Maciej Słomiński, Interia: Panie trenerze, za wami wyjątkowo bogaty w wydarzenia sezon: mistrzostwo Europy, zacięta walka o kwalifikację do World Series, udane eliminacje i wreszcie pierwszy udział w Pucharze Świata. Ponad 30 spotkań o stawkę - wszystkiego razem ponad 50 meczów. To najlepszy sezon w historii waszej drużyny? Janusz Urbanowicz, selekcjoner polskiej kadry rugby 7 kobiet: - Jeśli chodzi o wyniki na pewno tak, choć wiadomo, że każdy ambitny sportowiec mówi, że najlepsze jeszcze przed nim. Po to pracujemy, żeby przebijać kolejne "szklane sufity". Gdyby mógł pan się pokusić o punktową ocenę waszego sezonu w skali od 1 do 10, to byłoby to? - Zwykle tego nie robię, to nasze wewnętrzne sprawy, ale w związku z tym, że ten sezon był tak wyjątkowy, zrobię wyjątek - daję dziewczynom bardzo mocną ósemkę. W Pucharze Świata zajęliśmy 10. miejsce to ogromny sukces, myślę że ta lokata odzwierciedla nasze miejsce w globalnej hierarchii. Nie ukrywam, że w turnieju w RPA graliśmy już "na oparach". Mnie jako trenera czeka teraz duże wyzwanie, kto wie czy nie najtrudniejsze w naszej dotychczasowej drodze - doszliśmy do pewnego poziomu, teraz musimy zrobić kolejny krok. W ten sposób zbudować zaplecze, aby w przyszłości nie grać "na oparach" jak w RPA. Gdy wchodzisz pod górę najbardziej wymagający jest atak szczytowy, wcześniej można sadzić duże susy. Myśmy sześć lat temu weszli do rozgrywek Trophy, wydawało się, że to jest maksimum możliwości, a od tej pory się nie zatrzymujemy i zdobywamy kolejne trofea i spełniamy marzenia. Być może największym komplementem dla nas jest, że trenerzy rywalek kiedyś w czasie naszych meczów pili kawę, a dziś laptopy otwarte i pełna analiza. Swoimi wynikami, zasłużyliśmy na szacunek na światowej arenie. Doszło do tego, że międzynarodowi komentatorzy znają je bardziej i mają pełniejsze informacje o naszych zawodniczkach niż Andrzej Kopyt, który relacjonuje na potrzeby widzów krajowych. Kto w tym sezonie był waszym najbardziej wymagającym rywalem? - Wynik wskazywałby, że USA w pierwszym meczu Pucharu Świata. Przegraliśmy wysoko z Amerykankami, bo w tym meczu zrobiliśmy trzy podania. W ogóle nie mieliśmy piłki, rywalki ograbiły nas z posiadania, wygrywając wszystkie wznowienia. U nas czoła mogła im stawić jedynie Ania Klichowska. Nie można w rugby wygrać, nie mając piłki. Żeby zdobywać punkty, trzeba mieć naboje. Takie jak Małgorzata Kołdej? - Gosia Kołdej zdobywa punkty, gdy ma autostradę, gorzej jak na drodze pojawiają się zakręty. Ona zaczęła grać w rugby 3 lata temu, z dnia na dzień jest coraz lepsza. Pewnych elementów już nie wyszlifuje na najwyższy poziom jak np. gry obronnej. W rugby nie można puszczać pierwszej linii, najlepszą obroną jest agresywny atak, umieją to robić Natalia Pamięta, Hania Maliszewska, Ania Klichowska i Karolina Jaszczyszyn. Gorsze w tym zakresie są Julia Druzgała, Sylwia Witkowska czy właśnie Kołdej. Wydaje się nam, że już jesteśmy mocni, po czym przychodzi taki mecz jak z Amerykankami, który nam pokazuje, w którym jesteśmy miejscu. Proszę nie być tak surowym dla siebie. Wiele drużyn, na czele z męską reprezentacją Polski w rugby chciałoby być na waszym miejscu. - Czasem się śmiejemy, że działamy na zasadzie: "Ania, Hania i Jasiu postanowili podbić świat". Mój asystent Jura Buchało zna się na motoryzacji, żartuje czasem, że rywale są jak Ferrari, a my jak auto złożone w garażu. Nie da się ukryć, że trzon reprezentacji stanowią zawodniczki urodzone w latach 90., które są bliżej końca niż początku kariery. - Znam dziewczyny i nie oceniam ich na podstawie wieku, a umiejętności. Jestem umówiony z tą grupą, że jedziemy razem do igrzysk olimpijskich w Paryżu. Tak naprawdę tylko dwie zawodniczki są po 30-stce: Karolina Jaszczyszyn i Małgorzata Kołdej. Ta pierwsza, nasza kapitan idzie teraz pod nóż, by poddać się operacji kolana, znając jej profesjonalizm na wiosnę będzie gotowa do gry. Pamiętam, że rozmawialiśmy w maju, wówczas mówił pan, że do września będzie pan praktycznie poza domem. Rozumiem, że