W 2004 roku 19-letni Cristiano Ronaldo zachwycił Stary Kontynent, docierając z reprezentacją Portugalii do finału mistrzostw Europy. Po przegranym w dramatycznych okolicznościach finale z Grekami, Ronaldo zalał się łzami, a obrazki płaczącego nastolatka obiegły cały piłkarski świat. - Oto nowa supergwiazda futbolu stoi u progu wielkiej kariery - oceniali eksperci, nie myląc się w swoich przewidywaniach ani o jotę. Dwa lata później - zaledwie rok starszy od Lewandowskiego - Lionel Messi zwieńczył sezon 2005/06 pierwszym triumfem w Lidze Mistrzów. Z finałowego starcia wyeliminowała go kontuzja, lecz Argentyńczyk już wcześniej rozpalił wyobraźnie kibiców na całym świecie. Takiej kontroli nad piłką, zwinności i łatwości dryblingu, nie widziano od czasów Diego Maradony. Gdzie wówczas był Robert Lewandowski? O krok od porzucenia marzeń o profesjonalnym futbolu. Właśnie dowiedział się, że III-ligowe rezerwy Legii Warszawa nie chcą przedłużyć z nim kontraktu. Z poważną kontuzją kolana, tuż po bolesnej śmierci ojca, został pozostawiony sam sobie. - Nawet nie zadali sobie trudu, by wysłać trenera lub dyrektora technicznego, by mnie powiadomić. To był jeden z najgorszych dni mojego życia. Mój tata odszedł. Moja kariera się zawaliła. Po usłyszeniu nowiny poszedłem do mojej mamy, czekającej w aucie. Od razu widziała, że coś jest nie tak. Nie mogłem nic poradzić... Zacząłem płakać - opisywał ten moment w tekście dla "The Players Tribune" sam Lewandowski. W wyścigu o futbolowe laury nie startował z pole position, ani nawet z ostatniej linii. Startował z alei serwisowej, dostając od losu najsłabszy bolid i zużyte opony. I brak wiary zespołu w umiejętności kierowcy. "Polska. Mieszkam w Polsce. Mieszkam tu, tu, tu" Lewandowski na pierwszy rzut oka nie wyglądał jak materiał na piłkarza światowego formatu. Był wysoki i chudy, nie dryblował, nie był (jeszcze) wybitny technicznie. Jeden z najbardziej znanych polskich trenerów miał nawet nazwać go "drewnem". Strzelał gole - ale to nie wystarczało, by na poważnie zainteresowali się nim trenerzy młodzieżowych reprezentacji narodowych. Miał jeszcze jedną wadę. Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi - był z Polski. Z kraju, gdzie szkolenie piłkarzy zatrzymało się w latach 80. Z kraju, gdzie w niższych ligach nadrzędna zasada brzmi: "Nie będziesz pioł, nie będziesz groł". Z kraju, w którym korupcja, alkohol i kolesiostwo działaczy zniszczyły kariery kilku, jeśli już nie kilkunastu pokoleniom młodych piłkarzy. I wreszcie z kraju, w którym remis na Wembley sprzed blisko pół wieku wciąż urasta do miana sukcesu nie do przeskoczenia. Zresztą Lewandowski - co w jego rozwoju było kluczowe - sam miał świadomość "szklanego sufitu" wiszącego nad polskimi piłkarzami. Bez ogródek opisywał to w dalszej części swojego wyznania. - W Polsce mamy [piłkarski - przyp.] kompleks niższości. Nigdy nie nazwaliśmy nikogo najlepszym piłkarzem na świecie. Kiedy jesteś dzieckiem, nie masz wzoru do naśladowania. Skauci mówią coś w stylu: ‘Jest całkiem niezły... jak na dzieciaka z Polski’. Rośniemy więc z poczuciem, że nikt z nas nie będzie nigdy wystarczająco dobry - że nikt z nas nie osiągnie szczytu. Dzieciak z Polski nie może być najlepszy na świecie. To nie miało prawa się wydarzyć - pisał Lewandowski dla "The Players Tribune". Trampoliną na Zachód okazały się dla "Lewego" występy w Lechu Poznań, ale nawet dziś 32-latek rzadko wraca w wypowiedziach do pobytu w "Kolejorzu". Co innego do spotkania z Juergenem Kloppem w Borussii Dortmund. Dopiero po wyjeździe z Polski, w wieku 22 lat, Lewandowski zaczął prawidłowo rozwijać się jako piłkarz. W błyskawicznym tempie musiał nadrobić to, co jego rówieśnicy w Niemczech, Holandii, Anglii, czy Portugalii przyswajali już jako nastolatkowie. Chcesz zmiany? Zacznij zmianę od siebie A przecież początki relacji Klopp - Lewandowski wcale nie należały do najłatwiejszych. Niemiec wystawiał Polaka za plecami Lucasa Barriosa, na nielubianej przez niego pozycji numer dziesięć. "Lewy" postanowił więc porozmawiać o tym ze szkoleniowcem twarzą w twarz. - Nasza relacja zmieniła się w jednym momencie, po jednej rozmowie. Takiej, jakiej przez wiele lat mi brakowało, która była jak rozmowa ojca z synem. Poszedłem do niego po wyjazdowym meczu z Olympique Marsylia w Lidze Mistrzów, bo nie rozumiałem, czego właściwie ode mnie oczekuje. Przegraliśmy, coś we mnie pękło. Wiedziałem, że jeśli nie zareaguję, nic się nie zmieni. To był pierwszy moment, w którym uświadomiłem sobie, że zmiana w postępowaniu może mi dać dużo korzyści. Pogadałem z nim jak z ojcem, czego po śmierci taty nie potrafiłem robić. Nie będę zdradzał szczegółów tej rozmowy, po prostu wyjaśniliśmy sobie wiele spraw - opowiadał w rozmowie z Izabelą Koprowiak Lewandowski. Powyższa wypowiedź zawiera zdumiewająco wiele uniwersalnej prawdy na temat ludzkiego rozwoju. - Uświadomiłem sobie, że zmiana w postępowaniu może mi dać dużo korzyści (...). Ta sytuacja pokazała mi, jak ważne jest to, co się dzieje w głowie - zaznaczył. Moment, w którym Lewandowski zrozumiał, że zmianę swojej sytuacji musi rozpocząć się od zmiany w sobie samym był prawdopodobnie przełomowy dla całej jego późniejszej kariery - a być może i dla całej polskiej piłki. Wyszedł ze swojej strefy komfortu - zamiast skupiać się na swoich atutach, odnalazł i zdefiniował swoje słabe strony, a później rozpoczął pracę nad ich zniwelowaniem. Zaczął od rzeczy prostych, ale kluczowych dla napastnika - zachowania zimnej krwi pod bramką rywala, poprawy skuteczności oddawanych strzałów. Rozwinął się technicznie, a godziny spędzone na siłowni przyniosły efekt w postaci nieskazitelnej muskulatury. Po latach przyznał, że nawet gra za plecami Barriosa sprawiła, że stał się wszechstronniejszy, zaczął lepiej rozumieć boiskowe role kolegów z linii pomocy. Stał się niemal bezbłędny w egzekwowaniu rzutów karnych, a najwymowniejszym przykładem jego dążenia do perfekcji są strzały z rzutów wolnych. - Szczerze mówiąc nie wierzę w próby uderzenia Roberta nad murem - mówił w grudniu 2016 roku Tomasz Hajto, komentując mecz Bayernu z FSV Mainz, gdy Lewandowski szykował się do oddania uderzenia. - Oczywiście życzyłbym mu z całego serca, niech strzeli bramkę. Ale ja nie widziałem jeszcze takiego uderzenia, które by mnie przekonało do tego, że on to ma - mówił Hajto, ale musiał przerwać, bo uderzona przez Lewandowskiego piłka właśnie wpadła do bramki. W podobny sposób Lewandowski łamał kolejne bariery, zamykając usta tym, którzy przedwcześnie go skreślali. Lewandowski miał szczęście. A ilu nie miało? Lewandowski miał szczęście. Za granicą trafiał na samych fachowców - trenerów najlepszych z najlepszych. Juergen Klopp, Pep Guardiola, o którym powiedział kiedyś, że zmienił jego spojrzenie na futbol, Carlo Ancelotti, Jupp Heynckes, wreszcie Hansi Flick. W tym też nie ma przypadku, że wybitny napastnik został ukształtowany przez wybitnych trenerów. Paradoksalnie - miał szczęście także jako dziecko. Rodzice-sportowcy zadbali o jego wszechstronny rozwój. Tata zapisał małego Roberta na judo, dzięki czemu nabrał naturalnej sprawności. Sprawności, której w późniejszym czasie nie da się nadrobić. - Widzę, że dzieci w Polsce nie są tak dobrze rozwinięte pod względem treningu motorycznego, siłowego, mają różne braki mięśniowe, przykurcze. Są przez to narażone na różne kontuzje. Z takimi brakami nie można osiągnąć maksymalnego rozwoju - mówił mi w kwietniu Mateusz Kurt, specjalista od przygotowania motorycznego akademii Bayeru Leverkusen, zapytany o porównanie sprawności młodych piłkarzy z Polski i z Niemiec. Lewandowski ustrzegł się owych braków - ale nie dzięki swoim klubom piłkarskim, a dbałości rodziców, Iwony i Krzysztofa. Pytanie, ilu chłopaków zostało już na tym etapie zahamowanych przez nieodpowiedni trening, pewnie na zawsze zostanie bez odpowiedzi. Podobnie jak to, ilu "Lewandowskim" po wyjeździe z Polski zabrakło szczęścia do właściwego trenera, a ilu - siły woli, zaparcia i samodoskonalenia, by najpierw nadrobić stracony czas, a później pokazać plecy rówieśnikom z zagranicy. W przypadku Lewandowskiego - bomby z opóźnionym zapłonem - w pewien sposób "zagrało" wszystko, pozwalając nadrobić braki w jego nastoletnim rozwoju. Wszechstronnie rozwinięty już jako dziecko, jako dojrzały piłkarz rozwijał się pod okiem najlepszych trenerów globu. Z fantastycznym organizmem, który nawet po 30. roku życia poprawia swoje atrybuty, zamiast powoli je tracić. Zahartowany bolesnym doświadczeniami - utratą ojca, wyrzuceniem z Legii, poważną kontuzją. Pełen pokory, a jednocześnie świadomy swojej siły i wiary we własne umiejętności. A przede wszystkim - chcący je rozwijać i rozumiejący, że droga do sukcesu wiedzie jedynie przez ciężką pracę i nieustanne wymaganie od samego siebie. Jest żywym dowodem na to, ile w sporcie znaczy głowa, odpowiednie nastawienie mentalne. Już przed wyjazdem z Polski, ba, przed rozpoczęciem profesjonalnej kariery, imponował naturalnym profesjonalizmem. Odmawiał większego picia alkoholu, z imprez wychodził przed północą. - Bawcie się teraz. Ja pobawię się, jak będę mógł - mówił wtedy znajomym. Ilu nastoletnich chłopaków byłoby stać na taką postawę? Każdy, kto trenował kiedyś piłkę nożną, zna przykłady talentów "utopionych" w alkoholu i zabawie. Być może nigdy nie doczekamy się drugiego takiego piłkarza, jak Robert Lewandowski. Ważne jest jednak, by z jego historii wyciągnąć lekcję. Zrobić wszystko, by następne pokolenia "Lewandowskich" nie musiały tak długo i tak mozolnie wspinać się na szczyt. By w tej drodze nie zostały pozostawiane same sobie. A najważniejsze - żeby kolejni "Lewandowscy" nie zostali pozbawieni szansy prawdziwej kariery, nim jeszcze na dobre ją rozpoczną. Wojciech Górski