Cztery miesiące temu Robert Lewandowski przeżywał jako kapitan kadry Polski potężny kryzys wizerunkowy. Po tym, jak mecz z Węgrami w eliminacjach do mundialu obejrzał tylko z ławki rezerwowych, a drużyna narodowa to spotkanie niespodziewanie przegrała, na głowę Lewandowskiego posypały się gromy. Wypominano mu, że zagrał z w łatwiejszym sportowo meczu z Andorą, a z Węgrami świadomie przybrał pozycję obserwatora, że wraz z ówczesnym sztabem Paulo Sousy zlekceważyli potencjał rywala i wagę spotkania z "Bratankami". W efekcie, po tamtym meczu, polska kadra miała potężnego kaca, sama sobie komplikując sytuację w kontekście baraży. Doszło wówczas do tego, że Robert Lewandowski postanowił na gwałt wypuścić specjalny komunikat, co okazało się być tylko dolewaniem benzyny do ognia. Na głowę napastnika spadła lawina krytyki ze strony mediów, kibiców i ekspertów. Pisano, że oświadczenie kapitana tylko pogorszyło sprawę. Adam Godlewski wspominał, że "szkoda, że Lewandowski nie skorzystał z prawa do milczenia", inni wytykali nawet, że tamto oświadczenie było "głupie". Napastnik kadry i Bayernu Monachium przekonywał wówczas w pamiętnym komunikacie: "Żałuję, że nie mogłem pomóc drużynie na boisku, ale musimy skupić się na przyszłości, bo jeszcze niczego nie przegraliśmy. Stać nas na to, aby wygrać w barażach. (...) Rozumiem złość i rozgoryczenie kibiców i jako kapitan mogę ich tylko przeprosić oraz zapewnić, że zrobimy wszystko, aby awansować. Jestem realistą i wiem, że dla mnie osobiście to może być walka o ostatnie mistrzostwa świata z orłem na piersi. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc naszej drużynie w awansie". El. MŚ. Polska - Szwecja. Robert Lewandowski jak zapowiedział, tak zrobił Wówczas niektórzy mogli uznać, że to tylko pustosłowie. Ale z perspektywy wtorkowego wieczoru na Stadionie Śląskim trzeba spojrzeć na tamten komunikat nieco inaczej. Wtedy wszyscy utyskiwali, że "Lewy" powinien znaleźć sobie lepszego PR-owca do pisania takich oświadczeń. Teraz widzimy, że sam okazał się swoim najlepszym PR-owcem. W meczu w Chorzowie Lewandowski był kapitanem z krwi i kości. Walczył z piłką przy nodze i bez niej, wykorzystał rzut karny, absorbował intensywnie uwagę rywali. Mocno angażował się w dyskusje z sędzią, m. in. wtedy, gdy trzeba było przekonywać, że warto szybko dokończyć pierwszą połowę, gdy zgasły światła na Stadionie Śląskim. A przede wszystkim wystąpił w tym meczu mimo problemów zdrowotnych, a po spotkaniu Czesław Michniewicz ujawnił, że miał dodatkowo mocno obite żebra. Nie zszedł z boiska, nie prosił o zmianę, dopilnował wyniku do końca. Okazało się, że to, co "Lewy" zapowiadał w słynnym już komunikacie z listopada, wcielił w czyn. Naprawdę wierzył, że nic nie było jeszcze przegrane i rzeczywiście poprowadził w Chorzowie kadrę do awansu na mundial. Po tamtym meczu z Węgrami sam zrozumiał najpewniej dobitnie, że te jego potencjalnie "ostatnie mistrzostwa świata z orłem na piersi" mogą mu przejść koło nosa i zrobił wszystko, co mógł, by do tego nie dopuścić. Jasne, pomógł oczywiście przypadek i fakt, że Polacy musieli rozegrać tylko jeden mecz w barażach zamiast dwóch. Ale w ten wtorkowy wieczór na Stadionie Śląskim Lewandowski dotrzymał słowa danego kibicom. Nie potrzebuje już PR-owych zagrywek, by zatrzeć rysę na wizerunku powstałą po meczu z Węgrami. Po zwycięstwie nad Szwedami i wywalczeniu awansu na mundial nikomu nie będzie się już chciało roztrząsać przypadków z tamtego feralnego meczu z "Bratankami". Nikt chyba już nie będzie miał potrzeby wypominać "Lewemu" tamtej wpadki. Najlepiej wizerunkowo wypada bowiem Robert Lewandowski po prostu na boisku. Czytaj także: Matty Cash: Polska wódka jest za mocna