzie ciężki, nawet ten z teoretycznie słabszym rywalem. Nie będzie spotkań, w którym nie będzie trzeba pozostawić serducha na parkiecie. W Częstochowie grał pan cztery ostatnie lata. Jak pan będzie wspominał ten klub? - To był mój debiut w PlusLidze i nigdy o tym nie zapomnę. Bardzo miło wspominam ten okres, dużo dała mi sama Częstochowa, dużo klub. Rozwinąłem się tam. Nauczyłem się tam ekstraklasy. Przyszedłem tam w wieku juniorskim i nie wiedziałem, jak to wszystko wygląda. Tam wiele osób wyciągnęło do mnie rękę. Ten skok z wieku juniorskiego w seniorski jest faktycznie taki trudny? - Myślę, że tak. Nie mówię tu nawet o rozwoju fizycznym, ale także o samym graniu. W PlusLidze jest taki poziom, że nie można sobie pozwolić na najmniejszy błąd, trzeba być skoncentrowanym na maksa przez cały czas. W juniorach jest całkowicie inne podejście. Dużo śmiechu, zabawy. Nagle jednak zaczyna się ciężka praca. Spędza się po pięć godzin, a nawet więcej na treningach. Jeden błąd i można zostać wykopanym z pierwszego składu. Siatkówka w Polsce odgrywa coraz większą rolę, jej popularność rośnie. Trzeba ją jeszcze reklamować i zachęcać kibiców do przychodzenia na trybuny? - Moim zdaniem ludzi tak naprawdę wciąga piłka nożna. Widać to bardzo dobrze w Warszawie, gdzie są dwie drużyny ekstraklasy. Na takim poziomie w stolicy tylko ta dyscyplina funkcjonuje. Futbol każdy ogląda, w mniejszym lub większym stopniu się tym interesuje. Siatkówką trzeba zainteresować przede wszystkim młodych ludzi. Może oni pociągnęliby za sobą znajomych, rodziców.