Maciej Słomiński, INTERIA: W jakich okolicznościach dowiedziała się pani o tym, że jest jednym z 25 kandydatów na sportowca roku w 88. Plebiscycie "Przeglądu Sportowego"? Małgorzata Kołdej, zawodniczka reprezentacji Polski rugby 7: - Dowiedziałam się od sekretarza Polskiego Związku Rugby tuż przed ogłoszeniem listy kandydatów, których, tu muszę sprostować, jest 26 - za zasługi na mundialu został dodatkowo wyznaczony Wojciech Szczęsny. Wielka radość i odpowiedzialność. Mimo tego, że w zestawie do głosowania pod szczęśliwym numerem 7 (jak rugby 7) jest Małgorzata Kołdej to tak naprawdę wyróżnienie dotyczy całego rugbowego środowiska. Nasza reprezentacja kobieca odnosi coraz większe sukcesy, niezależnie od tego która z nas byłaby w plebiscycie, mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, by przedstawiciel rugby uzyskał jak najlepszy wynik. Wygrywanie razem z drużyną to coś więcej niż triumf indywidualny. Zwłaszcza w rugby, który uważam dziś za najwspanialszy sport na świecie. Jest pani jak i drużyna przyzwyczajona do sukcesów - czy jest jakiś cel, jakieś miejsce w plebiscycie, które chce pani zająć? - Już to, że jestem w gronie kandydatów to świetna sprawa dla całego rugby, bez podziału na kobiece i męskie. Konkurentami są sportowcy ze światowego topu, raczej trudno oczekiwać wygranej, myślę że ogromnym sukcesem dla nas będzie miejsce w dziesiątce i występ na uroczystej gali. Co roku staram się oglądać transmisję z gali, to fajne wydarzenie, które ogląda cała sportowa Polska. Dobrze byłoby się tam znaleźć. No właśnie, poza niewątpliwymi sukcesami sportowymi, to pani niezwykła droga do rugby przesądziła o nominacji w plebiscycie "Przeglądu Sportowego". Jakieś trzy lata temu nie uprawiała pani rugby, a lekkoatletykę. - Mój rekord na 100 metrów to 11,64. Z Anią Kiełbasińską, która też kandyduje w plebiscycie "PS", wielokrotnie ścigałam się w zawodach i razem reprezentowałyśmy barwy narodowe. Biegałam na imprezach międzynarodowych, wielokrotnie byłam w najlepszej ósemce w kraju. Niektórzy o tym marzą, ale ja marzyłam o czym innym. Każdy chce wygrywać, a teraz ja mogę to robić z moją drużyną. Dlaczego porzuciła pani królową sportu na rzecz rugby? - Nie ma w tym wielkiej filozofii, stało się to co dzieje się w przypadku sportowców, którzy zmieniają dyscyplinę. Doszłam do pewnej ściany, zarówno wynikowo i zdrowotnie. Miałam powtarzającą się kontuzję ścięgna Achillesa. To było nie do przeskoczenia, im więcej startów tym było coraz gorzej. Jestem doświadczoną zawodniczką, świadomą, wiem kiedy wypoczywać, jakie zabiegi fizjoterapeutyczne są mi potrzebne, ale to nic nie dawało. Ostatecznym krokiem są ingerencje operacyjne, ale tego chciałam uniknąć. Niektórzy wtedy kończą ze sportem, ja nie chciałam tego robić. Ścieżkę do rugby przetarł mój partner życiowy - Paweł Stempel, który też wyszedł z lekkiej, potem przeszedł do rugby. Obecnie od tego czasu to on dba o przygotowanie motoryczne naszej reprezentacji. To on mnie namówił na próbę gry w rugby, mówiąc że reprezentacja idzie coraz wyżej, że przyda się jej ktoś z moją szybkością. W międzyczasie rozmawiałam z kapitanką reprezentacji, Karoliną Jaszczyszyn, że właściwie czemu nie (śmiech). Nie zastanawiałam się długo, gdy skończyłam sezon lekkoatletyczny, odpoczęłam dwa tygodnie i postanowiłam spróbować, przyjechałam na pierwszy trening do Gdańska. Da się pogodzić te dwa sporty? - Nie ma takiej możliwości. Szybko okazało się, że jak chcę się zaangażować w rugby trzeba wejść w to na maksa. Zwłaszcza na najwyższym poziomie, a tylko on mnie interesował, o czym mówiłam wcześniej. Łatwo nie było, jako że nie od razu polubiłam się z rugby i było widać różnice między dyscyplinami. Proszę się nie martwić, też oglądam rugby kilka lat i non stop dowiaduję się czegoś nowego. - Oczywiście przed pierwszym treningiem porzucałam trochę piłkę. Od dłuższego czasu śledziłam poczynania naszej reprezentacji, to nie było tak, że pojechałam do Gdańska zupełnie w ciemno. To jak mnie drużyna przyjęła z miejsca totalnie skradło moje serce. W życiu trzeba mieć trochę szczęścia, ja znalazłam się drużynie, w momencie awansu dziewczyn na najwyższy światowy poziom. Dziś byłoby mi trudniej dołączyć do zespołu. To działa w dwie strony - drużyna poświęciła ogrom pracy, żebym ja mogła dołączyć pod każdym względem. To są dodatkowe treningi pomnożone przez dziesiątki szarż, które ktoś musiał przyjmować, żebym ja mogła się nauczyć. Natomiast, ja starałam się przekazać swoje doświadczenie. Dlatego nominacja w plebiscycie "PS" to nasze wspólne dzieło - a ja reprezentuję moim nazwiskiem całą drużynę. Na początku roku były turnieje World Series w Maladze i Sewilli. Zrobiłyście furorę, ale ktoś kto siedzi w rugby od lat zwracał mi uwagę na pani niedostatki w obronie. - Nie jestem wirtuozem gry w rugby, tego już nie zmienię, ale myślę że wpasowałam się w system naszej gry. I oczywiście staram się ciągle rozwijać. Dziewczyny z drużyny na pewno lepiej bronią ode mnie, ale proszę mi uwierzyć, że robię co mogę, staram się zatrzymywać rywalki wszystkimi sposobami. Trener Janusz Urbanowicz czasem ma do mnie zastrzeżenia - słuszne, jednak nikt nie może zarzucić mi braku zaangażowania. Wasza historia jest historią przebijania kolejnych sufitów. Nie wszystko zawsze się udaje, dlatego do World Series (to Formuła1 rugby) na stałe nie udało się wam zakwalifikować, w finale przegrałyście z Japonią. Pamiętam rozmowę z trenerem Urbanowiczem, który mówił że ciężko mu będzie pozbierać drużynę po tej łyżce dziegciu - w tle była jeszcze kontrowersyjna dyskwalifikacja Hanny Maliszewskiej. - Po finale z Japonią, nasz namiot wyglądał jak jezioro łez. Wiele z nas płakało, nie mogłyśmy uspokoić emocji. Japonia nie grała jakoś super w tym turnieju, ale to jak broniły, jak zamykały przestrzenie w finale z nami sprawiło, że odbijałyśmy się jak od ściany. Nie byłyśmy przygotowane na sytuację z "Maliną" - do ostatnich minut przed meczem myślałyśmy, że odwołanie zostanie przyjęte, tymczasem ono w ogóle nie zostało rozpatrzone. Tej spornej sytuacji, za którą Hania została zawieszona, w czasie meczu w ogóle nie było widać, Chince pojawiła się krew na czole, ale powiedziała, że może grać i nic jej nie jest. Dopiero po meczu okazało się, że dla niej to była życiowa trauma. Ta sytuacja wpłynęła na nas bardzo mocno, przez absencję Hani nasza drużyna nie było kompletna, gdzieś to miałyśmy z tyłu głowy, mimo że na mecz każda z nas wyszła wygrać. Mecz półfinałowy z Chinkami przegrywałyście 0:10. Co działo się w przerwie? - Trener był najspokojniejszym człowiekiem na świecie. Właściwie, poza tym, że mamy grać swoje, nie mówił nic. Pierwszy trzy akcje i trzy przyłożenia - to poszło tak szybko, że Chinki do końca nie wiedziały co się dzieje. W drugiej połowie grałyśmy już zdecydowanie lepiej. Było widać że mamy szansę wygrać finał - powinnyśmy wygrać, jednak