Tomasz Brożek, Interia: Jest pan zadowolony z poziomu sportowego środowego finału? Jak wrażenia? Maciej Stolarczyk: - Jestem bardzo zadowolony. To był mecz bardzo "piłkarski". To znaczy? - Chodzi o strategię obu drużyn. O chęć budowania akcji, choć opartą na własnych możliwościach, bo to ważne w kontekście tego, co wydarzyło się do przerwy. Oglądaliśmy przecież dwie odmienne połowy. Ale generalnie to, co zobaczyłem, cieszyło oko. No właśnie, po pierwszej połowie, świetnej w wykonaniu Betisu, wciąż można było wierzyć w triumf Chelsea, ale chyba nie aż tak okazały? - Po pierwszych 45 minutach śmiało można było zakładać triumf Betisu, bo poza bramką mieli jeszcze dwie sytuacje, które mogli wykorzystać. To był wówczas świetnie zorganizowany zespół. A ta asysta Isco... To było coś rewelacyjnego. W kapitalny sposób dojrzał swojego partnera, to naprawdę duży kunszt. Generalnie Isco na żywo robi niesamowite wrażenie. Jego poruszanie się, kontrola nad piłką, ale przede wszystkim pomysły i piłkarska wyobraźnia pokazuje, że to zawodnik światowej klasy. Ale... no właśnie, wszystko co najważniejsze, zawsze dzieje się po słowie "ale". Bo po przerwie w ekipie Chelsea doszło do zmian. Przede wszystkim z boiska zszedł Malo Gusto, który kompletnie nie radził sobie z Abde Ezzalzoulim. Pomogły także pozostałe roszady - choćby wejście Jadona Sancho czy Kiernana Dewsburry-Halla, który zanotował asystę. To wszystko bardzo jakościowe zmiany. A za zmianami personalnymi poszła też zmiana sposobu budowania akcji. W pierwszej połowie Chelsea chciała za wszelką cenę przedostać się pod bramkę Betisu przez centralną strefę boiska. A tam nie było na to możliwości, bo Betis był bardzo dobrze zorganizowany, a przy tym bardzo intensywnie grający. Przez to jednak w drugiej części gry opadł z sił, stworzyło się więcej przestrzeni, przede wszystkim dla skrzydłowych Chelsea, na których oparta była ich gra. Mówiliśmy o Isco, ale to Cole Palmer został ostatecznie bohaterem spotkania, bo jego dwie asysty odmieniły losy finału. - To prawda, zagrał dwa cudowne podania, choć do przerwy wydawało się, że i on jest do zmiany. Ale ta sytuacja doskonale obrazuje zaufania trenera, który doskonale wie, na co stać jego zawodnika. Enzo Maresca wiedział, że Palmer to piłkarz, który może przeprowadzić przełomową akcję i tak też się stało. Tłumy wyszły na ulice, szalone sceny w Niemczech. Pojawił się polski wątek Skończyło się na pokaźnym wyniku 4:1, co nie jest oczywiste w spotkaniach tej rangi. - Pięć bramek, jak na finał, to rzeczywiście naprawdę dużo. Przecież byliśmy świeżo po finale Ligi Europu Tottenham - Manchester United. I wiemy, że tamten mecz był bardziej testem charakteru, niż piłki nożnej. Ładnie to trener ujął... - Na szczęście piłkarze Betisu i Chelsea zaserwowali nam lepszy spektakl. Z resztą obie ekipy były już w innej sytuacji, bo wywalczyły już swoje w rozgrywkach ligowych. Chelsea zapewniła sobie miejsce w Lidze Mistrzów, a Betis w Lidze Europy, przez co było to spotkanie rozgrywane przy znacznie większej swobodzie psychicznej. Sfera sportowa finału, to jedno, ale poziom organizacji całej imprezy nie odbiegał chyba od poziomu sportowego na murawie? Możemy mówić o kolejnym sukcesie Polski na arenie europejskiej? - Tak, oczywiście. To była naprawdę świetna impreza. Całe miasto żyło tylko meczem. Na wrocławskim Rynku zorganizowano dużo eventów, wiele się działo. Oczywiście, doszło do starć kibiców obu ekip, jak to z reguły bywa... Ale ja osobiście tego nie widziałem, choć zostało to nagłośnione. Na własne oczy zobaczyłem jednak tylko śpiewy, dobrą zabawę i głośny doping. Do Polski przyjeżdżały całe rodziny z Anglii i Hiszpanii. Organizacja była bardzo dobra. Przed tygodniem miałem okazję śledzenia z bliska wspomnianego już finału w Bilbao. Obie imprezy wyglądały bardzo podobnie. Dostrzegłem tylko jedną różnicę, na którą zwracam uwagę. W Bilbao nie widziałem aż tylu policjantów na ulicach. Może jest to związane z tym, że tak po prostu funkcjonujemy. W Hiszpanii tej policji było bardzo mało, tylko incydentalnie można było trafić na któregoś z mundurowych. I wszystko odbywało się w przyjaznej atmosferze. Ale też mierzyły się ze sobą dwie angielskie ekipy. Tu grały zespoły z dwóch różnych stron Europy. Może była to próba zabezpieczenia się przed ewentualnie większą liczbą niechcianych incydentów. Poruszające sceny, Robert Lewandowski zaczął mówić o zmarłym ojcu. Polały się łzy A skoro o finałach mowa, jakiego finału spodziewa się pan dziś w Monachium? - Myślę, że też będzie to piłkarski finał. Oba zespoły zaprezentowały w tym sezonie ciekawy futbol. Inter już od lat funkcjonuje na najwyższym europejskim