FC Barcelona rok 2025 rozpoczęła w sposób imponujący. Zespół prowadzony przez Hansiego Flicka najpierw rozbił UD Barbastro w Pucharze Króla, a potem wyleciał do Arabii Saudyjskiej, aby tam powalczyć o zdobycie pierwszego od wielu długich miesięcy trofeów. W półfinale Superpucharu Hiszpanii "Blaugrana" pokonała Athletic Bilbao 2:0, a kilka dni później kompletnie rozbiła Real Madryt 5:2. Niemiecki szkoleniowiec oficjalnie wstawił do gabloty pierwsze trofeum w roli trenera "Dumy Katalonii". Dwie bramki w minutę. A Piszczek już się cieszył, wielki powrót w meczu Polaka Niedługo później o sile Barcelony przekonał się jeszcze Real Betis, który został rozbity w meczu Pucharu Króla. W miniony weekend przyszło jednak zderzenie z szarą ligową rzeczywistością, a ta ostatnio jest bardzo bolesna dla zespołu prowadzonego przez Flicka. Nie inaczej było także tym razem, bo "Duma Katalonii" wyjazdu do Getafe nie będzie wspominać dobrze. Spotkanie z zespołem prowadzonym przez Pepe Bordalasa było trudne i zakończyło się remisem 1:1, a dzień później Real Madryt powiększył przewagę w tabeli La Liga do aż siedmiu oczek. Szalony mecz FC Barcelona. Szczęsny i Lewandowski na pierwszym planie Lekiem na całe zło miały być rozgrywki Ligi Mistrzów, w których w tym sezonie FC Barcelona wygląda tak, jakby chciała w La Liga. W siódmej kolejce drużyna dowodzona przez Flicka wyjechała do Lizbony, aby zmierzyć się z tamtejszą Benficą. Już przed meczem polscy kibice dostali sympatyczną niespodziankę, bo w pierwszym składzie trzeciego zespołu ligi hiszpańskiej znalazł się Wojciech Szczęsny, który wrócił między słupki pierwszy raz od finału z Realem Madryt. Trzeba przyznać, że pierwsza połowa tego spotkania była niesamowitym widowiskiem dla postronnego widza. Najgorzej w lizbońskim "teatrze" bawili się jednak na pewno Hansi Flick i... Wojciech Szczęsny. Gospodarze wyszli na prowadzenie już w 2. minucie spotkania. Doskonałą wrzutkę w pole karne wykorzystał Pavlidis, który nie dał szans Polakowi. Kilka minut później po bardzo głupim faulu na Alejandro Balde goście dostali rzut karny. Do piłki podszedł oczywiście Robert Lewandowski. Sensacyjne wpadki Szczęsnego, sypią się gromy. "Przechodzi ludzkie pojęcie" Nasz snajper ze spokojem wykorzystał stały fragment i doprowadził do remisu. To był jednak koniec radosnych chwil dla Barcelony. To, co złe wydarzyło się głównie przez Szczęsnego. Najpierw w 22. minucie Polak zderzył się Alejandro Balde na 30. metrze od bramki i zostawił pustą bramkę, z czego skrzętnie skorzystał Pavlidis, a osiem minut później Szczęsny sprokurował rzut karny, którego na gola zamienił oczywiście nie kto inny, jak Pavlidis, który skompletował hat-tricka, a Szczęsnemu mogły przypomnieć się wszystkie najgorsze mecze w karierze. Druga połowa nie chciała ustępować tej pierwszej i rozpoczęła się w sposób równie imponujący, ale tym razem fatalnym błędem "popisał się" bramkarz Benfiki, który wybijając piłkę trafił w głowę Raphinhę, a futbolówka wpadła do siatki. Barcelona nie mogła się jednak długo cieszyć ledwie jednobramkową stratą. Dosłownie w następnej akcji gola samobójczego strzelił Ronald Araujo, który próbował ubiec Wojciecha Szczęsnego przed interwencją w polu karnym. Wróciliśmy więc do stanu dwubramkowej przewagi gospodarzy. Jakby tego było mało Hansi Flick zdecydował się na ekstremalnie ofensywne zmiany i one dały swój efekt. Najpierw sędzia podyktował bowiem rzut karny dla "Blaugrany", choć faul na Laminie Yamalu wydaje się raczej bardzo delikatny. Do piłki podszedł Lewandowski i strzelił drugiego gola tego wieczoru. Niedługo później w polu karny Benfiki odnalazł się Eric Garcia, który głową z bliska doprowadził do wyrównania i gdy wydawało się, że to już koniec, wydarzyły się niesamowite sceny. Najpierw bowiem w polu karnym Wojciecha Szczęsnego upadł jeden z zawodników Benfiki i gospodarze domagali się rzutu karnego. Sędzia nic sobie jednak z tego nie robił. Piłka trafiła do Raphinhi, który doskonale minął obrońcę i pokonał bramkarza Benfiki, pieczetując zwycięstwo gości 5:4 i powrót ze stanu najpierw 1:3, a potem 2:4.