po finale były łzy. Potem po czasie pomyślałyśmy, że to nie był odpowiedni moment na to, że to widocznie nie jest ten rok. Wszystko jest po coś. Mądre słowa. - Karolina Jaszczyszyn chciała, żeby każda z nas podsumowała ten rok jednym zdaniem, ja nie chciałam niczego pominąć, dlatego wyszedł poemat, aż mnie nasza kapitan przywołała słowami: "Gosia, ale krócej". To był niesamowity rok pod każdym względem. Puchar Świata w RPA był fajny, ale ten rok zostawił niedosyt, trzeba coś zostawić na kolejny rok. Mówiło się, że we wrześniu w Pucharze Świata gracie już na oparach. - Ten sezon był bardzo ciężki. Każdy potrzebował odpoczynku, praktycznie co miesiąc miałyśmy ważną imprezę i mimo że byłyśmy przygotowane świetnie to jednak na pewno długość sezonu miała znaczenie. Dwa turnieje mistrzostw Europy, potem kwalifikacja do Pucharu Świata, wspomniany turniej eliminacji World Series w Chile, wreszcie Puchar Świata. Cały czas grałyśmy pod ogromną presją, we wcześniejszych latach tego nie było. Trener bardzo mocno stara się poszerzyć kadrę naszej drużyny, żeby w kolejnych latach nasz drużynowy bak był pełen przez cały sezon. Chcemy zakwalifikować się do igrzysk olimpijskich, które odbędą się w Paryżu w 2024 r. - to nasz główny cel. Chile to gorzki smak, a czy Kraków i mistrzostwo Europy to najlepszy moment roku 2022? - Gdy na pierwszym turnieju mistrzostw Europy w Portugalii wygrałyśmy z Francją, która wyszła podstawowym składem z igrzysk olimpijskich, nikt nie dowierzał. My wtedy raczej myślałyśmy o drugim-trzecim miejscu. Później już tylko o złocie. W Krakowie, w drugim turnieju ME przegrałyśmy w grupie z Irlandią, która tym razem przyjechała podstawowym składem, to był nasz słaby mecz, być może z powodu presji? W finale znów zagrałyśmy z Irlandią, gdy już byłyśmy mistrzyniami Europy, ten mecz był zupełnie inny. Pokazałyśmy, że zasługujemy na ten tytuł. Gdzie tkwi sekret waszego sukcesu? - Nasz styl gry i rozwój znacznie przyspieszył, gdy weszłyśmy w trening motoryczny, zawodniczki stały się silniejsze i szybsze. Trener cały czas stara się wprowadzać nowości, dziś jesteśmy drużyną coraz bardziej kompletną. Mamy indywidualne umiejętności na wysokim poziomie, jesteśmy dobrze przygotowane motorycznie i zgrane. Jak z pani zdrowiem? - Nie będę mówić o zdrowiu, bo zawsze potem coś się dzieje, dlatego: pomidor. Odpukać - jest ok. Słyszę, że nie żałuje pani porzucenia królowej sportu na rzecz rugby. - Inaczej smakują zwycięstwa indywidualne, inaczej drużynowe, nawet w sztafecie. Kiedyś cieszyły mnie sukcesy w pojedynkę, dziś cieszy mnie wygrywanie razem. Zawsze myślałam, że nie nadaję się do sportów drużynowych. Cieszę się, że mogę być częścią tak niesamowitej drużyny, bo reprezentacja w dużej mierze pokrywa się z Biało-Zielonymi Ladies Gdańsk. Myślę, że poza punktami na boisku, wniosłam do drużyny to, że przyszłam z profesjonalnego sportu, świadomość sportowca, dobre odżywanie się, regenerację, wypoczynek itd. Jakie ma pani plany na 2023 r.? - Mistrzostwa Europy, Kwalifikacja na Igrzyska Olimpijskie na Igrzyskach Europejskich w Krakowie (może i tym razem trybuny jak trzynasty zawodnik poniosą nas do zwycięstwa). Wcześniej kwalifikacje do World Series. Cztery czołowe drużyny z World Series kwalifikują się na igrzyska olimpijskie. Miejmy nadzieję, że jedna z nich będzie z Europy, wówczas ubędzie nam jeden rywal w drodze do Paryża. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA