Po debiucie w ramach Rugby Europe Championship, w którym reprezentacja Polski uległa w Bukareszcie Rumunii 27:67, nasza drużyna rozgrywała pierwszy mecz przed własną publicznością, w którym naszym rywalem byli finaliści tegorocznego Pucharu Świata Portugalczycy. Zespół, który w swoim składzie miał aż dziesięciu graczy występujących na co dzień we Francji, w tym dwóch w Top 14, był zdecydowanym faworytem tego starcia. Na dodatek Chris Hitt nie mógł skorzystać z kilku ważnych graczy, w tym z Jędrzeja Nowickiego, Grzegorza Buczka czy Mateusza Bartoszka. Trudne warunki w Gdyni Spotkanie w Gdyni toczone było w trudnych warunkach, przy chłodzie i zacinającym deszczu. To powodowało, że zawodnicy mieli kłopoty z chwytem piłki. Jednak już w 2. minucie nasi rywale przedarli się pod nasze pole punktowe, a tam "zatańczył" z naszą defensywą Samuel Marques, który po zwodzie zaliczył pierwsze przyłożenie w tym spotkaniu, a potem sam dołożył dwa "oczka" z przyłożenia. Chwilę później jednak Wojciech Piotrowicz rzut karny zamienił na trzy punkty po kopie, zmniejszając prowadzenie rywali i pokazując, że będziemy chcieli powalczyć z wyżej notowanym przeciwnikiem. W 13. minucie Portugalczycy znów bardzo szybko rozgrywali akcje na naszej połowie, ale kilka mocnych szarż Polaków zatrzymywało ich atak. W pewnym momencie wydawało się, że jeden z naszych rywali wypuścił piłkę do przodu, ale sędziowie tego nie zauważyli i akcja trwała dalej. Ostatecznie po rozrzuceniu na prawe skrzydło Rodrigo Marta wpadł na nasze pole punktowe i zaliczył drugie przyłożenie dla Portugalii. Siedem minut później uwidoczniła się przewaga Portugalczyków w młynie, którzy dwukrotnie bardzo mocno pchnęli nasz zespół, a po jednym z takich zagrań piłka dotarła do Vincenta Pinto, który tuż przy linii bocznej zaliczył trzecie przyłożenie dla naszych przeciwników, a Marques po raz drugi udanie podwyższył. W 28. minucie po raz kolejny kapitalny zwodem naszą obronę rozerwał Marques i po szybkiej kontrze Jeronimo Portela przyłożył piłkę w środku między słupami. Wydawało się, że portugalski kopacz będzie miał bardzo łatwe zadanie, ale piłka spadła mu z podstawki i spudłował w dość kuriozalny sposób. Mimo to nasi rywale prowadzili 24:3, kontrolując przebieg tego spotkania. Przed przerwą, po związaniu maula autowego, rywale "wjechali" na nasze pole punktowe i Mike Tadjer zaliczył piąte przyłożenie dla Portugalii. I to goście do przerwy prowadzili 29:3. Różnica umiejętności, przede wszystkim w szybkości gry, była wyraźna, ale w porównaniu do meczu z Rumunią nasi zawodnicy zaliczyli zdecydowanie więcej udanych szarż i starali się mocno walczyć w defensywie. Pechowy początek drugiej połowy Na drugą część meczu nie wyszedł niestety Daniel Gdula, którego zastąpił Dominik Morycki. Niestety to nie był koniec złych wieści, bo Simao Bento bardzo łatwo minął kilku naszych graczy, podał do Marty, a ten zdobył kolejne pięć punktów dla Portugalii. Zaczęliśmy bardzo niefartownie, ale przed "Biało-Czerwonymi" było niemal 40 minut i szansa, na zaliczenie choćby jednego przyłożenia. W 47. minucie skrzydłowy Marta po raz kolejny przedarł się, tym razem po lewej flance i zaliczył swoje trzecie przyłożenie. Nie mogliśmy znaleźć recepty na jego szybkość i dość łatwo zdobył kolejne punkty. Po chwili, po drugiej stronie, szybką akcję naszych rywali wykończył Pinto, a Marques tym razem nie pomylił się ze środka i przegrywaliśmy już 3:48. Trener Chris Hitt szukał zmian, wprowadzając kilku świeżych graczy do formacji młyna, a także doświadczonego Dawida Plichtę w miejsce Seana Cole’a, bo nasza gra nieco się posypała. Zmian dokonywał również trener rywali i gra stała się mniej płynna. Portugalczycy jednak na kwadrans przed końcem spotkania znów ruszyli do przodu i po pchnięciu w maulu oraz szybkim rozegraniu swoje trzecie przyłożenie zaliczył Pinto, powiększając prowadzenie naszych rywali do wyniku 53:3. Ten sam zawodnik zresztą kilka minut później zakończył chyba najefektowniejszą akcję tego spotkania, bo złapał w powietrzu piłkę po dalekim kopie Pedro Lucasa i po raz czwarty zameldował się w polu punktowym. Pięć minut przed końcem spotkania żółtą kartką ukarany został Piotrowicz i musieliśmy kończyć to spotkanie w czternastu, choć w samej końcówce z powodu kontuzji i rywale grali w osłabieniu. Mimo to potrafili raz jeszcze wyprowadzić na pozycję fantastycznego Martę, którego bardzo trudno było zaszarżować i skrzydłowy wpadł na nasze pole punktowe, zaliczając czwarte już swoje przyłożenie. Wynik meczu udanym podwyższenie ustalił Portela i Portugalia wygrała 65:3. Była to bardzo surowa lekcja dla Polaków, którzy zaczęli ambitnie, ale szczególnie w drugiej połowie mieli ogromne kłopoty z rywalami. Jednak jeśli chcemy, jako reprezentacja, rywalizować z drużynami na poziomie Championship, musimy kilka takich lekcji zaliczyć i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Przed Polakami jeszcze spotkanie w fazie grupowej, w którym również w Gdyni zmierzymy się z Belgią. Następnie "Biało-Czerwoni" powalczą o miejsca 5-8 w Rugby Europe Championship. Polska - Portugalia 3:65 (3:29) Polska: Quentin Cieśliński, Dominik Mohyła, Sylwester Gąska, Michał Krużycki, Max Loboda, Kacper Palamarczuk, Artur Klis, Piotr Zeszute, Sean Cole, Wojciech Piotrowicz (3 pkt), Grzegorz Szczepański, Daniel Gdula, Peter Hudson, Tomasz Poźniak, Ross Cooke - Dominik Morycki, Thomas Fiedler, Jakub Burek, Jake Wiśniewski, Dawid Plichta, Arkadiusz Janeczko, Adam Piotrowski, Dawid Banaszek Portugalia: David Costa, Mike Tadjer (5 pkt), Diogo Hasse, Jose Madeira, Martim Belo, David Wallis, Nicolas Martins, Thibault De Freitas, Samuel Marques (13 pkt), Jeromina Portela (7 pkt), Rodrigo Marta (20 pkt), Tomas Appleton, Jose Lima, Vincent Pinto (20 pkt), Simano Bento - Pedro Lucas, Antonio Prim, Duarte Diniz, Duarte Torgal, Andre Arrojado, Nuno Sousa Guedes Żółta kartka: Wojciech Piotrowicz (75’)