Maciej Słomiński, Interia: Ilekroć jesienią pytałem o reprezentację, jak mantrę powtarzałeś, że wierzysz w to, że Polska zwycięży w rozgrywkach Rugby Europe Trophy. Teraz, po trzech wygranych meczach (z Ukrainą, Niemcami i Szwajcarią), możesz ujawnić, czy naprawdę wierzyłeś, czy mówiłeś tak, bo kapitanowi wypada? Piotr Zeszutek, kapitan reprezentacji Polski i Ogniwa Sopot: - Jeśli mnie pamięć nie myli pierwszy raz powiedziałem o tym publicznie w Podcaście o Rugby. Byliśmy wówczas świeżo po pierwszym obozie reprezentacji Polski z selekcjonerem Chrisem Hittem. Wcześniejsze dwa lata były bardzo ciężkie. Pandemia, zawieszenie, kontuzje. Były momenty, że nie chciało mi się za bardzo grać. W kadrze czy w ogóle? - Chciałem powoli wygaszać karierę reprezentacyjną. Przed ostatnim meczem przed pandemiczną przerwą (z Holandią w Amsterdamie) jako kapitan mówiłeś o problemach organizacyjnych w reprezentacji. - Gdy przyszedł obecny trener reprezentacji Chris Hitt, to od początku mówił, że teraz będzie inaczej. Wcześniej źle się działo w kadrze, było dużo mydlenia oczu, ale nie szły za tym czyny. Zacząłem mieć nadzieję, gdy na pierwszym obozie z nowym sztabem szkoleniowym w Siedlcach zobaczyłem, ilu zawodników przyjechało na zgrupowanie. Kolejnym krokiem był towarzyski mecz z Węgrami w Krakowie, mieszkaliśmy w fajnym hotelu, w fajnym miejscu, z dobrymi warunkami do pracy. A potem przyszła pierwsza w historii wygrana z Ukrainą na wyjeździe. To się zaczęło pozytywnie nakręcać. Awans, do którego zmierzacie, to taka samospełniająca się przepowiednia. Zacząłeś o tym mówić i potem to zaczęło się dziać. - Na pewno nic się nie stało samo z siebie. Zrobiliśmy bardzo dużą pracę indywidualną, do której trener nas namówił. Te trzy wygrane mecze nie wzięły się z niczego. Gdy zobaczyliśmy efekty wspólnej pracy, zaczęliśmy wierzyć, że możemy osiągnąć coś dużego. Tym czymś byłoby wygranie rozgrywek Rugby Europe Trophy. Z tego co mówisz, to fakt, że mieszkacie na zgrupowaniu kadry w zacnych warunkach jest w dużej mierze zasługą Chrisa Hitta. - Dla mnie akurat nie jest ważne, w jakim hotelu mieszkam, byleby było blisko na trening. Odpowiadając na pytanie: nie byłem przy rozmowach, ale patrząc na efekty myślę, że tak było - trener postawił wysoko poprzeczkę PZR, że trzeba zapewnić kadrze jak najlepsze warunki, by zawodnicy chcieli przyjeżdżać na zgrupowania, bo inaczej nie pójdziemy we właściwym kierunku. Interia Sport - Gramy Dalej prosto z gali rozdania Złotej Piłki - SPRAWDŹ! Kto zdobędzie "Złotą piłkę" - SPRAWDŹ! Rugby. Kapitan reprezentacji Piotr Zeszutek wierzy w awans Po meczu we Lwowie, jeden z Ukraińców zagaił, że co prawda przegrali, ale co to za reprezentacja Polski, w której gra mnóstwo Brytyjczyków. W piłce nożnej mówiono o takich "farbowane lisy". - Każdy z tych zawodników "zagranicznych" ma powód dla którego gra dla Polski. Każdy z nich jest rodzinnie związany z naszym krajem. Jedynym "farbowanym lisem" jest Vaha Halaifonua. W jego żyłach nie płynie polska krew. Ma za to polskiego wąsa i polską żonę. Jak zatem wygląda codzienność reprezentacji Polski? Czy język angielski jest drugim językiem urzędowym? - Myślę, że nawet pierwszym. Na początku myślałem, że to będzie duży problem, jednak życie pokazało, że radzimy sobie z tym. Każdy z zawodników potrafi się porozumieć po angielsku. Ktoś może powiedzieć, że "obcokrajowcy" zabierają miejsce w kadrze zawodnikom rdzennie polskim. - Gdyby nie te posiłki, to nie zebralibyśmy 40 zawodników, którzy są w stanie przyjechać na dwutygodniowe zgrupowanie i prezentować reprezentacyjny poziom. Trudno mi się wypowiadać za wszystkich, ja z tym nie mam problemu. Świat zmierza w tym kierunku, wykorzystuje się wszelkie możliwości, by wejść na jak najwyższy poziom sportowy. Ciężko trenuję, daję z siebie wszystko, cieszę się, że jestem częścią ambitnej drużyny, która chce i może coś osiągnąć. Jesteśmy na dobrej drodze ku temu. Nie jest tak, że na zgrupowaniu zawodnicy ściśle polscy siedzą i jedzą osobno? W przeszłości bywało tak, że rugbiści z innych klubów nie podawali sobie ręki na kadrze. - Nic z tych rzeczy. Trener dba też o to, byśmy się jak najlepiej poznali. To on ustala, kto jest z kim w pokoju. Na ostatnim zgrupowaniu byłem z Szymonem Sirockim, wcześniej z Edem Krawieckim, Stasiem Maltbym, Dawidem Rubaśniakiem. Zawsze z kimś innym. Tyle o kadrze, czas na klub. Ogniwo Sopot w ostatnich dwóch sezonach zdobyło tytuł mistrza Polski, teraz jest liderem Ekstraligi. Co jest celem na rundę wiosenną? - Gdy jesteś mistrzem, ciężko mówić o czymś innym niż o obronie tytułu. Jeszcze długa droga przed nami, wiele rzeczy może się zdarzyć. Terminarz będzie bardzo napięty, 10 weekendów z rzędu zajętych przez ligę, do tego dochodzi kadra. Macie takie hasło #OgniwoFamily, gdy patrzę na zawodników z zagranicy czy z Polski, których macie zastanawiam się, gdzie tkwi tajemnica sukcesu. - Gdy przyjeżdżają zawodnicy z zewnątrz nie jest tak, że są tylko na głowie zarządu. Każdy z nas stara się ich wspierać i pomagać. Trzeba też zaznaczyć, że trzon drużyny nie zmienia się od lat. Było o kadrze, było o Ogniwie, czas na ciebie. Mówi się, że osiągnąłeś życiową formę w drugiej połowie roku. - Ciężko siebie oceniać, ale nigdy nie czułem się lepiej, nigdy nie byłem w lepszej formie. Wszystko zaczęło się, gdy wyleczyłem kontuzję kolana. Rok temu operacja, potem wziąłem się za współpracę z dietetykiem, badania krwi itd. Zacząłem dbać o rzeczy poza treningiem - porządna regeneracja i suplementacja. Porządny sen, dużo snu! Treningi w SCEC-u (Strength and Conditioning Education Center) u Mirka Babiarza i Marcina Górskiego. Wielkie słowa podziękowania dla Kamila Iwańczyka z Olsztyna. Oni wyprowadzili mnie z kontuzji, to specjaliści, które współpracują z Joanną Jędrzejczyk. Spotkanie tych ludzi to był dla mnie tzw. "game changer". Dobrą formę zawdzięczasz również zgubieniu kilku zbędnych kilogramów. - W styczniu ważyłem 119 kg, teraz mam 110-112 kg, to moja normalna waga. Zamieniłem tłuszcz na mięśnie. W końcu robię prawdziwe przysiady. Wcześniej stan kolana nie pozwalał mi wykonywać ich prawidłowo. Gdy patrzysz za siebie, nie żałujesz, że wcześniej się tak za siebie nie zabrałeś? - Jasne, że tak. Gdybym odpowiednich ludzi poznał pięć lat wcześniej, być może moja kariera potoczyłaby się inaczej? Stało się jak się stało, dziś nie będę rozdzierał szat, cieszę się z tego, co mam. Mówi się, że sportowiec liczy się od pasa w górę, że o sukcesie decyduje sfera mentalna. Spotkałem się z opinią, że twoja dobra forma sportowa to także zasługa interesów, które dobrze idą. No i szczęścia rodzinnego, w połowie roku zostałeś tatą po raz drugi. - Ciekawe pytanie, myślę że zawsze miałem dobrze ułożone w głowie. To nie jest takie proste, interesy generują dużo stresu, nie jest tak kolorowo, jak może wyglądać z boku. Rodzina to dużo obowiązków, nie jest tak, że wszystko układa się samo. Opanowałem sztukę przełączania się w sekundę na inny temat. Jeśli jest trening obchodzi mnie tylko on, jeśli robię coś w biznesie, to robię tylko to, itd. Jakie masz plany - dalsze oraz bliższe? - Na co dzień prowadzę sieć sklepów z alkoholem, stąd mam dostęp do piw, poznałem wielu ludzi z większych i mniejszych browarów. Stąd powstał pomysł, bym użyczył swego wizerunku i boiskowego przydomku nowemu produktowi opartemu na nowozelandzkich chmielach - od dziś w sklepach będzie można dostać "Polish Tank". Skąd pomysł? - Pomysł powstał we współpracy z Bartkiem Szymańskim z browaru rzemieślniczego "Czarna Owca" w Semlinie na Kociewiu. "Polish Tank" łączy tematy bliskie memu serce. Promocja rugby oraz wsparcie charytatywne. Część dochodu ze sprzedaży trafi do lokalnego schroniska dla zwierząt "Sopotkowo". Ludziom czasem ciężko jest pomóc, bo kręcą nosem, zwierzęta przyjmują nasze wsparcie bezdyskusyjnie. Mam dobry kontakt z Anią Leppert, dyrektor schroniska, cały czas szukają ludzi, środków, ciepłych koców, kołder. Szczególnie zimą potrzeby "Sopotkowa", jak zresztą każdego schroniska dla zwierząt, są właściwie nieograniczone. Czego życzyć? - Spokoju. Z dwójką dzieci i ciągle włączonym komunikatorem może być ciężko. - Wiem, jestem z tym pogodzony. Jakie masz cele sportowe oprócz mistrzostwa z Ogniwem i awansu z Polską? - Może jakiś kontrakt za granicą, za dobre pieniądze? Nigdy nie mów nigdy. Rozmawiał Maciej Słomiński