teraz przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. - Ten weekend mam wolny, ale potem proszę nawet nie myśleć, że będę się obijał. W klubie, Biało-Zielone Ladies Gdańsk startujemy z drużyną U-16, potem są turnieje mistrzostw Polski. Już wiem, że na pierwszym turnieju w Gdyni będziemy grać drugim składem, być może kosztem porażek z Posnanią czy Legią Warszawa. W grudniu turniej reprezentacji w Dubaju, w październiku w Elche. W jakim składzie zagracie w tych zawodach? - W sporcie chodzi o to, by wygrywać, natomiast ten turniej w Elche to idealna okazja, żeby dać szanse dublerkom. Muszą się nauczyć, nie ma lepszej drogi niż gra z jak najlepszym rywalem, nawet kosztem przegranych. Czasem trzeba zrobić krok do tyłu, by potem zrobić dwa naprzód. Takim krokiem będzie budowanie zaplecza, jestem umówiony z Jurkiem Buchało, że poprowadzi kadrę U-18. Przed naszymi juniorkami daleka droga, pociesza mnie to, że taka Ania Klichowska, gdy siedem lat temu debiutowała w kadrze w Odessie przewracała się w młynie, a dziś jest jedną z najlepszych zawodniczek na świecie. Wśród naszej młodzieży nie brak talentów. Jednym z nich jest Zuza Schutzmann, tyle że ona i jej rodzice muszą zdecydować, czy ważniejsza jest nauka czy sport, bo jak się łapie dwie sroki za ogon, to się nie złapie żadnej. Nie brak w środowisku głosów, że ten sezon był szczytem waszej drużyny i lepiej już nie będzie. - Może tak się zdarzyć, tego nikt dziś nie wie na pewno. Ja nie jestem wróżką, a trenerem dlatego w przepowiednie nie chcę się bawić. Moje zadanie polega na tym, bym przygotował drużynę do zdobycia kolejnych szczytów. Jeśli myślałbym inaczej, jeśli nie widziałbym pola do dalszego postępu jutro podziękowałbym za współpracę. Jak się układa współpraca waszej drużyny z Polskim Związkiem Rugby? Zrozumiem, jeśli powie pan "pomidor" nie chcąc kalać własnego gniazda. - Nie będę się gryzł w język, to nie w moim stylu. Współpraca jest modelowa, dostajemy wszystko czego chcemy, jeśli chodzi o sprawy sprzętowe, wyjazdy itd. Prezes wraz z wiceprezesem byli z nami na Pucharze Świata w RPA, zobaczyli jak wygląda wielkie rugby. Wszyscy na tym wyjeździe skorzystaliśmy. Na trybunach stadionu w Kapsztadzie było około 30 tysięcy kibiców, ale drugie tyle na imprezach towarzyszących dookoła obiektu - koncerty, grillowanie, piwo - wielkie sportowe święto. Objechaliście z waszą drużyną pół świata, grając w wielu zawodach - jak na tym tle plasuje się Puchar Świata w RPA? - Puchar świata to ścisły top, w takiej imprezie jeszcze nie braliśmy udziału. Rugby jest w RPA sportem narodowym. Na każdym kroku gospodarze, od kucharki po przewodnika i kibiców na ulicy, dawali nam odczuć, że uczestniczymy w wielkim wydarzeniu. Nie wiem, jak wygląda od środka futbolowy mundial, ale myślę że w Brazylii podczas piłkarskich mistrzostw świata uczestnicy musieli się czuć podobnie. Wyniki oglądalności świadczą o tym, że od rugbowego Pucharu Świata większymi imprezami są tylko mundial i Igrzyska Olimpijskie. No właśnie, igrzyska. Rugby 7 jest dyscypliną olimpijską - na ile realny jest udział Polski w igrzyskach w Paryżu w 2024 r.? - Już tłumaczę - do turnieju w Paryżu (Francja bierze udział z automatu jako gospodarz) kwalifikują się cztery najlepsze drużyn z World Series - trzy z nich - Australia, Nowa Zelandia i Fidżi są poza zasięgiem. O czwarte miejsce powalczą Stany Zjednoczone i dwie z drużyn europejskich - Wielka Brytania albo Irlandia. Potem są kwalifikacje europejskie - odbędą się w formie Igrzysk Europejskich w Krakowie, z nich na IO wejdzie jedna drużyna - wśród faworytów są Hiszpania, my oraz Irlandia albo Wlk. Brytania - jeśli nie zakwalifikują się przez World Series. Gdy ten tryb nie da nam awansu zostają eliminacje światowe z udziałem zespołów azjatyckich - Chin i Japonii - w tym trybie kwalifikują się dwa dalsze zespoły. Reasumując - mamy wszelkie dane, by być w tym gronie i zagrać na paryskich igrzyskach. Wszystko w naszych nogach, rękach, a przede wszystkich głowach. Rozmawiał Maciej Słomiński