Kilkanaście lat temu czterokrotnie sięgał pan mistrzostwo kraju z Nafta Piłą jako asystent u boku Jerzego Matlaka. Inne jest uczucie, gdy zdobywa się złoty medal już jako pierwszy trener? Adam Grabowski: Na pewno jest to inna sytuacja, bo teraz na mnie spoczywała znacznie większa presja i odpowiedzialność za zespół. Jeśli chodzi o same uczucia, to pewnie radość była podobna. Teraz to już nawet za bardzo nie pamiętam, bo tytuły z Naftą zdobywaliśmy bardzo dawno temu. Bez wątpienia, dzień w którym zdobyłem mistrzostwo kraju z Atomem Trefl, był najważniejszym w mojej karierze trenerskiej. Czuje się pan uczeniem trenera Matlaka? - Na pewno tak. Nie jest tajemnicą, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat, przez wiele sezonów pracowaliśmy razem. Tak jakoś los nas połączył, bardzo dobrze się przez ten czas pracowało i parę tych medali wspólnie zdobyliśmy. Trenerowi Matlakowi mogę podziękować za tyle lat nauki i za to, że mnie wprowadzał w ten zawód. Myślę, że oglądając finały, nie musiał się wstydzić za mnie, bo chyba jego nauka i praca nie poszła na marne. Tyle lat przepracowanych z tym szkoleniowcem na pewno zostawia jakiś ślad. W trakcie sezonu klub rozstał się z Matlakiem, powierzając panu obowiązki pierwszego trenera. Próbował pan coś zmienić w drużynie? - Chciałem przyspieszyć grę Rachel Rourke. Szybko się jednak okazało, że ona zdecydowanie lepiej sobie radzi z wyższych piłek na podwójnym bloku niż jak ma gonić piłkę, mając nawet pojedynczy blok. Ważne było, że mieliśmy wyklarowaną szóstkę, w której nie ma wątpliwości, kto ma jakie obowiązki do wykonania. W play off wszystkie z tych zadań wywiązały się bardzo dobrze. Świetną formę w końcówce sezonu pokazała Noris Cabrera, ale to ciśnienie też ją dopadło w finale i trzeba było rotować składem. Finały były wyjątkowe ze względu na ich dramaturgię. W ostatnich spotkaniach wychodziliście z niesamowitych opresji, już w trzecim pojedynku w Sopocie obroniliście kilka piłek meczowych. - Mecze finałowe w naszym wykonaniu zostaną na długo w pamięci kibiców. Te spotkania nie "przelecą" jedynie przez statystyki i nie będzie to tylko adnotacja, że w 2013 roku Atom Trefl zdobył tytuł mistrza Polski. Na pewno okoliczności, w jakich zdobyliśmy to mistrzostwo, były wyjątkowe. Pokazaliśmy, że w siatkówce zawsze trzeba wierzyć w sukces do końca. Dedykuje te mecze szczególnie młodym zawodnikom, by pamiętali, że to sędzia i jego ostatni gwizdek dopiero kończą mecz, a nikt inny. W swoich szeregach mieliście za to niesamowitą Rachel Rourke. Bez niej o mistrzostwie kraju moglibyście chyba tylko pomarzyć? - Może trochę to nieładnie zabrzmi, ale wykorzystaliśmy Rachel maksymalnie, by osiągnąć cel, jakim było mistrzostwo Polski. Nie sądzę, żeby ona z tego powodu była też rozżalona. Jeżeli masz taką zawodniczkę w zespole, musiałbyś być niespełna rozumu, żeby z tego nie skorzystać. Sezon trwa kilka miesięcy i nie ma takiego zawodnika, który grałby non stop na 100 procent. Zdarzają się słabsze mecze, ale chciałbym zauważyć, że w przypadku Rachel, takich spotkań było naprawdę niewiele. W Muszynie rok temu grała ona również jako przyjmująca zagrywkę, ale dla mnie ona była typowym egzekutorem. Gdyby u nas miała jeszcze przyjmować, to wówczas po każdym meczu potrzebna byłaby ekipa reanimacyjna. Rourke została najskuteczniejszą siatkarką rozgrywek, a w pana zespole objawieniem okazała się 20-letnia Justyna Łukasik. - Jeszcze przed sezonem borykaliśmy się z kłopotami kadrowymi. Poważnej kontuzji tuż przed inauguracją sezonu doznała Sylwia Wojcieska, która była w wysokiej formie. Potem "wypadła" nam ze składu druga środkowa Dorota Pykosz. Zostały nam dwie blokujące, w tym jedna zupełna nowicjuszka. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Justyna nie wytrzymała sezonu. Mecze finałowe były dla niej już bardzo ciężkie, ale na szczęście Dorota swoim doświadczeniem bardzo dobrze ją zastąpiła. Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu trudno sobie wyobrazić, by nie został pan dalej w Sopocie? - I znów przypomina się historia z pracy z trenerem Matlakiem, kiedy to po zdobyciu czterech złotych medali, został zwolniony. Więc może jedno mistrzostwo to może być za mało. Ale tak poważnie, to w internecie pojawiły się informacje, że ja już zrezygnowałem z prowadzenia drużyny. I to jeszcze przed piątym meczem w Dąbrowie. Takich bzdur to jeszcze nie słyszałem. Ten, kto wymyśla takie rzeczy, widocznie ma jakiś powód, żeby mi zaszkodzić. Wiele osób, znajomych trenerów, dzwoniło do mnie z pytanie "czy ja się wygłupiam?". Ja często podkreślałem, ze bardzo dobrze mi się pracuje w Sopocie i nie mam powodów, żeby stąd odchodzić. Myślę, że w najbliższych dniach dojdzie do rozmów z władzami klubu na temat moje przyszłości. Jeżeli otrzymam propozycję dalszej pracy, to na pewno zostanę.