Damian Gołąb, Interia: Przyzwyczaił się pan już do tego, że kibice, dziennikarze czy zawodniczki zwracają się do pana “panie trenerze"? Dawid Murek, były reprezentant Polski, trener Volley Wrocław: Wciąż brzmi to trochę dziwnie, ale powoli będę musiał się do tego przyzwyczajać. Trzeba się z tym zmierzyć, w ostatnim sezonie miałem już niezłe przetarcie. Przejście z roli siatkarza do roli szkoleniowca niektórym byłym zawodnikom idzie szybciej, innym nieco wolniej. Np. Nikola Grbić stwierdził, że zaczął w pełni myśleć i zachowywać się jak trener po trzech latach pracy. Pan po pierwszym sezonie w tej roli zdążył się już przestawić? - Oczywiście, że nie. Musi minąć trochę czasu, by złapać nowe nawyki, opracować swój system pracy. I przede wszystkim odpowiednio się do niej nastawić. Nie jest prosto wejść w to na sto procent i myśleć jak trener. Cieszę się, że w tym roku będę mógł prowadzić zespół od początku sezonu. Potrzeba jednak czasu, by do tej funkcji dojrzeć. Przez 25 lat gry w siatkówkę nazbierało się sporo nawyków, które pewnie przenoszą się na ławkę trenerską. Dopiero raczkuję w zawodzie, ale będę próbował się przestawić. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! W jednym z pierwszych wywiadów po zastąpieniu Wojciecha Kurczyńskiego w roli pierwszego trenera Volley Wrocław powiedział pan, że chce być takim szkoleniowcem, jakim był zawodnikiem, czyli człowiekiem zaangażowanym i ekspresyjnym. Po pierwszych miesiącach samodzielnej pracy nic się w tej kwestii nie zmieniło? - Raczej będę trenerem spontanicznie reagującym przy linii, trochę inaczej niż większość szkoleniowców. Już w tym sezonie zdarzało mi się reagować dość impulsywnie, cały czas staram się grać z dziewczynami na boisku. Nie będę trenerem, który będzie stał i patrzył w statystyki, a takim, który będzie reagował na wydarzenia na boisku. Zawsze starałem się być takim zawodnikiem, teraz będę to robił przy linii. Myślę, że to pomaga drużynie. Gdy zespół widzi, że trener żyje razem z nim, wyzwala się dodatkowa energia. Skąd pomysł, by rozpocząć przygodę w trenerskim fachu właśnie od trenowania kobiet? - To nie był mój pomysł, a propozycja, która wyszła od prezesa klubu Jacka Grabowskiego. Przygotowywałem się do tej roli ponad rok - już wtedy padła pierwsza propozycja, bym dołączył do drużyny w roli drugiego trenera. Nie wiedziałem jednak jeszcze, czy to dobry kierunek, zwłaszcza że w zespole była moja córka. A takich duetów w siatkówce jest bardzo mało. Na tamten moment było to dla mnie coś trudnego. Mówiłem sobie, że mogę być hamulcowym kariery mojej córki, cały czas będziemy na językach. Przez rok dojrzewałem do tej decyzji. Gdy padła kolejna propozycja, nie miałem już problemów. I nie żałuję, że jestem tutaj. Siatkarki z pana drużyny pamiętają pana z boiska, jako reprezentanta Polski, czy to już zbyt młode pokolenie? - Bardziej doświadczone dziewczyny z naszego zespołu na pewno mnie kojarzyły i dobrze przyjęły. Wiedziały, że wprowadzę do szatni język typowo siatkarski, wyniesiony z boiska. Myślę, że dla nich było to łatwiejsze do przyswojenia. Ale młodsze dziewczyny też szybko się go nauczyły. Taki język jest w zespole bardzo przydatny. Ważne, by były zawodnik w roli trenera starał się przekazać drużynie jak najwięcej ze swojego doświadczenia. Pewnie kobieca szatnia mocno różni się od tego, co znał pan z 25 lat kariery wśród mężczyzn? - To dwa różne światy. W żeńskiej siatkówce trzeba mieć trochę inne podejście do drużyny. Ale język siatkarski się nie zmienia. Sytuacje na boisku są podobne do tego, co dzieje się w meczach mężczyzn. Inne jest natomiast podejście, reakcje na boisku. Trzeba być cierpliwym, a w niektórych sytuacjach pamiętać, by nie powiedzieć nic mocniejszego. U facetów czasami wystarczą dwa krótkie zdania i wszystko jest jasne, u kobiet jest troszeczkę inaczej. Wspominał pan o współpracy ze swoją córką Natalią. W czasie treningów czy meczów wasza relacja się zmienia, wchodzicie w rolę trener - zawodniczka? - Na boisku nie ma córki i ojca. Relacje są normalne, takie, jakie powinny być. To profesjonalny sport i tak się w hali zachowujemy. Oczywiście wracając do domu możemy żartować i opowiadać o sytuacjach z treningu czy meczu. Ale gdy wchodzimy na boisko, od razu jesteśmy innymi ludźmi, staramy się robić to, co do nas należy. Czasami chyba byłem wobec córki aż za bardzo wymagający, może momentami nawet bardziej niż w stosunku do innych zawodniczek. Nie wiem, czy to było do końca dobre. Na pewno nie jest tak, że ma na boisku jakieś fory, jest wręcz przeciwnie. Zero sentymentów. Czasami sam się zastanawiałem, czy nie jest za ostro albo za mocno. Ale nie, myślę, że to też jest fajne i pokazuje, że córka nie będzie miała lżej, gdy inne dziewczyny ciężko pracują. W trakcie kariery raczej pan nie przewidywał, że zostanie trenerem. Okazało się, że za bardzo brakowało panu siatkówki? - Już w ostatnich trzech, czterech latach na boisku co roku mówiłem, że to mój ostatni sezon. Nie wiedziałem do końca, co będę robił dalej. Przeciągałem i przeciągałem koniec kariery, aż w końcu zdecydowałem, że chyba już wystarczy. Było ciężko, bo gra w siatkówkę do końca sprawiała mi przyjemność. Chciałem to robić, dopóki zdrowie pozwoli. Na szczęście trochę go było, oczywiście poza tą nieszczęsną kontuzją (w 2009 r. Murek doznał urazu, po którym groziła mu nawet amputacja nogi - przyp. red.). Ona dużo mi zabrała pod względem sprawności fizycznej, odebrała trochę skoczności i nie byłem już aż tak dynamicznym zawodnikiem. Ale próbowałem dalej. Ciężko było odejść i przejść na drugą stronę mocy. Nie ma reguły, według której zawodnik, który grał na w miarę dobrym poziomie, będzie nawet średniej czy wysokiej klasy trenerem. Teraz, z nowej perspektywy, lepiej rozumie pan dawne decyzje pana trenerów? - Zauważyłem, że to strasznie ciężki, wymagający i odpowiedzialny zawód. A do tego bardzo niewdzięczny. Jako zawodnik nie potrafiłem tego dostrzec. Koncentrowałem się na tym, co miałem do wykonania, a nie wiedziałem, jak to jest po drugiej stronie. Teraz, choć to dopiero początek drogi, zauważyłem, że to zupełnie inna praca i odpowiedzialność, a przy tym niewdzięczna rola. Widzi pan to, ale mimo wszystko zostaje w zawodzie. Trudno żyć bez siatkówki? - Można tak powiedzieć. Ale do tej roli trzeba się przekonać. Z każdym dniem wydaje mi się, że to może być to. Po tym pierwszym sezonie we Wrocławiu bardzo się wkręciłem, bardzo mi się to podoba. Już nie mogę doczekać się nowych rozgrywek. Nie jest pan sam - kilku pana kolegów z reprezentacji Polski też weszło na trenerską ścieżkę. Na przykład Andrzej Stelmach także prowadzi żeńskie zespoły. Dzwonił pan do niego zapytać, jak odnaleźć się w takiej roli? - Nie dzwoniłem, ale wiedziałem, że pracuje w Częstochowie. Mieliśmy nawet okazję się zmierzyć, bo braliśmy udział w turnieju w Częstochowie i udało nam się wygrać te zawody. Rozmawialiśmy, opowiedzieliśmy sobie o sytuacji w naszych klubach. Cieszę się, że wielu zawodników, z którymi miałem przyjemność grać w siatkówkę, podjęło się roli trenera i fajnie im idzie. Jako siatkarz Dawid Murek przez większość kariery walczył o wysokie cele. A gdzie sięga jego wyobraźnia jako trenera? - Nie wybiegam daleko przyszłość. To nie moja natura. Nie wyznaczam sobie wysokich celów ani tego, co chciałbym zdobyć. Koncentruję się na tym, co jest w tej chwili: wykonać moją robotę najlepiej, jak potrafię, zebrać dobry zespół i przystąpić do sezonu z fajną energią oraz zaangażowaniem. I pokazać, że Volley Wrocław będzie walecznym zespołem. Taką chciałbym mieć drużynę. Marzenia? Jedynie małe - znaleźć się minimum w pierwszej ósemce i zagrać w fazie play-off. Wszystko ponad będzie dużym plusem. Przed panem pierwszy okres przygotowawczy. To będzie autorski projekt Dawida Murka? A może będzie pan sięgał do notatek z treningów u trenera Mazura czy Wspaniałego? - Notatek nie robiłem. W głowie zostało dużo wspomnień, to powinno wystarczyć. Nie mam problemu z tym, by posiłkować się ćwiczeniami, które poznałem u poprzednich trenerów. Są jednak także młodzi szkoleniowcy, którzy mają własny pomysł na trening. Jestem otwarty na takie rzeczy. A po 25 latach gry w siatkówkę trochę zostało w głowie, próbuję to zaplanować tak, by to był faktycznie mój autorski projekt. Jako pierwszy trener jestem odpowiedzialny za wynik, ale pomoże mi też sztab szkoleniowy. Drużynę na przyszły sezon układa pan już po swojemu? - Dokładnie tak. Wszystkie osoby, które chcieliśmy mieć w zespole, udało się ściągnąć. Tylko się cieszyć, że po tak trudnym sezonie udało nam się skompletować taki skład. Wrocław ma bogatą historię i tradycje siatkarskie. To była bardzo silna drużyna z topowymi zawodniczkami. Fajnie byłoby wrócić do tamtych czasów. Będzie ciężko, bo wszystko w sporcie wiąże się dziś z odpowiednio dużym budżetem. Na ten moment cieszymy się jednak, że przedłużona została umowa z KGHM, naszym głównym sponsorem. To dla nas komfort i stabilizacja. Rozmawiał Damian Gołąb