poziomie. Mimo, że nie poradził sobie w Serie A i dał sobie odebrać mistrzostwo, o które walczył do ostatniej kolejki, jest to zespół, który wciąż należy do topowych na Starym Kontynencie. To drużyna w świetny sposób prowadzona przez trenera Simone Inzaghiego, który wprowadził ją na wyżyny. Poza tym Inter niewiele zmienił się w porównaniu do ostatniego finału Ligi Mistrzów, w którym grał. To także duży atut. Inter ma przewagę doświadczenia nad rywalem. PSG to poniekąd kalka Chelsea. Oba zespoły są zbudowane na bazie młodych zawodników, z dużą fantazją. Żywię nadzieję, że obaj trenerzy i ich podopieczni zapewnią nam świetne widowisko. Mówi pan, że od ostatniego finału sprzed dwóch lat w Interze niewiele się zmieniło, ale ja wskazałbym na jedną, dość sporą dla nas zmianę. Do drużyny dołączyło dwóch Polaków, przez co ten sobotni mecz staje się znacznie bardziej ciekawy. Serce będzie bić mocniej za włoską ekipą? - Oczywiście, będę kibicował Interowi. Wiadomą rzeczą jest to, że tam gdzie nasi zawodnicy, tam wędruje i nasza sympatia. To czego życzyłbym jednak sobie, jak i samym zainteresowanym, to by Piotr Zieliński i Nicola Zalewski mieli pewne, ugruntowane miejsce w pierwszej jedenastce Interu. By to od nich Simone Inzaghi rozpoczynał ustalanie składu. Liczę na to, że w tym meczu wejdą na murawę i zrobią to, co potrafią. Bo przecież obaj są w stanie zrobić różnicę i dać zespołowi w ofensywie bardzo dużo. Pan miał okazję prowadzić Nicolę Zalewskiego w kadrze młodzieżowej. Jaki to był zawodnik? Spodziewał się pan, że wyrośnie z niego piłkarz takiego formatu, który będzie szykował się do finału Ligi Mistrzów? - Tak. W tamtym momencie to był zawodnik wprowadzany do Romy przez Jose Mourinho. Bardzo pokorny, ale i przy tym niezwykle pewny siebie. Już wtedy znał swoją wartość i wiedział, czego chce, dlatego miło wspominam tę współpracę. Bardzo dobrze funkcjonował w drużynie. Bardzo cieszę się, że tak rozwinęła się jego kariera i stał się ważnym punktem reprezentacji Polski. Bo tak naprawdę ostatni czas to czas Nicoli Zalewskiego - jego dużych umiejętności i możliwości indywidualnych. Show w centrum Monachium. Mistrz nagle wypalił: "Uczyłem Lewandowskiego" Gdyby Nicola zadzwonił dzisiaj do pana z prośbą o poradę, doradziłby mu pan, by został w Interze na kolejny sezon? Oczywiście przy założeniu, że sam klub przedstawiłby mu taką propozycję. - To trudny temat. Występuje tu wiele zależności. Wchodzę w grę kwestie związane z rozmową z trenerem, jego wizją, rywalizacją w zespole. To kluczowe czynniki, które trzeba by przeanalizować. To zapytam inaczej. Czy Nicola Zalewski powinien za wszelką cenę szukać klubu, w którym będzie pierwszoplanową postacią? Czy obecny układ w Interze, gdzie czasem grywa w pierwszym składzie, często wchodzi z ławki, lecz zdarzają się i mecze, gdy nie otrzyma szansy jest akceptowalny? - Znając umiejętności Nicoli uważam, że może być pierwszoplanową postacią w Interze. Pozostaje kwestia tego, jak jego trener to widzi. Bo oczywiście, Zalewski mógłby szukać słabszego klubu, lecz nie ma gwarancji, że wówczas na pewno miałby stałe miejsce w składzie. Mamy przykład Kacpra Urbańskiego, który przeszedł do teoretycznie gorszej drużyny, w której powinien mieć miejsce, a okazuje się, że jest inaczej. Nikt nie może tu dać piłkarzowi stuprocentowej pewności. Tu sam zawodnik do spółki z trenerem i dyrektorem sportowym powinien przedyskutować całą sytuację. Ale nikt nie da mu gwarancji. Mogliby ją dostać jedynie Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Pozostali zawodnicy muszą walczyć o swoje. Ja chciałbym po prostum, by Nicola grał i się rozwijał, na czym skorzysta nasza reprezentacja. Reprezentacja, której przewodzić ma także Piotr Zieliński. Jego rola tylko wzrasta, wraz z kolejnymi absencjami Roberta Lewandowskiego. Mam wrażenie, że w takim położeniu rośnie nie tylko sportowo, ale i mentalnie, bo opaska na ramieniu po prostu dodaje mu skrzydeł. - To na pewno zawodnik, który z racji samego doświadczenia powinien mieć opaskę. I myślę, że bierze na siebie tę odpowiedzialność. Piotr to piłkarz, który zna swoją wartość. Wie, jak dużo może dać zespołowi. I to jest najważniejsze. Fakt, że Robert Lewandowski nie pojawi się na najbliższym zgrupowaniu, wywołał burzliwą dyskusję. Jak pan patrzy na tę sytuację z perspektywy byłego selekcjonera naszej młodzieżówki? - Nie ma co ukrywać, że jestem zaskoczony. Lewandowski jest kapitanem i naszym najlepszym piłkarzem w ostatnich latach. Zadałbym pytanie czy na meczu eliminacji do MŚ oraz spotkaniu pożegnalnym Kamila Grosickiego nie powinien pojawić się kapitan naszej reprezentacji? Uważam że tak, pomimo zmęczenia sezonem.