Już po zakończeniu mistrzostw słychać było sporo głosów, że Anna Klichowska to MVP turnieju w Krakowie. Też tak uważasz? - Zdecydowanie nie! Dla mnie MVP była cała drużyna. Jeden zawodnik nic nie znaczy. Wiadomo, są przyznawane nagrody, ale moim zdaniem każda z nas na nią zasłużyła, każda zostawiła serce na boisku. I każda pokazała, że potrafimy walczyć z najlepszymi drużynami świata. Mecz z Francją w Lizbonie, gdzie sprawiłyście sporą niespodziankę, wygrywając z wicemistrzyniami olimpijskimi, był dla Was momentem przełomowym? - Myślę, że dodał nam skrzydeł. Zobaczyłyśmy, że ktoś, kto był dla nas nieosiągalny jeszcze jakiś czas temu, jest już do "ugryzienia". I możemy z nim powalczyć, a nawet wygrać. To był bardzo zacięty mecz, punkt za punkt, przyłożenie za przyłożenie. I na pewno był to moment, w którym bardziej uwierzyłyśmy w siebie, bo tej wiary nam jeszcze brakuje. Zwłaszcza w starciach z takimi doświadczonymi przeciwnikami, jak Irlandia czy Francja. To bardzo ograne zawodniczki, występowały w World Series, gdzie my dopiero zamierzamy się dostać. Przed mistrzostwami rozmawiałem z kilkoma Twoimi koleżankami i każda przekonywała, że walczycie o miejsca 3-4 i nie czujecie się faworytkami do złota. Aż trudno w to uwierzyć... - Ja muszę potwierdzić słowa dziewczyn, choć po turnieju w Lizbonie, kiedy pokonałyśmy Francję, wiedziałyśmy, że naszym głównym przeciwnikiem będą Irlandki. Wiedziałyśmy, że czeka nas trudny mecz, ale przez to, że w Krakowie były półfinały, to miałyśmy świadomość, że nawet przy porażce z nimi wyjdziemy z grupy i zagramy w półfinale. I to z ekipą, z którą możemy powalczyć jak równy z równym, bo czy Szkocja czy Hiszpania to zespoły na naszym poziomie. Ze Szkotkami wygrałyśmy 14:0 i udowodniłyśmy, że u siebie nie zamierzamy oddawać pola. Potem w finale na pewno zagrałyśmy lepszy mecz z Irlandią niż w fazie grupowej, pokazałyśmy polski charakter, zostawiłyśmy serducho na boisku, zabrakło trochę czasu na jeszcze jedno przyłożenie, ale i tak jestem bardzo dumna z drużyny. Ta porażka z Irlandią w fazie grupowej turnieju w Krakowie, która przerwała Waszą passę zwycięstw, w jakiś sposób wpłynęła na morale drużyny? - My zawsze mamy jeden taki mecz, który nam nie wychodzi. Po prostu się nie ułożyło. Irlandki były zdecydowanie świeższe, bardziej dynamiczne. To jednak nie jest tak, że ta przegrana nas podłamała. Po meczu trener mówił, żebyśmy się nie martwiły, bo jeszcze zagramy w finale i spróbujemy z nimi wygrać. Nie udało się, ale wynik pokazał naszą klasę sportową. Po mistrzostwach Europy nie miałyście zbyt dużo czasu na odpoczynek, bo już w najbliższy weekend czeka Was turniej kwalifikacyjny do Pucharu Świata w Bukareszcie. Z jakim nastawieniem tam jedziecie? - Jedziemy na ten turniej, żeby wywalczyć kwalifikację do Pucharu Świata. Cztery pierwsze drużyny awansują i moim zdaniem faworytkami są reprezentacje Irlandii, Anglii, Polski i Hiszpanii. Problem w tych kwalifikacjach tkwi w systemie jego rozgrywania, ponieważ do rozstawienia w ćwierćfinale nie liczy się tylko liczba wygranych meczów, ale również liczba zdobytych małych punktów, które będą decydowały, z kim dana drużyna spotka się w ćwierćfinale. Dlatego może się zdarzyć, że już po drodze spotkają się zespoły pretendujące do awansu i jedna z nich odpadnie. A jak oceniasz swoje grupowe rywalki? W grupie mamy Hiszpanie, Portugalię i Szwecję. Największym zagrożeniem dla nas są Hiszpanki. Ostatni mecz rozegrałyśmy z nimi rok temu podczas mistrzostw Europy, remisując 19:19, tak więc myślę, że będzie to twardy mecz. Dwie pozostałe drużyny grają w dywizji A, co wcale nie znaczy, że możemy podejść do tych spotkań inaczej, niż do starcia z Hiszpankami. Trzeba będzie walczyć na tych samych zasadach.