Gdy w czerwcu 2016 roku Vincenzo Montella został zaprezentowany jako nowy szkoleniowiec AC Milan, wydawało się, że w klubie z San Siro w końcu dokonali mądrego wyboru. Wzięli trenera, który bardzo dobrze radził sobie w biedniejszych klubach jak Fiorentina i Sampdoria, preferującego ofensywny styl gry i przede wszystkim potrafiącego dogadać się z każdym piłkarzem. Na dodatek trenera już doświadczonego, ale bardzo głodnego sukcesów. Tym razem nikt nie mógł zarzucić włodarzom, że postawili na niewłaściwą osobę. Nawet kibice byli zgodni i popierali ten ruch, co niekoniecznie miało miejsce, gdy drużynę przejmowali Clarence Seedorf, Filippo Inzaghi bądź Sinisza Mihajlović. Oczekiwania za 200 milionów W pierwszym sezonie na San Siro Montella na pewno nie zawiódł. Przede wszystkim zespół pod jego wodzą starał się długo utrzymywać przy piłce i atakować. Problemem była obrona - Gabriel Paletta grał agresywnie i zobaczył aż pięć czerwonych kartek, a Alessio Romagnoli i Gustavo Gomez często popełniali błędy. Większych zastrzeżeń nie można było mieć jedynie do Cristiana Zapaty. Mimo wszystko "Rossoneri" zdołali zdobyć Superpuchar Włoch dzięki wygranej w rzutach karnych z Juventusem, a na koniec sezonu zajęli szóste miejsce w tabeli i zapewnili sobie udział w Lidze Europejskiej. Był to powrót Milanu do europejskich pucharów po trzyletniej przerwie. Montella zdołał tego dokonać, choć jeszcze w kwietniu mówiło się, że wkrótce pożegna się z posadą, bo na stanowisku szkoleniowca nie widzą go przyszli właściciele klubu z Li Yonghongiem na czele. A jednak Włoch przetrwał. Prezes Marco Fassone i dyrektor sportowy Massimiliano Mirabelli uznali, że Montella będzie właściwą osobą, by odbudować wielki Milan. Cel na sezon 2017/2018 był jasny - miejsce w pierwszej czwórce oznaczające powrót do Ligi Mistrzów. Presja na trenerze była duża, ale Fassone i Mirabelli jeszcze ją zwiększyli, gdy poszli na całość i wydali aż 200 milionów euro na jedenastu nowych piłkarzy. Dokonali przy tym jednego wzmocnienia, które zszokowało nie tylko Italię, ale również cały świat futbolu - wyciągnęli z Juventusu Turyn najlepszego obrońcę Leonardo Bonucciego płacąc za niego 42 miliony. Wcześniej nie zdołał tego dokonać m.in. Manchester City, który oferował jeszcze większe pieniądze. Bonucci, mamy problem 30-letni reprezentant Włoch był skłócony z trenerem "Starej Damy" Massimilianem Allegrim i w pewnym momencie stało się jasne, że jeden z nich musi opuścić Turyn. Wtedy do akcji wkroczyli Fassone z Mirabellim i błyskawicznie doszli do porozumienia. Bonucci trafił na San Siro, by dowodzić wcześniej nieszczelną defensywą "Rossonerich". Od razu dostał najwyższy kontrakt w zespole i kapitańską opaskę. Doświadczony obrońca miał być symbolem nowej, pięknej ery w historii klubu i zarazem przywódcą na boisku i poza nim. Problem w tym, że jego przyjście wcale nie pomogło drużynie i wszystko skomplikowało. W Juventusie Bonucciemu przez lata towarzyszyli Giorgio Chiellini i Andrea Barzagli, kolejni reprezentanci Włoch. Wszyscy znali się jak łyse konie i przyjaźnili poza murawą. Natomiast w Mediolanie defensor musiał czym prędzej zrozumieć się z również sprowadzonym latem Matteo Musacchio oraz utalentowanym, ale mającym kłopoty ze stabilizacją formy Romagnolim. Ponadto włoskie media przypomniały, że Bonucci zawsze potrzebował czasu, by zaadoptować się w