Maciej Słomiński, INTERIA: Dwa lata temu przed finałem mistrzostw Polski mówiłeś, że ciężej niż wejść na szczyt jest się na nim utrzymać, bo na górze jest mniej tlenu. Ogniwo Sopot jest aktualnym wicemistrzem Polski, w niedzielę o 18:30 zagra z BUDO2011 w Aleksandrowie Łódzkim o odzyskanie tytułu. W jakim momencie wspinaczki jesteście? Karol Czyż, trener rugbistów Ogniwa Sopot: - Przegrywając finał z Orkanem Sochaczew rok temu zeszliśmy ze szczytu. Życie nie znosi próżni, dlatego po jednym szczycie jest czas na kolejny. Celem Ogniwa Sopot jest odzyskanie tytułu mistrzowskiego. Pozostając w klimacie górskim, zdobywanie kolejnych baz w tym sezonie przychodziło nam wyjątkowo ciężko, było kilka potknięć, ale to już się nie liczy, teraz czas na finał i atak szczytowy. Czy wystarczy nam sił i tlenu okaże się w niedzielny wieczór. Jak ciężko utrzymać się na szczycie przekonała się drużyna Orkana, która rok temu zdobyła mistrzostwo, a teraz zagra tylko w małym finale, o trzecie miejsce. Tak jak mówisz, nie brakowało potknięć, szczególnie w meczach wyjazdowych doznaliście kilku zaskakujących porażek - ostatnią z nich dwa tygodnie temu w Krakowie z Juvenią. Nie widziałem u ciebie jakiejś ogromnej złości po tym meczu, a przecież straciliście przewagę własnego boiska w finale. - Dalej jesteśmy w grze o tytuł mistrza Polski, dalej wszystko zależy od nas. Dla mnie jako trenera niewiele się zmieniło. Zmienia się to, że będziemy grali na boisku trawiastym, zawodnicy w większości wolą grać na takim, przygotowujemy się do tego. Rok temu kibice Orkana przyjechali do Sopotu i kilku fragmentach byli głośniejsi od fanów Ogniwa. Nie widzę powodu, dlaczego nasi fani nie mieliby w niedzielę pojechać do Aleksandrowa Łódzkiego i pokazać jak bardzo im zależy na drużynie. Jak będzie wyglądał niedzielny finał? Kilka tygodni temu Ogniwo dość wysoko pokonało BUDO 2011, z tym że ten mecz odbył się w Sopocie. - Jak każdy finał, będzie to mecz walki, czyhanie na błąd przeciwnika. Finały rzadko kończą się wysokim wynikiem czy dużą przewagą jednej ze stron. Istotną rolę mogą tego dnia odegrać kopacze. Przed którymś z wiosennych meczów Ogniwa powiedziałeś, że od roku, od przegranego finału myślisz o kolejnym meczu o złoto. Od rozpoczęcia spotkania w Aleksandrowie Łódzkim dzielą nas godziny. - Nie liczę czasu od przegranego finału, są gorsze nieszczęścia. Rok temu podjąłem decyzję, że kończący się sezon będzie moim ostatnim w roli trenera Ogniwa Sopot. W życiu nic nie trwa wiecznie, co jakiś czas potrzebne są zmiany. Gdy uda się wybudować dom, trzeba znaleźć jakieś nowe zajęcie, zabrać się za kolejną budowę. Gdy obejmowałem Ogniwo prawie 12 lat temu z pięknego niegdyś domu zostały tylko zgliszcza. Dziś nasz klub to wielki dom z ogródkiem, dzięki pracy wielu ludzi jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy obejmowałem drużynę. To się nie stało samo, a dzięki zawodnikom, trenerom, zarządowi, sponsorom i miastu Sopot. Chcę na chwilę spojrzeć na boisko z innej perspektywy i potem wrócić do kolejnej budowy. Kiedy podjąłeś decyzję, że ten sezon i finał będzie twoim ostatnim? - Nie było jednego momentu przełomowego. Nie ma chyba obecnie w polskiej Ekstralidze rugby osoby, która byłaby trenerem jednego klubu nieprzerwanie tyle lat co ja. Czasem warto zmienić perspektywę, żeby wrócić silniejszym. W klubie nie brakuje nowych wyzwań, trenuje u nas coraz więcej dzieci, to poboczny efekt sukcesów seniorskich - sześć medali, w tym dwa złote, może w niedzielę dojdzie trzeci. Od 2016 r. jesteśmy cały czas na ligowym podium, nie ma drugiego klubu w Polsce z takimi osiągnięciami w tym okresie. Rugby jest rozpoznawalne w Sopocie, każdy wie czym jest Ogniwa. To wielki sukces. Dom, o którym mówiłem został wybudowany, teraz czas na trochę odpoczynku. Czas, żeby inni się wykazali. BUDO 2011 Aleksandrów Łódzki zagra z Ogniwem Sopot o mistrzostwo Polski w rugby Czy dużo razy miałeś ochotę rzucić w cholerę trenerską pracę? - Takich momentów jest około 20 w sezonie, gdy zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, kontuzje. Pracę trenera cechuje ogromna niepewność, układasz klocki, a nagle okazuje się, że klocków nie ma. To się nawarstwia, tygodnie, miesiące, w moim przypadku lata. Przed seniorami Ogniwa trenowałem młodzież, łącznie jestem szkoleniowcem od 20 lat. Piotrek Zeszutek, Marek Zając, Marek Przychocki i Łukasz Szablewski mieli po 11 lat, gdy ich zacząłem prowadzić. Wyrośli na dużych, fajnych facetów. Jak wyglądało Ogniwo Sopot, gdy je obejmowałeś? - Nie było w dobrym stanie. Trzymając