Nowy program zaraz po końcowym gwizdku spotkań Polaków. Interia Sport - Gramy Dalej! Maciej Słomiński, Interia: Piłkarska reprezentacja Polski pierwszy mecz w historii rozegrała w 1921 r. z Węgrami, to byli nasi nauczyciele. Tymczasem reprezentacja rugby premierowy mecz rozegrała w sierpniu 1958 r. w Łodzi z NRD. Przypadek? Maciej Powała-Niedźwiecki, były zawodnik oraz selekcjoner kadry Polski w rugby, dziś historyk tej dyscypliny: - 9 września 1957 r. powstał Polski Związek Rugby. Koniec lat 50. XX wieku to wciąż bardzo mocny udział polityki w sporcie. Bratniego partnera nam narzucono, tamte władze nie zgodziłyby się, by pierwszy mecz był z krajem zza żelaznej kurtyny. Z tym meczem wiążę się zresztą spora wątpliwość, jak go zaliczać. Jak to? - W NRD-owskim spisie meczów reprezentacji ten mecz nie jest traktowany jako oficjalny. Twierdzą, że reprezentowała ich drużyna klubowa, wicemistrz NRD Stahl Hennigsdorf. Podobnie ma się rzecz z potęgą rugby jaką jest Francja. "Koguty" twierdzą, że nie zagrały z nami żadnego oficjalnego spotkania. Zaraz, zaraz, a ten sławny mecz z 1969 r., gdy na stadionie X-lecia finiszował Wyścig Pokoju, by kibice nie nudzili się w oczekiwaniu na kolarzy zagrali rugbiści Polski i Francji? Nasi przegrali 0:67 w ramach Pucharu FIRA, na oczach 100 tys. widzów, w tym zniesmaczonego premier Józefa Cyrankiewicza, który sprawił, że po takim upokorzeniu rugby popadło w niełaskę. - Faktycznie rugby zostało wtedy zablokowane, chociaż i wcześniej kolorowo nie było. My wystawiliśmy pierwszą reprezentację, Francuzi drugą, zresztą dość mocną, jechali wtedy po raz pierwszy do ZSRR i trochę się tego wyjazdu obawiali. Przegraliśmy 0:67, a przyłożenie liczyło się za trzy punkty, dziś liczy się za pięć. W latach 1971-1991 przyznawano cztery. Skąd takie zmiany w punktacji? - O co chodzi w sporcie? O ofensywę, gole, punkty, prawda? W koszykówce też swego czasu wprowadzono rzuty za trzy punkty, to samo dzieje się w rugby. Promuje się grę ofensywną, chodzi o to, by kopanie nie zastąpiło przyłożeń i podań - to jest esencja tej dyscypliny. Wracając do pytania - z całą odpowiedzialnością oświadczam, że w źródłach francuskich nie ma ani jednego meczu "Kogutów" z reprezentacją Polski. Myśmy zagrali z nimi 10 meczów, oni z nami żadnego. Burzy pan mój światopogląd, bo znalazłem na stronie rugbowej Lechii Gdańsk informację o meczu z listopada 1973 r., gdy w Gdańsku Francuzi dopiero w ostatniej akcji przeważyli losy meczu na swoją korzyść i wygrali 10:8. Na meczu było 20 tys. widzów, którzy wcześniej śledzili zmagania II-ligowych piłkarzy Lechii i Hutnika Kraków. - Ten wynik to i tak była ogromna niespodzianka, obojętnie kto grał dla "Trójkolorowych". Wszystkie mecze z Francją, czy raczej którejś jej garniturem przegraliśmy, mamy stosunek punktów 89:340. Wtedy w Gdańsku, cztery punkty położył Stanisław Zieliński, bardzo szybki skrzydłowy, był rezerwowym sztafety sprinterów na igrzyska olimpijskie w Tokio. Wówczas wielu osób trafiało do rugby z innych sportów. Z lekkoatletyki przyszedł też zmarły niedawno ex-dyskobol, Jurek Klockowski. Mówiliśmy o trzech punktach za przyłożenie, ale i tak z perspektywy dzisiejszego rugby te wyniki są strasznie niskie. 3:3, 3:0. 9:6, negatywnym rekordem jest 0:0 z Czechosłowacją w 1963 r. - Takie było rugby, dziś ktoś by kopnął "dropa" i byłoby 3:0. Wtedy rugby było bardziej chodzone i statyczne, zdecydowanie wolniejsze, zresztą wszystkie gry zespołowe były wolniejsze pół wieku temu. Dokonał się ogromny postęp motoryczny. Drużyna rugby dzieli się na dwie formacje - młyna i ataku. W której z nich zaszły większe zmiany? - Kiedyś filarzy to byli starsi panowie, najczęściej lekko łysiejący, z dużymi brzuchami, ważący po 130 kg. "Wiązali się", potem rozwiązywali, dawali sobie po garści i grali dalej, przemieszczając się w lekkim truchcie od przegrupowania do przegrupowania. Dziś to są atleci. Środkowi o blisko dwóch metrach wzrostu i 110 kg nie są rzadkością. Wtedy tacy w życiu nie zagraliby w ataku, bo skąd wziąć wówczas ludzi do młyna? Czyli zmieniło się w zasadzie wszystko. Z tego co pan mówi, dziś to właściwie inna dyscyplina sportu niż kiedyś. - Dosłownie. Kiedyś efektywny czas gry wynosił około 12 minut, dziś to cztery razy więcej - około 50 minut. Ogromne przyspieszenie gry dokonało się przy wprowadzeniu do gry więcej niż jednej piłki. Wtedy piłka szła za płot, ktoś po nią szedł, nikt się nie spieszył. Popijano wodę, gorącą herbatę, dyskutowano. Dziś jest kop w aut, zaraz jest nowa piłka. Inaczej wyglądał ten sport, dlatego kiedyś w turnieju państw bałtyckich w Malmoe w 1964 r. graliśmy trzy mecze przez trzy kolejne dni, zresztą zwycięskie -z NRD, Szwecją i Danią. Dziś gra dzień po dniu jest absolutnie niemożliwa. Polska zagra z Niemcami w rugby w sobotę o godz. 15 w Gdyni Znalazłem okładkę "Przeglądu Sportowego" z 1972 r. gdzie jest zdjęcie ze zwycięskiego meczu Polski z Czechosłowacją. W relacji z tego spotkania pisze się o "ważnym dla polskiego rugby roku odnowy jubileuszu 50-lecia gry". Od 1957 r. minęło wówczas lat 15, nie 50. - Początki rugby w Polsce to 1921 r., gdy na polskie ziemie przyjechał razem z misją francuską Louis Amblard. Pierwszy meczu rugby rozegrano 9 lipca 1922 r. we Lwowie. Grały dwie drużyny Orła Białego, jedną nazwano "czarnymi" (złożoną głównie z zawodników francuskich), drugą "białymi" (wystąpili w niej gracze polscy). Wygrali "czarni" 6:3 .Można powiedzieć żartem, że jeden mecz sprawił, że trzy kraje obchodzą go jako początek rugby. Lwów był wtedy polski, dziś jest na Ukrainie, która kiedyś wchodziła w skład ZSRR. Polska, Ukraina i Związek Radziecki mogą przyznawać się do tego meczu rugby jako pierwszego na swych ziemiach. Geografia rugby zmieniała się kiedyś, zmieniała również się na pana oczach. - Dosłownie. Mam dość smakowitą anegdotę związaną z NRD. Pojechaliśmy do nich z reprezentacją juniorów zagrać mecz i za trzy dni to państwo przestało istnieć. Na pierwszy mecz, który wygraliśmy jeszcze się skrzyknęli, na drugi rywali przyszło...11. Reszta miała inne sprawy na głowie. Czterech moich zawodników za karę (już nie pamiętam co przeskrobali) grało w ostatnim w historii meczu kadry juniorów NRD w rugby w ich barwach. Wówczas w meczach międzynarodowych praktykowano często, że każdy z rywali wystawiał po jednym arbitrze liniowym. - Tak było, sędzia główny był neutralny, a rywale wystawiali sędziów bocznych. To za czasów komunistycznych była jedna z niewielu nagród dla sędziów krajowych - możliwość wyjazdu. Też byłem sędzią i pojechałem na taki mecz do Maroko, do Casablanki. Przywiozłem 20 kg mandarynek i potem moi synowie trzy dni chorowali (mandarynki zjedli na raz). Mówiliśmy o Pucharze FIRA - na dzisiejsze pieniądze, która to dywizja kontynentalnego rugby? - Druga, zaraz poniżej Pucharu Pięciu (a wcześniej Czterech, bez Francji) Narodów. Z tym, że Puchar FIRA był podzielony na trzy grupy - A, B i C. Wtedy nie było Pucharu Świata. Myśmy byli na pograniczu grupy A i B - czyli drugiej i trzeciej ligi europejskich. Potentatami grupy były Francja, Rumunia i Włochy, potem dołączył ZSRR. Z Hiszpanią toczyliśmy równe boje, grały też Tunezja i Maroko. Z Marokiem kojarzy mi się Janusz Urbanowicz, dziś trener reprezentacji kobiet, który w podcaście mówił, że w Casablance trafiał "na słupy" z 65 metrów. - No może nie z tylu, ale faktycznie był w życiowej formie, aż wreszcie francuski sędzia uznał, że nie będzie już dyktował karnych dla Polski (śmiech). To był 1996 r., byłem wtedy selekcjonerem naszej kadry. Wygraliśmy w Casablance 17:16, Jasiu zdobył siedem punktów, Marek Parjaszewski i Piotr Serafin po pięć. Decydujące punkty zdobyliśmy w ten sposób, że przewracający się Dariusz Marciniak, oddał piłkę do Parjaszewskiego, który ważył koło 106 kg. Gdy Marokańczycy zobaczyli filara na 20 metrze, uznali, że nie ma sensu go gonić i tyle go widzieli. Nie wiedzieli, że to były medalista mistrzostw Europy w sprincie juniorów. Za trybunami były szatnie, gdy wychodziliśmy na boisko trochę na nas gwizdali, nawet pluli. Kibiców było sporo, bo półtora tysiąca. Gdy schodziliśmy dostaliśmy owację na stojąco. Gdy wróciliśmy do hotelu, tak jak obiecałem chłopaków, po wyjęciu paszportu wskoczyłem w pełnym rynsztunku do basenu. Jaki mecz zobaczymy w sobotę między Polską i Niemcami w Gdyni? Kapitan naszej reprezentacji, Piotr Zeszutek mówił mi po meczu we Lwowie: Gramy o awans, mówię to wprost. Jestem już za stary, by mówić o innych rzeczach". Mimo to Niemcy są faworytami spotkania w Gdyni. - Gdy ja byłem trenerem lubiłem, gdy to rywal był faworytem, nam to nie przeszkadza, a może pomóc. Podobają mi się słowa Piotrka, trudno żeby kapitan nie wierzył w swoją drużynę. Jestem przekonany, że chłopaki zrobią wszystko, żeby wygrać. Są podstawy do optymizmu? - Nie jestem już tak blisko jak kiedyś, ale na moje oko, w polskiej kadrze rugby idzie nowe. Jest 36 zawodników na zgrupowaniu, a nie jak kiedyś - 19 lub mniej i trzech przyjeżdża na sam mecz. Dokonuje się ogromna zmiana jakościowa. Idzie ku profesjonalizmowi, ku temu były próby za kadencji trenera Blikkiesa Groenewalda. On próbował to robić, z różnym skutkiem, teraz zaczyna się to udawać. Czy to da Polsce zwycięstwo w sobotę z Niemcami? - Tego nie wiem, myślę że lepsza organizacja zgrupowania przełoży się na jakość gry. W sporcie nie ma niczego lepszego od rywalizacji. Jeśli jest po dwóch, a nawet trzech zawodników na jedną pozycję to znaczy, że każdy z nich na treningu zrobi wszystko, by zmieścić się choćby na ławie. Mówimy na to w żargonie "boisko, ława i trawa". Zawodnik zawali jakąś akcję, idzie na przysłowiową trawę, czyli na trybuny. Poprzedni mecz z Niemcami w Łodzi przegraliśmy 15:35 wcale nie będąc gorszym zespołem. Wierzę, że teraz wygramy, właśnie przez to że mamy ponad 30 zawodników, na zgrupowaniu przez dwa tygodnie, 2-3 rugbistów na jedną pozycję. Tych którzy nie chcą grać w kadrze - ich zwyczajnie na zgrupowaniu nie ma. Mam nadzieję, że przyszły bardzo dobrze czasy dla reprezentacji. Dlaczego pan tak sądzi? - U Blikkiesa Groenewalda jak ktoś nie przyjechał od pierwszego dnia w poniedziałek na zgrupowanie to nie grał. Dlatego był odbierany przez część środowiska polskiego rugby jak był. Nie znam trenera Chrisa Hitta, nie widziałem go na oczy, ale to co robi bardzo mi się podoba. Jeśli on ma na zgrupowaniu sześciu filarów i trzech zawodników na pozycję "10" - Antona Szaszero, Wojtka Piotrowicza i Jędrka Nowickiego - jest w kim wybierać. Gra jedna "10", druga na ławie, trzecia na trawie. W reprezentacji Polski mają grać najlepsi. Na wynik trzeba poczekać, jeśli nie dziś to na pewno jutro. Rozmawiał Maciej Słomiński