"Najpierw uporajmy się z kłopotami zdrowotnymi, a potem zajmiemy się piłką nożną. Zobaczymy, kiedy będziemy mogli wrócić do treningów, ale istnieje duża groźba, że rywalizacja o mistrzostwo nie zostanie dokończona" - zaznaczył w wywiadzie radiowym szef Fiorentiny Rocco Comisso. W zespole tym bramkarzem jest Bartłomiej Drągowski. Comisso niespełna dwa tygodnie temu poinformował, że dziesięć osób z klubu, w tym trzech piłkarzy, zostało zainfekowanych koronawirusem. Właściciel Torino Urbano Cairo w innym wywiadzie zaznaczył, że nawet jeśli drużyny wznowią treningi w maju, to może nie wystarczyć czasu, by zakończyć zmagania ligowe. "To oznaczałoby rozegranie pierwszych meczów pod koniec czerwca i granie do sierpnia. Potem czekałby nas miesiąc przerwy, a nowy sezon nie zacząłby się wcześniej niż w listopadzie. Tak się nie da" - ocenił działacz. Rywalizację przerwano po meczach 27. kolejki. Liderem - z 63 punktami na koncie - jest Juventus Turyn, w którym gra Wojciech Szczęsny. "Stara Dama" ma punkt przewagi nad Lazio Rzym. Trzeci jest Inter Mediolan - 54 pkt. Zdaniem Cairo, w takiej sytuacji nie powinno się przyznawać mistrzostwa. "Sezon się nie skończył, a trzy drużyny są w grze o tytuł" - argumentował. W ubiegłym tygodniu prezes Włoskiej Federacji Piłkarskiej (FIGC) Gabriele Gravina zaznaczył, że mistrz zostanie wyłoniony, nawet jeśli sezon nie zostanie dokończony. Zaznaczył jednak, że priorytetem jest rozegranie wszystkich zaplanowanych meczów. <a class="textLink" href="https://sport.interia.pl/pilka-nozna/druzyna-acf-fiorentina,spti,5262" title="Fiorentina" target="_blank">Fiorentina</a> zajmuje 13. miejsce w tabeli, a Torino jest sklasyfikowane o dwie pozycje niżej. Włochy są najbardziej dotkniętym pandemią krajem w Europie. Zainfekowanych jest już ponad 101 tys., a prawie 12 tys. zmarło. W poniedziałek w mocnych słowach sytuację w Italii opisywał dyrektor sportowy Lazio Igli Tare. "Codziennie wstaję i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Wojskowe ciężarówki, a w nich dziesiątki zmarłych. Żyjemy jak w horrorze, który nie ma końca" - relacjonował Albańczyk.