Maciej Słomiński, Interia: Niedzielny mecz o mistrzostwo Polski w rugby pomiędzy Ogniwem Sopot i Orkanem Sochaczew będzie piątym pana finałem na ławce trenerskiej, a jeśli liczyć Puchar Polski tych finałów było jeszcze więcej. To jeszcze w ogóle pana kręci? Karol Czyż, trener Ogniwa Sopot: - Bardzo. To jest clue pracy trenera. Wszystkie znaki zapytania, które mieliśmy w tym sezonie w niedzielę zamienią się w odpowiedzi. To najlepsze co może być, po to się pracuje, czasem kosztem rodziny i innych spraw, by w takich meczach dowodzić drużyną. Dodam, że drużyna Ogniwa Sopot, którą prowadzę jest bardzo świadoma i wie czego chce. Obok pracy trenerskiej jest pan pedagogiem, czy finał Ekstraligi można porównać do rozdania świadectw szkolnych? - Bardzo lubię ten okres. To świetny czas dla trenera i drużyny, to co działo się przez cały rok jest już przeszłością, liczy się tylko ten jeden mecz. Skupiamy się na nim, myślimy co było dobre, a co nie w mijającym roku, analizujemy jak zagra przeciwnik, myślimy jak na to odpowiedzieć. Poziom adrenaliny i emocji jest zupełnie inny niż podczas zwykłych meczów ligowych, wynik niedzielnego finału zdeterminuje ocenę tego sezonu, nikt nie będzie pamiętał kto był pierwszy po rundzie zasadniczej, a wszyscy kto zdobył mistrzostwo Polski. Ten sezon jest dla Ogniwa Sopot niczym sinusoida - bardzo udana jesień i komplet wygranych z bonusem, na wiosnę zaliczyliście trzy przegrane, było zamieszanie z walkowerem, w międzyczasie kontuzja kapitana Piotra Zeszutka. - Na miejsce, w którym jesteśmy pracuje się cały rok. Mówi się, że zwycięstwa cieszą, a porażki uczą. Przegrane mecze dały nam bardzo dużo wniosków. Porażka w ostatnim meczu z Arką Gdynia dała mnóstwo do myślenia sztabowi i zawodnikom. Dzięki niemu wiemy, kto jest w stanie zagrać w wielkim finale, a kto jeszcze nie. Słyszę, że tych kilku porażek nie traktuje pan jako najgorszych chwil w kończącym się sezonie. - Sport, nie tylko rugby uczy tego, że nie zawsze się wygrywa. W życiu też zdarzają się porażki, trzeba sobie z nimi radzić. Najgorszymi momentami nazwałbym kontuzje. U nas w tym sezonie było sporo urazów, nie związanych stricte z rugby. Piotrek Zeszutek nieszczęśliwie zerwał ścięgno Achillesa. Wojciech Piotrowicz pojechał z lekkim urazem na mecz reprezentacji do Brukseli, wrócił z kontuzją. Czy jest szansa, że kontuzjowany jeszcze w zeszłym roku kapitan Piotr Zeszutek wystąpi w niedzielnym finale? - Jest taka szansa. Jeśli zagra, występ kapitana będzie na pewno dodatkowym, mentalnym bodźcem dla drużyny. Jaka jest sytuacja kadrowa Ogniwa Sopot przed finałem? - Michał Haznar przyleciał z RPA, jest z nami i trenuje. Pod znakiem zapytania stoi występ Mateusza Mrowcy. Nie będę mógł liczyć na dwóch zawodników formacji ataku: Wiaana Griebenowa i Ołeksandra Czasowskiego. Wszystkie trzy przegrane mecze w tym sezonie, Ogniwo grało u siebie. Może paradoksalnie wolelibyście grać finał w Sochaczewie? - Można gdybać, natomiast ja się cieszę, że finał gramy w Sopocie i zrobimy wszystko, żeby ten mecz wygrać, przy miejmy nadzieję pełnych trybunach. Jak na pana wpłynęło zamieszanie z Władysławem Grabowskim? Walkower dla Budowlanych Lubin za grę tego zawodnika, potem oddane punkty Ogniwu. - Dla mnie to są rozgrywki dziwnych ludzi, którzy nie wiedzą na czym polega sport. Władek ma od 5 lat polskie obywatelstwo, w systemie licencyjnym jest traktowany jako Polak, podobnie jak Tom Fiedler czy Ed Krawiecki. Nie rozumiem tej sytuacji i tego zamieszania. Ja w ogóle się tym nie zajmowałem, zajmuję się boiskiem. Najwyraźniej komuś się nudziło i potrzebował emocji pozaboiskowych. Nie o to chodzi w sporcie. Ogniwo Sopot - Orkan Sochaczew w niedzielę o godz. 18 w finale Ekstraligi rugby Jaki mecz zobaczymy w niedzielę? Dwa ostatnie finały w Sopocie, a szczególnie jeden, miały coś z horrorów. - Nie mogę obiecać, że tym razem będzie inaczej. Vive Kielce wygrało dwa razy z Barceloną w grupie Ligi Mistrzów piłki ręcznej, by przegrać w finale po serii rzutów karnych, gdy nie trafił syn Tałanta Dujszejbajewa, takie historie też się zdarzają. Ogniwo startując w 2003 r. do play-off z czwartego miejsca, zdobyło złoty medal, w sporcie nie ma gwarancji. Na pewno ten mecz będzie godny finału. Każdy sobie zdaje sprawę o co gramy. Drużyna jest doświadczona w meczach o złoto, widzę kiedy oni są bardziej skoncentrowani. To jest mecz o wszystko, nie będzie miejsca na poprawkę. Co dalej z Ogniwem Sopot po finale? Nie jest wielką tajemnicą, że drużyna kilku pozycjach potrzebuje zmian. - Rotacje są w każdej drużynie, szczególnie dotyczy to zawodników zagranicznych. Nasi obcokrajowcy są już z nami długo. Dwayne Burrows jest kapitanem, jest też Tom Fiedler - bardzo pozytywna postać, który prowadzi treningi z naszą formacją młyna, uważam, że to była bardzo dobra decyzja klubu, by zaproponować mu taką formę współpracy. Nie myślę na razie o przebudowie drużyny - są młodzi Wiktor Wilczuk, Jan Mroziński, Sylwester Gąska. Przez ostatnie lata nie było kolorowo ze szkoleniem młodzieży w Ogniwie Sopot. - To się zmienia na naszych oczach. Cieszy mnie, że gramy kolejny raz w finale, ale również serce rośnie, gdy widzę stadion Ogniwa który aż tętni życiem. Coraz więcej dzieci trenuje w naszych kategoriach młodzieżowych - to jest nasz największy sukces. W zeszłym tygodniu zajęliśmy 2 miejsce w klasyfikacji generalnej grup młodzieżowych. Nasze dzieci, ich rodzice są ważną częścią Ogniwo Family i z nią się utożsamiają. Był cięższy okres z młodzieżą, teraz wracamy na właściwe tory i bardzo słusznie, bo wychowanie przez sport ma sens. Po kontuzji Piotra Zeszutka, kapitanem Ogniwa został Nowozelandczyk Dwayne Burrows. Jaki był proces wyboru i czy Burrows sprawdził się w roli kapitana? - To była moja decyzja. Myślę, że ona się obroniła, bo w głosowaniu wewnątrz drużyny, Dwayne został wybrany przez kolegów najlepszym zawodnikiem sezonu i słusznie, bo mimo że nie mówi wiele po polsku, daje doskonały przykład na boisku. Nie jest tajemnicą, że w Polsce z rugby trudno wyżyć, można za to dostać złamany nos i rękę w gratisie. W czym tkwi fenomen rugby? - O sprawach pozaboiskowych mówiłem wcześniej, ale na boisku rugby jest bardzo sprawiedliwe. Na placu gry nie możesz być obok, jeśli nie nadstawisz za kogoś karku, reszta to widzi. Nie można zamurować bramki jak w piłce nożnej, to tak nie działa, jak ktoś jest mocniejszy to wygrywa. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - to górnolotne hasło, ale w rugby prawdziwe. Co panu daje rugby? - Sędzia Andrzej Kamiński-Bator miał ciężki wypadek, zadzwoniłem do niego ze słowami wsparcia, on odparł: od ciebie telefonu się nie spodziewałem. Możemy mieć spory na linii sędzia-trener, ale to sytuacja nadzwyczajna, musimy trzymać się razem - nie wahałem się ani chwili. Rugby dało mi wiele wspaniałych znajomości - jedziesz na koniec świata, mówisz że grasz w rugby każdy pomoże. Jesteśmy jak rodzina. Na mecz finałowy przyjeżdżają działacze i trenerzy ze szkockiego Hawick, wymieniamy się doświadczeniami. Rugby to także wspomnienia. Mija już 10 lat od kiedy zostałem trenerem Ogniwa. Byliśmy wtedy w innym miejscu, w I lidze. Z perspektywy czasu wiem, że łatwiej jest atakować szczyt niż bronić. Jesteśmy mistrzem Polski, ciąży na nas presja, ale po to się uprawia sport, żeby sobie z nią radzić. Na szczycie jest mniej tlenu, ale spokojnie, poradzimy sobie. Jakie pan ma cele? Wygrana w niedzielę da panu trzeci kolejny tytuł mistrzowski. Niewielu polskich trenerów ma więcej. - Nie mogę się porównywać do wspaniałych trenerów: Ryszarda Wiejskiego, Andrzeja Kopyta, Mirosława Żórawskiego, Macieja Powały-Niedźwieckiego, każdy pracuje w swoim czasie, na swój rachunek. Rozmawiałem ze Stanisławem Dasiukiem, byłym trenerem Ogniwa, który mieszka w Czernichowie, trochę na północ od Kijowa, on mimo wojny zachowuje pogodę ducha - "Ile ty masz tych tytułów? Dwa? Ja chyba z pięć miałem! Musisz popracować jeszcze!". Cele? Chcę, żeby rugby w Polsce się rozwijało, żeby jak najwięcej zawodników Ogniwa grało w reprezentacji Polski, żeby kadra grała jak najlepiej. Chciałbym, żeby niedzielny finał był dobrą promocją rugby. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia