Lewandowski ofiarą wyrachowania gwiazdy. Bezwzględna intryga, mocna nauczka na przyszłość
Robert Lewandowski w swojej karierze zazwyczaj stronił od ostrej gry. Przełożyło się to na niewielką liczbę czerwonych kartek otrzymanych w przeciągu ostatnich blisko 19 lat. Taka sytuacja miała miejsce zaledwie trzykrotnie, a tylko raz zdarzyło się to po tylko jednym przewinieniu. Jeszcze za czasów gry w niemieckiej Bundeslidze "Lewy" padł ofiarą wyjątkowo przebiegłego działania największej gwiazdy zespołu rywali.

Robert Lewandowski w swojej karierze udoskonalił sposoby na uprzykrzanie życia rywalom. W zdecydowanej większości przypadków używa do tego umiejętności piłkarskich, chociaż zdarzały się również momenty, gdy kapitanowi reprezentacji Polski puszczały nerwy. Granice nigdy nie zostały jednak przekroczone, o czym świadczy jedna, na pozór nieistotna statystyka z przebiegu całej kariery "Lewego".
Lewandowski w ciągu swojej kariery na szczeblu centralnym (pod uwagę bierzemy wszystkie mecze począwszy od sezonu 2007/08) zaledwie trzykrotnie był ukarany czerwoną kartką. Dwukrotnie miało to miejsce po zobaczeniu dwóch żółtych kartoników.
Jeden z przypadków kibice mogą doskonale pamiętać, bo miał miejsce już za czasów gry Polaka w FC Barcelonie. 8 listopada 2022 roku podczas meczu z Osasuną Lewandowski drugie napomnienie otrzymał już w 31. minucie, osłabiając swój zespół przegrywający wówczas 0:1. Pierwszy raz taka kara spotkała "Lewego" w sierpniu 2007 roku. Napastnik Znicza Pruszków opuścił boisko w 89. minucie wygranego 2:1 meczu II ligi z GKS-em Katowice.
Tylko jeden raz w swojej karierze Lewandowski wyleciał z boiska po zobaczeniu bezpośrednio czerwonej kartki. Miało to miejsce jeszcze za czasów gry w Borussii Dortmund. Mało doświadczony jeszcze Polak padł wówczas ofiarą misternej intrygi wyreżyserowanej przez jedną z ówczesnych gwiazd futbolu.
Mecz z HSV był dla Lewandowskiego prawdziwym koszmarem
Broniąca mistrzowskiego tytułu Borussia Dortmund 9 lutego 2013 roku w ramach 21. kolejki niemieckiej Bundesligi podejmowała u siebie Hamburger SV. Wicelider tabeli ligowej rozpoczął mecz zgodnie z planem - w 17. minucie Lewandowski wykorzystał błąd rywala i wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Radość nie trwała długo, bo HSV błyskawicznie odrobiło straty i już dziewięć później wygrywało 2:1. Stało się to za sprawą doskonale znanego z polskich boisk Artjomsa Rudnevsa oraz stawiającego swoje pierwsze kroki w Europie Heung-min Sona.
Zaskoczony mistrz Niemiec chwilę później otrzymał kolejny cios. Chyba z najmniej oczekiwanej strony. W 29. minucie Polak starł się na środku boiska z Norwegiem Perem Ciljanem Skjelbredem. Zdecydowanie spóźniony "Lewy" kopnął w nogę przeciwnika. Faul był ewidentny, lecz przy Polaku momentalnie zrobiło się ogromne zamieszanie. Do Lewandowskiego doskoczył Rafael van der Vaart, który dążył do konfrontacji z przeciwnikiem. Reprezentant Polski delikatnie odepchnął Holendra, który na murawę padł jednak po tym, jak powalił go nadbiegający kapitan BVB Sebastian Kehl.
Sytuacja dla zespołu sędziowskiego była problematyczna, tym bardziej, że o systemie VAR mogliśmy jedynie pomarzyć. Prowadzący to spotkanie Manuel Grafe skonsultował się ze swoimi asystentami, by po chwili przywołać do siebie prowodyrów całego zamieszania. Werdykt był co najmniej dyskusyjny - Holender został ukarany żółtą kartką, natomiast "Lewego" arbiter wyrzucił z boiska.
Wszystko stało się jasne. Lewandowski dał się podejść gwiazdorowi
Osłabiona Borussia nie dogoniła rywala, a duet Rudnevs - Son dołożył jeszcze po jednym trafieniu. Ciekawsze od porażki 1:4 z HSV było jednak to, co działo się już po zakończeniu spotkania.
Długo nie było w zasadzie wiadomo, za co Lewandowski otrzymał taką karę. Z faktem wystąpienia przewinienia na przeciwniku nie ma co dyskutować, jednak wątpliwym jest to, czy ten atak zasługiwał od razu na wykluczenie z boiska. Z kolei w przepychance z van der Vaartem Lewandowski starał się jak mógł, by w niczym nie podpaść arbitrowi. Nie udało się, a szybko okazało się, że całość była sprytnym i wyrachowanym planem znacznie bardziej doświadczonej gwiazdy.
- Widziałem, że arbiter był niezdecydowany. Nie był pewny, czy powinien pokazywać czerwień, a ta sytuacja jednoznacznie się do tego nie kwalifikowała. Postanowiłem zatem zareagować i zrobiłem mały teatrzyk. Zasiałem ziarno niepewności, a gdy sędzia podszedł do swojego asystenta, wiedziałem, że mogło mi się udać. Takie zachowanie to też jest element futbolu - rzekł Holender cytowany przez niemieckie media.
Maski opadły. Manuel Grafe dał się nabrać, a Lewandowski stał się ofiarą "starego lisa". Był to wręcz perfekcyjny przykład tego, do jakich sztuczek uciekają się piłkarze, by przechytrzyć nie tylko przeciwnika, ale również i arbitra (nierzadko również odbieranego jako oponenta). W mediach grzmiał trener Borussii Juergen Klopp krytykujący nie tylko arbitra, ale i van der Vaarta. Na nic to się jednak nie zdało, Lewandowski musiał odcierpieć dwa mecze zawieszenia i do rywalizacji powrócił dopiero w starciu z Hannoverem 96. "Lewy" powrócił w swoim stylu, strzelając dwa gole.
Zobacz również:














