FC Barcelona w pierwszej kolejce zdołała uciec obu największym rywalom z Madrytu na dwa punkty. Trener Hansi Flick miał nadzieję na drugie zwycięstwo z rzędu, a rywalem jego nowego zespołu był Athletic Club. Dobra pierwsza połowa "Lewego" - tyle, że bez puenty Sobotnie spotkanie miało wiele podtekstów. Najważniejszy z nich dotyczył osoby Nico Williamsa. Gwiazda Euro 2024 była już przecież o krok od transferu do "Blaugrany", ale ostatecznie zdecydował się pozostać w Athletic Club i przejąć koszulkę z numerem 10. Młody skrzydłowy szybko poczuł złość kibiców, którzy każdy jego kontakt z piłką puentowali gwizdami. Od pierwszych minut obserwowaliśmy dobre, intensywne spotkanie. I choć Baskowie potrafili pojawić się na połowie przeciwnika, to jednak FC Barcelona nadawała rytm. Wreszcie, w 24. minucie, udało jej się objąć prowadzenie. Gospodarze wykonywali rzut wolny, a bramkarz "Los Leones" wypiąstkował piłkę przed pole karne. Tam już czyhał Lamine Yamal. 17-latek minął wspomnianego wcześniej Williamsa, po czym oddał mocny strzał. Robert Lewandowski usiłował jeszcze przeciąć tor lotu futbolówki, ale ta ostatecznie otarła się od defensora gości, po czym wpadła do siatki. To trafienie jeszcze dodało luzu Barcelonie. W dogodnej sytuacji znalazł się Raphinha, a chwilę później Robert Lewandowski w trudnej sytuacji huknął w słupek. Przed przerwą doszło jednak do niecodziennej sytuacji, która ostatecznie wpłynęła na rezultat. Najpierw akcję przeprowadzali piłkarze Athleticu, a Pau Cubarsi powalił na ziemię Alexa Berenguera. W pierwszej chwili arbiter puścił jednak grę, a gospodarze ruszyli do kontry. Tam w pole karne wpadł "Lewy" i również został zatrzymany nieprzepisowo. Sędzia skorzystał z pomocy VAR-u i musiał postępować według chronologii, a zatem podyktował "jedenastkę" dla przyjezdnych z Kraju Basków. Tej okazji nie zmarnował Oihan Sancet i drużyny schodziły do szatni przy rezultacie remisowym. Do czterech razy sztuka w przypadku Lewandowskiego, Polak wreszcie dopiął swego Po zmianie stron pech nie przestał prześladować Lewandowskiego. W 57. minucie Polak najlepiej odnalazł się w polu karnym po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry i uderzył po koźle, ale futbolówka ponownie trafiła w słupek. W odpowiedzi "centrostrzałem" popisał się Sancet, ale ostatecznie zdążył z interwencją Marc-Andre ter Stegen. Na pół godziny przed końcem kolejną świetną okazję miał "Lewy". Tym razem po precyzyjnym dośrodkowaniu Raphinhi huknął z niewielkiej odległości, ale świetnym refleksem popisał się Alex Padilla. Wydawało się, że 36-latek w tym spotkaniu nie będzie w stanie się wstrzelić, ale jak mawia klasyk: cierpliwy, to i kamień ugotuje. Na kwadrans przed końcem "Blaugrana" rozegrała kolejną szybką akcję. Raphinha odnalazł prostopadłym podaniem Pedriego, a ten natychmiast zagrał w środek pola karnego. Padilla musnął piłkę, ale ta ostatecznie trafiła do Lewandowskiego, a ten swoją słabszą nogą wreszcie przełamał fatalną serię i przywrócił swojej drużynie prowadzenie. Przez to trafienie zeszło powietrze z Basków, a do ostatniego gwizdka sędziego wynik już się nie zmienił. Choć rezultat 2:1 nie prezentuje się okazale, FC Barcelona na początku rządów Hansiego Flicka pokazuje się w naprawdę obiecujący sposób. Po tym, jak Niemiec odzyska wszystkich kontuzjowanych - i niezarejestrowanych - piłkarzy, z pewnością trzeba będzie patrzeć z uwagą na budowany w stolicy Katalonii projekt. W sobotę gospodarze imponowali kreowaniem kolejnych okazji bramkowych, jak i pracą w pressingu.