się terminologii budowlanej: na początku był sam piasek, ciężko z niego coś zrobić, trzeba było skądś wyczarować cement. Potem fundamenty, cegły itd. Kolejne piętra aż po strych. Obojętnie jaki wynik padnie w niedzielnym finale, zrobiliśmy jako rodzina Ogniwa ogromną robotę, jestem dumny, że mogę być jej częścią. Nie rezygnuję z rugby, rezygnuję z części seniorskiej naszego klubu. Chcę odetchnąć, pobyć z rodziną, moja rodzina i dzieci wiedzą jaki jest koszt tych medali ligowych. Dzieci wyrosły, gdy mnie nie było w domu. Trzeba trochę pożyć i pobyć razem. Zastałeś Ogniwo drewniane zostawiasz murowane. - Nie zgodzę się, nie jest tak i nie było, że to była solowa robota Karola Czyża. Momenty przełomowe były dwa: gdy zdolni juniorzy zostali w klubie, nabierając doświadczenia w I lidze oraz powrót prezesa Jana Kozłowskiego, dzięki jego wielkiej pomocy zrobiliśmy ogromny progres. Poza tym nie było Ogniwa bez Tomasza Cackowskiego i wielu, wielu innych - wszystkich nie wymienię. Cieszę się, że Ogniwu udało się wrócić na szczyt. Jaka będzie twoja przyszła rola w Ogniwie? - Na razie skupiamy się na niedzielnym finale mistrzostw Polski. Wstępne rozmowy już się odbyły, mam pomysł co bym chciał robić, ale muszę jeszcze uzyskać aprobatę zarządu. Kto będzie teraz trenerem Ogniwa? - Moim asystentem był Marcin Pogorzelski, jeszcze wcześniej Robert Rogowski, z oboma mi się świetnie współpracowało. Myślałem, że Marcin będzie chciał poprowadzić drużynę jako pierwszy trener, widocznie nie był jeszcze gotowy. Kto będzie nowym trenerem będzie decyzją zarządu, ja nie chcę niczego wymuszać. Patrząc z boku na waszą drużynę, dało się zauważyć coraz większą rolę Toma Fidlera, który od roku jest twoim asystentem. - Jeśli on zostanie trenerem spokojnie sobie poradzi. Zawsze powtarzam, że asystent to najlepsza robota na świecie, jest się blisko drużyny, z drugiej strony odpowiedzialność jest znikoma. To pierwszy trener musi tłumaczyć zawodnikom, dlaczego nie grają i przeprowadzać trudne rozmowy. Trudne zwłaszcza jeśli się grało z niektórymi zawodnikami albo prowadziło od wieku juniorskiego, widząc jak ciężko pracują. Który moment wspominasz najcieplej z tych prawie 12 lat, gdy prowadziłeś Ogniwo Sopot? - Na pewno każdy debiut wychowanka w seniorskiej reprezentacji Polski dodawał motywacji do dalszej pracy. Pamiętam pierwszy wygrany mecz w Ekstralidze. To był mecz z Budowlanymi Lublin w Sopocie, dla gości na skrzydle grał Roman Żuk, który teraz od wielu lat jest u nas. Wiele było tych momentów - mistrzostwa Polski też nie zdobywa się codziennie. A moment najgorszy? - Wszystkie kontuzje zawodników. Czy reprezentacja Polski jest dla ciebie zamkniętym tematem? - Dziś dominuje pogląd, że lepsi od polskich są trenerzy zagraniczni. Nie mnie to oceniać, bo nie jestem obiektywny. Czy coś pozostanie po obecnej ekipie trenującej reprezentacją Polski? Nie chcę za dużo powiedzieć, temat na inną rozmowę. Śmiesznie się złożyło, że w tym tygodniu Kamil Bobryk skończył swoją karierę zawodniczą, ja kończę bycie trenerem Ogniwa. Nie jest tajemnicą, że wspólnie chcieliśmy objąć reprezentację Polski. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Czy jest możliwe, że poprowadzisz w przyszłości inną drużynę klubową w Polsce? - Kilka lat temu bym powiedział, że nie ma takiej opcji, ale nigdy nie mów nigdy. Tydzień temu środowisko polskiego rugby zatrzęsło się od dyskusji po ogłoszeniu nowego logo Polskiego Związku Rugby, którym został mak. - Mak nie jest dla mnie żadnym problemem, zwłaszcza że i tak będziemy grali z orłem na piersi. Mak jest za to symbolem i kwintesencją pewnego rodzaju działań PZR i jak zwykle całkowitego braku dyskusji. O niczym się nie rozmawia, nie ma komunikacji na linii trenerzy reprezentacji - trenerzy ligowi. Działa się na zasadzie: "my wszystko wiemy najlepiej". Nie korzysta się z naszej wiedzy, nie wiem dlaczego. Z tego co rozumiem chcesz się teraz zająć młodzieżą Ogniwa Sopot, w związku z tym odwieczne pytanie - ilu obcokrajowców powinno grać w Ekstralidze, żeby młodzi polscy zawodnicy mogli się rozwijać? Dziś gra pięciu. - Gdy pracowałem z Duainem Lindsayem w reprezentacji Polski zostałem o to zapytany przez zarząd PZR, odpowiedziałem że optymalna liczba to trzech. Przedstawiłem argumenty, dlaczego akurat tylu i zarząd posłuchał mojej sugestii pomimo nacisków klubów. Potem Rada Ekstraligi wróciła do pięciu zawodników zagranicznych. Czy to dobrze czy źle? Jeśli ma być lepiej z polskim rugby, powinno być ich mniej. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA