Pamięta pani swój ostatni mecz w polskiej lidze? Małgorzata Glinka-Mogentale: Bardzo słabo. Byłam wówczas zawodniczką Augusto Kalisz i przegrałyśmy w Pile z Naftą po tie-breaku w finale mistrzostw Polski. Wtedy obowiązywały inne przepisy, punkty zdobywało się tylko przy swojej zagrywce. Chemik będzie walczył o mistrzostwo Polski, którego akurat pani brakuje. - Chcę przede wszystkim cieszyć się grą. Wszyscy głośno mówią o mistrzostwie. Nie ukrywam, że ja też bardzo bym chciała. Jednak staram się do tego spokojnie podchodzić. Jest dopiero październik, pierwszy mecz przed nami, więc do zrealizowania tego celu - daleka droga. Po tylu latach spędzonych za granicą, bez problemów odnalazła się pani w polskiej sportowej rzeczywistości? - Nie widzę jakiejś wielkiej różnicy pomiędzy tym jak funkcjonują kluby w Polsce, a jak za granicą. Środowisko jest wciąż takie same. A to jaka będzie w zespole atmosfera zależy przede wszystkim od nas samych. Jeśli pojawią się trudniejsze momenty na boisku, ważne byśmy przez cały czas były zespołem. Będziemy razem wygrywać, ale jeśli zdarzą się porażki, to też razem będziemy przegrywać. Wyjechała pani z Polski w wieku 21 lat - to był optymalny moment by spróbować swoich sił w innym kraju? - To było dla mnie naprawdę duże przeżycie i na początku było mi ciężko. Myślę, że nie zdecydowałabym się na wyjazd w wieku 18-19 lat. Nie dałabym chyba rady psychicznie. Z perspektywy czasu uważam, że zrobiłam to w odpowiednim momencie. Moja kariera potoczyła się bardzo szczęśliwie, nie tylko pod kątem sportowym. Spotkałam na swojej drodze mnóstwo mądrych ludzi, nie narzekałam na zdrowie. Przed wyjazdem za granicę występowała pani w Dick Blacku Andrychów i Augusto Kalisz. Można w jakiś sposób porównać tamte kluby z lat 90-tych do obecnego Chemika? - Bardzo trudno. Na pewno łączy je to, że wszystkie miały bardzo duże aspiracje jeśli chodzi o wynik, celowały w mistrzostwo Polski. Niestety, ani w Andrychowie, ani w Kaliszu nie udało mi się wywalczyć złotego medalu. Mam nadzieję, że teraz jestem o te 14 lat mądrzejsza i wykorzystam moje doświadczenie, by na koniec sezonu się nie smucić. Trzy ostatnie sezony spędziła pani w Vakifbanku Stambuł, który m.in. dwukrotnie wygrał Ligę Mistrzyń. Spodziewała się pani, że będą to tak wyjątkowo udane lata? - Faktycznie, tych sukcesów z Vakifbankiem było sporo. Tego się nie spodziewałem. Po urlopie macierzyńskim bardzo powoli, cierpliwie i "z głową" przygotowywałam się do powrotu do sportu. Wybrałam ofertę z Turcji nieprzypadkowo. Znałam wcześniej trenera Vakifbanku Giovaniego Guidettiego, pracowałam z nim w Vicenzie, moim pierwszym zagranicznym klubie. Wiele mu zawdzięczam i jest on dla mnie autorytetem. Intuicja mi podpowiadała, że to będzie dobry wybór. Turcy bardzo chcieli panią zatrzymać, mimo to wolała pani wrócić do Polski. Dlaczego? - To była decyzja całej rodziny. Chcieliśmy wrócić już do kraju, chcieliśmy by nasza córka poszła do polskiego przedszkola. Ja wielokrotnie podkreślałam, że chciałbym zakończyć karierę w Polsce. W międzyczasie pojawiła się ciekawa propozycja z Chemika Police.