Damian Gołąb: Rok 2020 był dla wszystkich trudny, dla świata sportu nieco zwariowany. U pana latem było trochę zawirowań związanych ze zmianą klubu, jesienią dopadła pana kontuzja i COVID-19. To był jeden z trudniejszych okresów w pana karierze? Dawid Konarski, siatkarz, dwukrotny mistrz świata: - W pewnym stopniu tak. Sezon z pandemią jest pełen zawirowań, to coś, z czym się wcześniej nie spotkaliśmy. Poprzedniego nie dograliśmy do końca, nie wyłoniliśmy finalistów. W sezonie reprezentacyjnym właściwie zagraliśmy tylko między sobą, i to jako jedni z nielicznych. Teraz, w dobie pandemii, gramy bez kibiców, ale jakoś to już wygląda. Większość zespołów PlusLigi na szczęście przebyła już zakażenia, i to bez większego uszczerbku na zdrowiu. Musimy przyzwyczaić się do okoliczności i grać. Nie wyobrażam sobie, byśmy nie dokończyli sezonu. Jesienne problemy ze zdrowiem mocno wybiły pana z rytmu? - Trochę na pewno. Zagrałem w kilku pierwszych kolejkach, a później wypadłem na sześć meczów. Ale do dyspozycji sportowej wróciłem w miarę szybko. W meczu z Olsztynem wszedłem do gry na żywioł, prawie bez treningu, ale potem było coraz lepiej. Nie czuję dyskomfortu w czasie gry, po kontuzji ani COVID-zie nie ma śladu. Może tylko po grze na kostce pojawia się obrzęk, ale następnego dnia jest już lepiej. Mam jednak nadzieję, że kolejny rok będzie bardziej kolorowy. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Chorobę chyba przeszedł pan dość łagodnie? - Tak, skończyło się na 2-3 dniach wyższej temperatury i ogólnego osłabienia. Tyle że zamiast rehabilitować kostkę z fizjoterapeutą, musiałem być w domu, bo kontuzja przydarzyła się chwilę przed zachorowaniem. To wydłużyło proces gojenia stopy. W domu ćwiczyłem, jak mogłem, ale jednak w takich sytuacjach potrzebna jest ręka specjalisty. I tak się cieszę, że wróciłem i cała drużyna trenuje, a nie było tak, że teraz inni poszli na kwarantannę. To dopiero byłby pech. W jakim stopniu wasza drużyna “przechorowała" COVID? - U nas - na szczęście albo nie, bo różnie można na to patrzeć - mieliśmy tylko dwie osoby zdiagnozowane pozytywnie. Większość drużyny wciąż jest zagrożona. Niektórzy mieli objawy złego samopoczucia, ale nie każdy katar to od razu COVID. Trudno to sprawdzić, nie mogliśmy z każdym kichnięciem robić badań i zamykać się na kwarantannie. Teraz nikt nie narzeka, mam nadzieję, że do końca sezonu będziemy już grać w dobrym rytmie. W związku z pandemią dużo zmieniło się w codziennym siatkarskim życiu, w treningach? - Nie, a przynajmniej nie u mnie. Trzeba się koncentrować na treningu, odpoczynku i posiłku. Od dwóch lat korzystam z dietetycznych cateringów, więc jedzenie mam dostarczane pod drzwi. Pandemia tego nie zmieniła. Zamknięcie galerii czy innych rozrywek nie ma na mnie większego wpływu. Fajnie byłoby wypić kawę na mieście z kimś innym, niż z samym sobą, ale musimy się przystosować do tego, co jest. Czyli również do gry bez kibiców. COVID odebrał wam dużo przyjemności z siatkówki? - Brakuje atmosfery, okrzyków, gwizdów... Gwizdów też? - Jasne! Doping dla gospodarzy i gwizdy przy zagrywce gości robią atmosferę. Tej otoczki nam brakuje. Gra się zupełnie inaczej, gdy przy stanie 23:23 cała hala buczy, jest huk i nie słychać własnych myśli. Ale musieliśmy się dostosować. Było mi chyba o tyle łatwiej, że przeżyłem już taki sezon bez kibiców w Turcji. Trzeba było sobie jakoś radzić, znaleźć motywację. W szatni wielu zawodników jednak narzeka, mówi, że brak kibiców im przeszkadza. Czekamy na ich powrót. Nie wiem, czy uda się w tym sezonie, ale mam nadzieję, że w kolejnym wszystko będzie po staremu.