nowym otoczeniu, zyskać pewność siebie i przede wszystkim wywalczyć miejsce w składzie. Nie bez powodu w przeszłości regularnie uczęszczał do psychologa. W Mediolanie nie idzie mu zupełnie. Włoch popełnia poważne błędy w każdym meczu, ma kłopoty z komunikacją z pozostałymi obrońcami i bramkarzem Gianluigim Donnarummą oraz zatracił umiejętność wyprowadzania piłki i zapomniał o swoich firmowych przerzutach. Okazało się, że zamiast zawodnika nie do przejścia i ostoi defensywy, Montella dostał w prezencie konia trojańskiego. Taktyczna konieczność Z przyjściem Bonucciego wiąże się jeszcze jedna, być może kluczowa sprawa - taktyka. Szkoleniowiec, który w poprzednim sezonie bardzo często preferował system 4-4-2, na stałe musiał przejść na ustawienie 3-5-2. Były piłkarz Juventus najlepiej czuje się grając na środku trzyosobowej defensywy i przechodząc do Milanu od razu usłyszał, że nikt nie będzie kombinował z formacjami. Montella nie miał wyboru - zrobił to, co musiał. Niestety, grając systemem 3-5-2, Milan zbyt często tracił przewagę w środku pola i był kontrowany. Oczywiście, Bonucci nie jest jedynym winnym - okazało się, że oprócz niego nie wszystkie letnie transfery odpaliły. Udane mecze Szwajcara Ricardo Rodrigueza można policzyć na palcach jednej ręki, potężny Franck Kessie dobre spotkania przeplatał fatalnymi, Andre Silva nie potrafił trafić do siatki w żadnym meczu Serie A, a Nikola Kalinić po ostatnim ligowym meczu z Torino został wygwizdany przez kibiców. Na domiar złego Chorwat zaczął ironicznie bić brawo i raczej po zakończeniu sezonu w Mediolanie już go nie będzie. Rotacje i niezdecydowanie Krytykowano również wybory Montelli. Nawet były właściciel Milanu i twórca jego potęgi Silvio Berlusconi nie mógł zrozumieć, dlaczego trener tak rzadko wystawia kreatywnych Giacomo Bonaventurę i hiszpańskiego skrzydłowego Suso. Obaj byli w zespole w poprzednim sezonie i obaj zdecydowanie się wyróżniali. Jednak Włoch nie mógł się zdecydować, kto powinien grać. Stabilny skład? Nic z tych rzeczy. Montella rotował w każdym meczu. Z jednej strony mówił, że musi oszczędzać niektórych zawodników, z drugiej stawiał na tych, którzy wielokrotnie go zawodzili. Szkoleniowiec długo wierzył m.in. w Hakana Calhanoglu, ale Turek, podobnie jak cały zespół, prezentował się dobrze tylko w meczach Ligi Europejskiej. Natomiast dorobek byłego pomocnika Bayeru Leverkusen w Serie A prezentuje się mizernie - 12 spotkań, jeden gol, dwie asysty. Podobne liczby wykręcił 32-letni i nieustannie mający problemy zdrowotne Ricardo Montolivo. Zdaniem kibiców to on najbardziej zasłużył na opaskę kapitana, którą "skradł" mu Bonucci. Jednak największe zastrzeżenia dotyczyły ataku. Sprowadzony za 38 milionów euro Andre Silva nie potrafił się odblokować we włoskiej ekstraklasie - w ośmiu meczach nie zdobył żadnej bramki. Z kolei Kalinić rozegrał tylko jedno dobre spotkanie, a teraz podpadł kibicom. Paradoksalnie najlepiej z napastników wygląda ten, o którym przed sezonem mówiło się zdecydowanie najmniej - 19-letni Patrick Cutrone. Młokos wystąpił w kilku meczach w podstawowym składzie i z dorobkiem siedmiu goli jest drugim najlepszym strzelcem w zespole. Niestety, nie kosztował grubych milionów i z pięciu ostatnich spotkań wystąpił tylko w jednym spędzając na murawie 13 minut. Fani nie mogli zrozumieć, dlaczego nie dostaje kolejnych szans.