Reprezentacja Polski od czasu zakończenia mistrzostw świata w Katarze toczona kolejnymi chorobami. Robert Lewandowski jako kapitan-lekarz postanowił wyleczyć wszystkie na raz, stosując terapię szokową. W wywiadzie udzielonym przed zgrupowaniem Mateuszowi Święcickiemu wyłożył kawę na ławę, nie patyczkując się ze swoimi kolegami z kadry. A jednak sensacja, Barcelona podjęła decyzję ws. Lewandowskiego. Media już ogłaszają Wypowiadając te słowa, włożył jednak jeszcze większą odpowiedzialność na swoje barki w myśl zasady: "Jeśli chcesz wymagać od innych, zacznij od siebie". A że sam "Lewy" w ostatnim czasie w roli prawdziwego boiskowego lidera spisywał się... przeciętnie, warto było przyjrzeć się temu, czy w meczu z Wyspami Owczymi sam stanie na wysokości zadania. I czy jego koledzy dobrze zareagują w praktyce na jego słowa. Nie mogło być inaczej, Robert Lewandowski otrzymał wiadomość. To już oficjalne Pierwsza połowa czwartkowego meczu stanowiła negatywną weryfikację. Polska znów była drużyną bez charakteru, a Robert Lewandowski, który chcąc nie chcąc jest kapitanem tego okrętu, odpowiedzialnym za całą resztę, nie był w stanie jej poderwać. Oczywiście, nieustannie podpowiadał swoim kolegom, ale... rozgrywał kolejne przeciętne spotkanie. Dbali o to defensorzy rywala z Hordurem Askhamem na czele, którzy najwidoczniej obejrzeli kilka ostatnich meczów La Liga i kilkukrotnie próbowali zaczepiać bez piłki naszego kapitana. W pewnym momencie "Lewy" uciekł się nawet do próby wymuszenia rzutu karnego, ale... sędzia nie dał się nabrać, nie dopatrując się faulu w interwencji bramkarza Farerów. Warto odnotować, że snajper FC Barcelona był bliski zanotowania asysty przy trafieniu Piotra Zielińskiego, ale ten nie trafił do siatki. Mathias Lamhauge nie dał się przelobować. Polska - Wyspy Owcze. Są trzy punkty, nie ma charakteru Kolejny raz byliśmy drużyną nijaką, bez charakteru. Graliśmy ślamazarnie, nie potrafiąc zaskoczyć - z całym szacunkiem - ekipy autsajdera, dla której sama gra na wypełnionym PGE Narodowym stanowiła przygodę. Fernando Santos i Robert Lewandowski podkreślali ostatnio, że nie potrafimy na boisku pokazać pazura, a podczas klęski z Czechami nie zademonstrowaliśmy woli walki, co pokazywał brak żółtych kartek. W pierwszej połowie meczu z Wyspami Owczymi mieliśmy jedną - dla Grzegorza Krychowiaka, który najpierw fatalnie przyjął piłkę, a następnie staranował rywala. Cierpliwość kibiców w końcu się skończyła. W efekcie "Biało-Czerwoni" schodzili do szatni przy bezbramkowym remisie i... gwizdach kibiców. Zaczęło robić się gorąco i właśnie w takich momentach najłatwiej jest oddzielić mężczyzn od chłopców i poznać prawdziwego lidera. Przez długi czas trudno było jednak odnaleźć go na boisku. Z perspektywy trybun brakowało uderzenia pięścią w stół, które stanowiłoby sygnał do ataku. Inną sprawą był brak nieprzewidywalności. Zaskoczenie stanowić mógł dopiero... rzut karny, odgwizdany po analizie VAR za zagranie ręką Odmara Faero. W kluczowym momencie Robert Lewandowski nie zawiódł i dał nam prowadzenie, a w efekcie trzy punkty. Później dobił jeszcze rywala pięknym strzałęm, "zabijając mecz" i dając nam zwycięstwo. Po meczu może więc powiedzieć, że zrobił swoje, ale jak tu być zadowolonym po takim zwycięstwie reprezentacji Polski? O dziwo, mimo mizernej długimi fragmentami gry, kibice potrafili żywiołowo reagować i spontanicznymi wybuchami wspierać piłkarzy. Trudno jednak kibicować z całego serca tej drużynie, umierać za nią na trybunach czy to przed telewizorem. Gra reprezentacji ani nie cieszy oka, ani nie napawa dumą z postawy. Nie wymagajmy więc od fanów tego, czego kibice nie robią na murawie.