Miniony weekend to był absolutny szczyt światowego rugby. Najpierw we wczorajszym ćwierćfinale Pucharu Świata nowozelandzcy "All Blacks" po fantastycznym meczu pokonali irlandzkich liderów światowego rankingu 28:24 - to był gorzki koniec pięknej kariery dla lidera drużyny z Zielonej Wyspy, Johny’ego Sextona. Dziś francuskim gospodarzom nie pomógł pełen Stade De France i powrót och lidera Antoine Duponta, mistrzowie świata z RPA okazali się lepsi i wygrali 29:28 w dramatycznym ćwierćfinale. Francuzi trzy razy byli wicemistrzami świata i mieli ogromny apetyt na złoto, ale kolejny raz muszą obejść się smakiem. W pierwszej połowie zanotowaliśmy aż sześć przyłożeń, to nie były rugbowe szachy. Wynik po stronie gospodarzy trzymała formacja młyna - wszystkie trzy przyłożenia dla gospodarzy zdobyli Cyril Baille (dwa) i Peato Mauvaka (jedno). Po stronie mistrzów świata punktowali zawodnicy linii ataku, na czele z szybkim jak błyskawica Cheslinem Kolbe, który oprócz przyłożenia zablokował jedno z podwyższeń w wykonaniu Thomasa Ramosa. W drugiej połowie tempo gry spadło, Trójkolorowi wyszli na prowadzenie, jednak Eben Etzebeth w 67. minucie położył punkty, podwyższył Handre Pollard, który zaraz trafił z karnego i na 12 minut RPA prowadziło czterema punktami - 29:25. "Sprinboks" utrzymali prowadzenie do końca. Anglia prowadziła dość pewnie z Fidżi do przerwy 21:10 i w drugiej połowie prowadzili 14 punktami, ale rugbiści z Oceanii doprowadzili do remisu, po 24. Europejskiej drużynie wygraną 30:24 zapewnił dropgolem Owen Farrell, który zagrał na pozycji nr 10, co publika w Marsylii przyjęła gwizdami - fani woleliby, żeby zagrał George Ford. Maciej Słomiński, INTERIA