Po znakomitym sezonie na wypożyczeniu w Romie, przyszłość Wojciecha Szczęsnego leżała w rękach Arsenalu, który zdecydował, że nie chce bramkarza w swoich szeregach. - Myślę, że Szczęsny to człowiek Arsenalu, ale mamy wielu klasowych bramkarzy, dlatego daliśmy mu szansę pozostania we Włoszech - mówił o transferze Polaka trener "Kanonierów" Arsene Wenger. Arsenal zainkasował za bramkarza 12 mln euro, a Szczęsny w Juventusie ma zarabiać około czterech milionów euro rocznie. - Kontrakt, jaki podpisał oznacza, że ten klub jest na niego nastawiony, żeby w przyszłości był numerem jeden. Kwota transferu jest zaskakująco niska, ale przypuszczam, że gdyby Arsenal chciał za Wojtka 25 mln euro, to on nie dostałby pensji czterech milionów euro netto ze sezon. Dla Szczęsnego jest najważniejsze, żeby jego umiejętności zostały docenione, a z tego co wiem, to bardzo je doceniono - przyznał Marek Koźmiński i zaznaczał: - Według mnie Juventus skorzystał z okazji i wziął w swoje szeregi wielkiego bramkarza. Wszyscy o tym zresztą tak mówią, na czele z Buffonem. Dla Szczęsnego, który często podkreślał, że wciąż chciałby grać w Arsenalu, na pewno nie była to łatwa decyzja. Polak zapytany na konferencji prasowej o klub, w którym spędził 11 lat, nie potrafił ukryć wzruszenia. "Możliwe, że już nigdy nie będę piłkarzem Arsenalu, ale będę go nosił ze sobą wszędzie i będę to robił z wielką dumą" - napisał w mediach społecznościowych Szczęsny. - Jego marzenie powrotu do Arsenalu chyba było niemożliwe i w związku z tym wybrał zdecydowanie najmocniejszy klub, jaki jest we Włoszech - jeden z najlepszej piątki, siódemki na świecie. Juventus na dzień dzisiejszy jest mocniejszy niż Arsenal. Mówimy o klubie, który przegrał w finale Ligi Mistrzów, w ostatnich latach wygrał sześć razy mistrzostwo Włoch - zaznaczał Koźmiński. W historii Juventusu w drużynie grało zaledwie pięciu bramkarzy, którzy nie byli Włochami. Najdłużej między słupkami utrzymał się Edwin van der Sar, który był jedynym cudzoziemcem, pełniącym rolę numeru jeden w bramce "Juve". Z klubem nie zdobył jednak żadnego trofeum. Patrząc na dole poprzedników Szczęsnego, przed nim naprawdę trudne zadanie. Jeśli uda mu się wskoczyć na miejsce, wybierającego się na sportowa emeryturę Buffona, może przejść do historii. - Oczywiście, że Szczęsny dużo ryzykuje, tego nikt nie neguje. Przyjechał tam, żeby za rok być pierwszym bramkarzem przez najbliższe lata, więc to wszystko było przemyślane. Buffon ma prawie 40 lat i jest to jego ostatni sezon. Przy takim wieku też trzeba założyć, że nie jest w stanie zagrać wszystkich spotkań, a jest ich bardzo dużo. Juventus ma europejskie puchary, ligę, Puchar Włoch, więc jest gdzie grać - argumentował Koźmiński. Szczęsny musi liczyć się z tym, że na początku może być zmuszony siedzieć na ławce rezerwowych. Polak podjął jednak ryzyko i zdecydował się na podjęcie rywalizacji z legendarnym już Buffonem. Co prawda Włoch zapowiedział, że za rok kończy piłkarską karierę, ale wcale nie musi tego robić. Sam powiedział zresztą, że jeśli Juventus wygra Ligę Mistrzów, to zostanie na dłużej, żeby móc grać w Klubowych Mistrzostwach Świata. - A co będzie, czego nie życzymy, jeśli Buffon w pierwszej kolejce odniesie kontuzję i już nie wyzdrowieje? Nie gdybajmy tak, bo mówimy o rzeczach, które nie mają miejsca. To była przemyślana decyzja Wojtka, a że w teorii na początku będzie musiał trochę odpoczywać, to trudno. Sezon jest naprawdę długi, jest gdzie i o co grać. Treningi i pomoc takiego wielkiego bramkarza, mogą pomóc Wojtkowi wejść na jeszcze wyższy poziom. Nie chodzi tu tylko umiejętności stricte bramkarskie, ale takie, których się nabiera z doświadczeniem, cechy charakteru, które można podpatrzeć - mówił Koźmiński. Wojciech Szczęsny bez wątpienia zrobił duży krok w swojej karierze. Ma przed sobą niezwykle trudne zadanie, ale jest na bardzo dobrej drodze do jego wykonania. W Juventusie na pewno będzie miał się od kogo uczyć i z kim zdobywać trofea. Adrianna Kmak