Śmierć drogiej osoby przed świętami, szczególnie tymi Bożego Narodzenia, to bolesny moment dla całej rodziny i wszystkich bliskich znajomych. Przed dziewięciu laty dziennikarstwo sportowe straciło Piotra Sikorę, w świecie muzyki powstała wielka dziura (również w 2001 roku) przez śmierć Grzegorza Ciechowskiego, a teraz w przedświątecznej żałobie pogrążona jest włoska piłka. Po odejściu Enzo Bearzota. Mundial 1982 roku to pierwszy, który dokładnie pamiętam i świadomie go przeżyłem. Cztery lata wcześniej byłem maluchem, który nie kumał za wiele, ale rodzinny zakład związany z meczem Argentyna - Polska potrafił wygrać. MŚ w Hiszpanii zostały podbite przez Włochów Bearzota. Italia grała dynamicznie, miała zespół i miała gwiazdy. Nazwiska takie, jak Dino Zoff, Claudio Gentile, Gaetano Scirea, Giuseppe Bergomi, Antonio Cabrini, Marco Tardelli, Bruno Conti wymieniało się wtedy jednym tchem. Do tego gwiazdozbioru dołączył król strzelców MŚ - Paolo Rossi. Każdy z tych piłkarzy był w szczytowej formie, a utrafić z nią na imprezę czterolecia, to wielka sztuka. Sztuka, którą opanował Bearzot. Co ciekawe, Rossi, to odkrycie nieodżałowanego Enzo. Wielki trener zabrał Paolo już na pierwszy mundial, na którym prowadził Italię - do Argentyny. Przed MŚ w Hiszpanii Bearzot wystarał się, aby Paolowi skrócono karę zawieszenia, jaką dostał za udział w aferze korupcyjnej (ustawianie meczów w zakładach bukmacherskich, tzw. afera toto nero). Rossi został ułaskawiony i dołączony do kadry na mundial w ostatniej chwili! Czy bez niego Italia byłaby również mistrzem świata w 1982 roku? Raczej nie - Paolo strzelił przecież sześć goli, w tym te niezwykle ważne w półfinale Polsce i w finale Niemcom, ale na pewno nie sięgnęłaby po to trofeum bez Bearzota! "Pamięć o Enzo Bearzocie nie może się ograniczać tylko i wyłącznie do radości, jaką nas obdarzył w 1982 roku. Bearzot miał dar krzewienia najwyższych wartości ludzkich i sportowych" - powiedział Giancarlo Abete, prezydent Włoskiego Związku Piłki Nożnej. Trudno porównywać włoskie triumfy na mundialach, ale niewątpliwie w Hiszpanii ekipa Bearzota grała niesamowicie - efektownie, skutecznie. Jej taktyka nie opierała się na włoskim catenaccio. Wbicie dwóch goli Orłom Piechniczka w półfinale (szkoda, że brakowało nam wówczas pauzującego za kartki Zibiego Bońka), również dwóch bramek Argentynie (już Maradoną), trzech - fenomenalnym Brazylijczykom z Zico i Socratesem, podziurawienie siatki Niemców (z Haraldem Schumacherem w bramce) w finale, to spore osiągnięcia. Na dobrą sprawę Włosi pokonali i to całkiem zasłużenie wszystkie najsilniejsze ekipy na MŚ w Hiszpanii. Następny triumf Italii na mundialu - cztery lata temu w Niemczech, nie był już tak zdecydowany. Sam finał wygrany z Francją, to bardziej triumf sprytu, szczęścia (zwłaszcza w karnych) niż umiejętności. Silną i zawsze groźną Brazylię odprawiła Francja, Anglię - Portugalia. Trzeba oddać, że Marcello Lippi i jego wybrańcy w półfinale w pobitym polu po dobrym występie zostawili Niemców (2-0). Jedno z najpiękniejszych wspomnień, jakie Enzo zabrał Tam, do Nieba wiąże się pewnie z pewnym lotem. Biały garnitur, talia kart i znakomici partnerzy w grze - kapitan reprezentacji i najlepszy bramkarz świata - Dino Zoff, prezydent Włoch - Sandro Pertini. Stojący na stole Puchar Świata w ogóle nie przeszkadzał! Przecież misja została wykonana. Można zagrać w coś innego, niż w piłkę. Spoczywaj w pokoju, Mister! Sylwetka Enzo Bearzota i jego chwile chwały: A tak Italia Bearzota pokonywała Niemców 3-1 w finale MŚ 1982 r.: