Po siedmiu kolejkach PlusLigi czas na emocje w Lidze Mistrzów. Coraz częściej można usłyszeć opinie, że te rozgrywki są wprawdzie prestiżowe, ale niosą ze sobą raczej straty niż zyski finansowe. Jakie jest pana podejście do europejskich pucharów? Andrzej Kowal: Oczywiście każdy klub ma inne priorytety. Nie wszystko mierzy się pieniędzmi. My cały czas próbujemy dostać się do Final Four. Co roku robimy wprawdzie progres, ale ciągle czegoś brakuje, by znaleźć się w finałowej rozgrywce. Bardzo byśmy chcieli być w końcu w najlepszej czwórce Europy. Jest to realne, ale na pewno wiele czynników musi się ułożyć. Na razie najważniejsza jest faza grupowa. Musimy grać równo i na wysokim poziomie, bo nie mamy wcale najłatwiejszych rywali. Liga Mistrzów to jeden z priorytetów naszego klubu w tym sezonie. Na inaugurację zmierzycie się z czarnogórską Budvanską Rivijerą Budva, która napsuła wam krwi już w zeszłym sezonie. Jaka to drużyna? - Ponieśliśmy z nią już dwie porażki, jedyny punkt "urwaliśmy" w Rzeszowie. Wiemy doskonale, co nas czeka, a ten zespół szczególnie nam zapadł w pamięć. W tej chwili jest to jednak już inna drużyna. Są tam mimo wszystko znani zawodnicy, jak Kubańczyk Yosleyder Cala, który grał w Bełchatowie. Jest też bardzo dobry, młody brazylijski rozgrywający, który błysnął w mistrzostwach świata juniorów. To ciekawy zespół, którego nie można lekceważyć. Ma wielki potencjał i musimy zagrać na sto procent możliwości. U zawodników Resovii widać jeszcze zmęczenie po mistrzostwach świata? - Tak, ale z każdym siatkarzem postępujemy bardzo indywidualnie. U jednego zmęczenie było większe zaraz po turnieju, u innego teraz się ono nawarstwia. Sposób i intensywność treningu u poszczególnych graczy będzie uzależniona od rozmów z zawodnikami i wyników testów medycznych. Mamy szeroki skład i zdawaliśmy sobie sprawę, że tak może być. Ale np. Rafał Buszek od początku sezonu jest w świetnej formie, z kolei Dawid Konarski potrzebuje jeszcze trochę czasu. Jest pan zwolennikiem powiększania PlusLigi? W tej chwili nie macie praktycznie chwili oddechu. Dwa mecze tygodniowo, europejskie puchary, podróże. Nie ma czasu nawet na trening, nie mówiąc o odpoczynku... - Mimo wszystko jestem zwolennikiem tego, by w ekstraklasie grało jak najwięcej zespołów. Prawda jest też taka, że intensywność spotkań jest bardzo duża, zwłaszcza dla tych zespołów, które grają też w Europie. Rozszerzenie ligi daje jednak możliwość większej liczbie młodych polskich siatkarzy na grę na wysokim poziomie. Te efekty zobaczymy pewnie dopiero za dwa, trzy lata. Oczywiście nie ma przez to czasu na trening, a to oznacza, że zespoły, które uczestniczą w międzynarodowych rozgrywkach, często bazują na indywidualnych umiejętnościach technicznych swoich siatkarzy. Proces stabilizacji i organizacji gry będzie się przeciągać. Trzy zespoły: Resovia, PGE Skra Bełchatów i Lotos Trefl Gdańsk mają na razie w PlusLidze komplet zwycięstw. To dla pana zaskoczenie? - Nie. Skra pokazała już w zeszłym sezonie, że jest świetnym zespołem. Nie dziwi mnie też znakomita gra Lotosu. Ma ogromny potencjał, świetnych zawodników i dobrego trenera. Oczywiście może ma siedmiu, ośmiu siatkarzy na wysokim poziomie i z tego względu trudniej o rotację, ale podstawowy skład jest bardzo silny. Kwestia teraz jak gdańszczanie wytrzymają trudy sezonu. A na drugim biegunie jest słaba postawa ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle... - To jest podobna sytuacja jak w zeszłym sezonie. To tak doświadczony zespół, że wystarczą mu jeden, dwa mecze, by wrócić na zwycięską ścieżkę. W tej chwili kędzierzynianie grają bez Michała Ruciaka, który jest istotnym ogniwem, szczególnie w przyjęciu i zagrywce. To, że teraz mają sporą stratę w tabeli, nie będzie miało znaczenia. Myślę, że każdy będzie miał obawy przed graniem z ZAKS-ą w fazie play off. Amerykański siatkarz Matthew Anderson zawiesił karierę, wrócił z Rosji do USA i przyznał, że ma depresję. Nie uważa pan, że może mieć na to wpływ napięty terminarz. Siatkarze nie mają czasu na życie prywatne. To może stanowić problem? - Rozmawiałem na ten temat z Russellem Holmesem i Paulem Lotmanem, którzy świetnie znają Andersona z reprezentacji. To jest specyficzny człowiek. Matthew jest sam, nie ma partnerki, dzieci. Przyszedł taki moment w jego życiu, że nie był w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Czytałem trochę na temat depresji. To jest ciężka choroba, nikt jej nie zrozumie, kto jej nie przejdzie. Ci zawodnicy, którzy mają jednak obok siebie kogoś bliskiego, znoszą wszystko lepiej. A czy problem, pana zdaniem, nie leży także w lidze rosyjskiej, która mimo wszystko jest bardzo specyficzna i trudna? - Znam realia tamtejszej ligi tylko z opowieści zawodników, którzy przychodzili do Resovii po przygodzie w Rosji. Są to bardzo ciężkie rozgrywki, a sposób prowadzenia klubów przez prezesów jest specyficzny. To zazwyczaj ludzie wyrachowani i bezwględni. Może i dużo płacą, ale też wymagają wyniku sportowego, nie interesuje ich słabość danego zawodnika. Nie rozumieją tego, że jesteśmy tylko ludźmi. Trzeba mieć twardy charakter, by sobie dać tam radę.