Wiele osób zwracało uwagę, że tuż po zakończeniu finałowej rywalizacji w PlusLidze nie widać było po panu zbytnio rozczarowania dość wyraźną porażką. Andrea Anastasi: - W mojej opinii to była świetna rywalizacja. Myślę, że tak naprawdę oba zespoły były zadowolone z wyniku. Asseco Resovia miała niesamowity sezon i trzeba to przyznać - zasłużyła na tytuł. My w drodze do finału pokonaliśmy wiele dobrych zespołów, to bardzo ważne dla mojej drużyny. Graliśmy świetnie, a nie tylko broniliśmy się. Nie jest pan rozczarowany, że nie udało się wygrać w walce o mistrzostwo z rzeszowianami ani jednego meczu? Pana zespołowi udało się to przecież niespełna dwa tygodnie wcześniej w finale Pucharu Polski. - Może tego jednego mi zabrakło. Naszym marzeniem było bowiem wrócić na kolejny mecz do Gdańska. To niesamowita sprawa, gdy na twoje spotkania przychodzi regularnie siedem, osiem, a nawet 11 tys. ludzi, którzy cię wspierają z wszystkich sił. Chcieliśmy im dać jeszcze trochę radości. Jak smakuje wywalczone z Lotosem Treflem srebro? - W mojej opinii to jest złoto. Jeszcze 10 tygodni temu mało kto myślał, że stać nas na to, by stanąć na drugim stopniu podium. Rozczarowanie porażką w finale? Dajmy spokój. Zdobyliśmy przecież także Puchar Polski. Jestem bardzo, bardzo dumny z mojej drużyny. Eksperci zastanawiali się wielokrotnie, co jest sekretem sukcesów pana zespołu, w którym wydawało się, że brakuje plejady gwiazd. Chodziło o podkreślaną nieraz przez pana i zawodników atmosferę, czy może jednak bardziej o ten brak presji i oczekiwań? - Obie te sprawy miały znaczenie. Moim zdaniem bardziej istotna w tym wypadku jest chemia. Wówczas nawet umiejętności techniczne poszczególnych zawodników schodzą na dalszy plan. Brak presji pewnie też zrobił swoje, ale ustalmy coś - w Polsce nie da się tak naprawdę grać bez presji. Zdobyliśmy krajowy puchar i od razu zaczęły się większe oczekiwania. Jestem bardzo szczęśliwy, że znalazłem odpowiednich zawodników, którzy uwierzyli w mój system gry, w moją wizję siatkówki. To chyba tak naprawdę cały sekret. Przez dwa lata pracował pan z reprezentacją Polski, z którą rozstał się pan po nieudanych mistrzostwach Europy w 2013 roku. Tym większą miał pan satysfakcję, odnosząc sukces z niedocenianym przed sezonem zespołem z Gdańska? - Zdecydowanie. Bycie trenerem w Polsce nie jest proste - czy to pracując z drużyną narodową, czy też w klubie. Cieszę się, że przypomniałem o sobie tutejszym kibicom w taki właśnie sposób. Podkreślał pan, że w przyszłym sezonie chce pracować w Lotosie w tym samym składzie co ostatnio. Niektórzy z pana podopiecznych pokazali się z bardzo dobrej strony i można się spodziewać, że dostaną ciekawe propozycje... - Podpisałem kontrakt na dwa kolejne lata i oczywiście chciałbym pracować z tym samym zespołem co w tym sezonie, ale mam świadomość, że to mało prawdopodobne. Dobrze wiem, jakie są realia - pieniądze dyktują warunki. Nie mamy takiego budżetu jak Resovia, Skra Bełchatów, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle czy Jastrzębie. Mam nadzieję, że uda się zachować choć bazę, na której będziemy budować przyszłość. Wyniki będą oczywiście bardzo ważne, ale nasza idea jest taka, by nie koncentrować się tylko na wynikach, choć oczywiście będą też dla nas ważne. Po tak intensywnym sezonie potrzebuje pan odpoczynku od siatkówki? - Często ludzie jadą nad morze, by trochę odsapnąć, ale nie miałem z dostępem do niego zbytnio problemu, pracując w Gdańsku. A tak na poważnie, to nie czuję się wyczerpany. Jestem zrelaksowany i szczęśliwy. Chcę spędzić trochę czasu we Włoszech, z rodziną, ale to normalne. Już wkrótce będę na pewno wyczekiwał powrotu do Polski. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek