Choć PGE Narodowy nazywany jest wyniośle domem reprezentacji Polski, ta może pozazdrościć, jak szybko wszystkie bilety na ten obiekt był w stanie wyprzedać Dawid Podsiadło (nie mówiąc już o tym, jak magiczne show był w stanie urządzić). Biorąc pod uwagę ostatnie miesiące, które można było spędzić z "Biało-Czerwonymi" skacząc od afery do afery - co skutkowało zapowiadanym w sieci bojkotem - oraz renomę rywala, frekwencja w czwartkowy wieczór w sercu polskiej piłki i tak powinna być dla działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej mocno zadowalająca. W przeciwieństwie do ostatnich słów Roberta Lewandowskiego. Kapitan polskiej kadry w przeciwieństwie do Dawida Podsiadły przeżywał ostatnio na PGE Narodowym raczej trudne chwile, a ostatnią bramkę zdobył na tym obiekcie przeszło dwa lata temu - 2 września 2021 roku w starciu z Albanią. Teraz wytaczając ciężkie działa w stronę naszej federacji, być może nucił sobie w głowie jeden z utworów naszego wielkiego artysty mówiący, że "tę wojnę wygra tylko jeden". Nie odczuwał przy tym braku sił, by szczerze powiedzieć, co siedzi mu na sercu. I o ile wcześniej piłkarze reprezentacji Polski oraz działacze PZPN chodzili po polu minowym, tak nagle "Lewy" postanowił przytachać "bombę atomową" i natychmiast ją zdetonować. Kurz po eksplozji jeszcze na dobre nie opadł. Pytanie, jaki krajobraz wyłoni się naszym oczom, gdy do tego dojdzie, pozostaje więc otwarte. Dziś jednak nie poznamy na nie odpowiedzi. A jednak sensacja, Barcelona podjęła decyzję ws. Lewandowskiego. Media już ogłaszają Mecz Polska - Wyspy Owcze. "Spotkanie pułapka" po burzy wywołanej przez Lewandowskiego Mecz z Wyspami Owczymi w zasadzie... może tylko zaszkodzić naszej kadrze. Każda, nawet pewna wygrana nie przewietrzy bowiem smrodu po ciągnącej się za nami aferze premiowej, nie pozwoli wymazać z pamięci porażki z Mołdawią i nie wyrzuci z tyłu głowy pewnej wracającej niczym bumerang bankietowej przyśpiewki, którą śmiało uznać można za nieoficjalny hymn ostatnich miesięcy w Polskim Związku Piłki Nożnej. Ewentualna - tfu, nawet o tym nie myślmy - utrata punktów, całkowicie skompromitowałaby natomiast "Biało-Czerwonych", którzy za wszelką cenę chcą odbudować swoją reputację i pozycję w grupie eliminacyjnej. W przypadku potknięcia Fernando Santos - kolejny raz powołując się na naszego wielkiego artystę - miałby nie mętlik, a wielki bałagan w swojej małej głowie. Portugalczyk niemal na każdym kroku doznaje w Polsce szoku i - jak sam przyznawał - widzi rzeczy, z którymi dotąd nie spotkał się w swojej karierze. Najpierw "piorunujący" początek meczu z Czechami, później katastrofa w Kiszyniowie, a w między czasie kolejne echa sprawy premii, kazus Mirosława Stasiaka na pokładzie samolotu... nie wspominając już o zatargach Grzegorza Krychowiaka z doktorem Jackiem Jaroszewskim. 68-latek ma już wyraźnie tego wszystkiego dość, więc coś go łączy z kibicami reprezentacji Polski. Mimo wszystko podczas przedmeczowej konferencji prasowej Fernando Santos postanowił ubrać "różowe okulary" i stwierdził: Nie mogło być inaczej, Lewandowski otrzymał wiadomość. To już oficjalne Oby podobne zaangażowanie było widoczne w meczu z Wyspami Owczymi. O tym, że piłkarska jakość stoi po naszej stronie, nikogo chyba przekonywać nie trzeba. Ale czasem i to nie wystarcza, o czym przekonaliśmy się boleśnie w Mołdawii. Właśnie to już od dłuższego czasu boli chyba najbardziej podczas meczów naszej kadry, która na boisku jest... po prostu nijaka. Jakby to powiedział Robert Lewandowski - bez charakteru. Trudno przez to się z nią utożsamiać, zwłaszcza mając w pamięci wszystkie wspomniane wydarzenia. Czy będzie łatwo je wymazać? Nie. Czy reprezentacja Polski stworzy na PGE Narodowym widowisko na miarę sierpniowego show Dawida Podsiadły? Mało prawdopodobne. Może jednak wykonać pierwszy, ważny krok - "W dobrą stronę".