Przed spotkaniem więcej szans dawano Argentyńczykom, którzy w meczach testowych prezentowali się lepiej, natomiast Anglicy mieli sporo problemów i zanotowali kilka porażek. Na domiar złego już w 4. minucie Tom Curry został ukarany żółtą kartką, która po analizie została zamieniona na czerwoną i drużyna Steve'a Borthwicka praktycznie przez całe spotkanie musiała radzić sobie w czternastu. Szalony mecz na Pucharze Świata Wydawało się, że to praktycznie wyrok na tę drużynę, szczególnie, że "Los Pumas" zaczęli od trzech punktów z rzutu karnego Emilliano Boffellego. Potem jednak rozpoczął się koncert George'a Forda, który nie dość, że w 11. minucie zdołał wyrównać, również po karnym, to potem zanotował trzy z rzędu udane drop goale i do przerwy Anglicy niespodziewanie prowadzili 12:3. Druga połowa to już nie tylko popis Forda, ale i całej formacji młyna, która kompletnie zdominowała rywali. Głównie dzięki pracy tych zawodników Anglicy mieli kolejne rzuty karne, bezbłędnie egzekwowane przez swojego kopacza. Argentyńczycy grali zupełnie bez pomysłu, popełniając masę niezrozumiałych błędów. Aż dziwnie oglądało się tę drużynę, typowaną jako jednego z kandydatów nawet do czołowej czwórki, kiedy prezentowała się w taki sposób. Ostatecznie spotkanie zakończyło się zwycięstwem Anglii 27:10. Dla zespołu z Ameryki Południowej to mały dramat, natomiast podopieczni Borthwicka dokonali niemal cudu i przed kolejnymi meczami zbudowali sobie wielki, mentalny kapitał. Startuje Puchar Świata w rugby. Potęgi powalczą o trofeum