Lewandowski na włoskich derbach, ważył się jego transfer. Potężny zwrot i upadek
Robert Lewandowski zaliczył co najmniej kilka naprawdę przełomowych momentów w swojej karierze piłkarskiej - i jednym z nich bez dwóch zdań był transfer z Lecha Poznań do Borussii Dortmund w 2010 roku, który pozwolił "Lewemu" wypłynąć na najszersze futbolowe wody. Nim napastnik związał się jednak z BVB miał przed sobą jeszcze inne perspektywy - słynna jest tu historia o niedoszłej przeprowadzce do Blackburn, ale wychodzi na to, że Polak mógł zagrać też w Genoi. Jedna z wersji, dlaczego ta opcja upadła, przyprawia o zawrót głowy...

Latem 2010 roku Robert Lewandowski opuścił ostatecznie Lecha Poznań i związał się w ramach transferu definitywnego z Borussią Dortmund, która wypłaciła "Kolejorzowi" za zawodnika niespełna pięć milionów euro. Czas pokazał, że była to doskonała wręcz inwestycja.
BVB nie było jednak wówczas naturalnie jedyną ekipą, do której mógł trafić "Lewy" - ówczesny agent zawodnika, Cezary Kucharski, sondował najróżniejsze rozwiązania. Słynne są historie, chociażby o tym, że "Lewy" był blisko Blackburn Rovers, a na swój celownik miał go wziąć również Szachtar Donieck. Do tego wszystkiego podobno nie brakowało specjalnie, wiele by napastnik cieszył swoją grą... kibiców we Włoszech.
Lewandowski był krok od transferu do Genoi. Hit upadł przez... prezesa klubu
Lewandowski miał bowiem zwrócić uwagę niektórych osób związanych z Genoa CFC, która przed kilkunastoma laty poszukiwała kompana do gry w ataku dla Rodrigo Palacio. Leonardo Gualano w artykule dla Goal.com podał kilka możliwych wersji, dlaczego przenosiny te nie doszły do skutku - najbardziej prozaiczne związane były z niedogadaniem się w kwestii pensji lub rzekomą próbą nadmiernego wywindowania ceny ze strony Lecha. Bohaterem tej najbardziej nietypowej stał się jednak ówczesny prezes "Rossoblu", Enrico Preziosi.
O sprawie napisał swego czasu szerzej w swej książce "Grand Hotel Calciomercato" Gianluca Di Marzio, włoski dziennikarz i znany specjalista od rynku transferowego. W kwietniu 2010 roku "Lewy" wybrał się do Italii, obejrzał derbowe starcie Genoi z Sampdorią i miał według kilku źródeł nawet przejść testy medyczne z absolutnie pozytywnym rezultatem - negocjacje więc wydawały się być niemalże na ostatniej prostej.
Zawodnik jednak koniec końców nie przypadł do gustu Preziosiemu, a punktem zapalnym miał być... wzrost. Gdy Lewandowski i Kucharski czekali na spotkanie z działaczem w hotelu, ten postanowił ich w zasadzie kompletnie zignorować. "Wie pan, myślałem, że jest wyższy" - rzucił podobno do Sergio Bertiego, włoskiego agenta, który aktywnie działał przy sprawie i także był obecny na miejscu.
Stefano Capozucca, niegdysiejszy dyrektor sportowy "Rossoblu", po latach w rozmowie z Radio Sportiva wspominał, że do tamtego momentu wszystko było w zasadzie przypieczętowane. "Prezes jednak postanowił 'wyciągnąć wtyczkę'" - stwierdził.
"Szkoda, ze nie mogłem go trenować. Już wcześniej uścisnąłem mu dłoń" - stwierdził Gian Piero Gasperini, który kilkanaście lat temu stał u steru Genoi i był wielkim sympatykiem talentu Polaka. Jego słowa cytował portal Goal.com.
Luca Toni zamiast Lewandowskiego. W Genoi po latach mogli sobie pluć w brody
"Gryfy" koniec końców zdecydowały się pozyskać z Bayernu Monachium Lucę Toniego. Ten mierzący dobrze ponad 190 cm napastnik miał wielkie doświadczenie, znał calcio od podszewki i stały za nim konkretne liczby, ale... ostatecznie spędził na Stadio Luigi Ferraris tylko rok i bez dwóch zdań miał w swej karierze bardziej spektakularne okresy niż ten.
Z perspektywy dalszej historii bez dwóch zdań lepiej wyszło jednak dla Roberta Lewandowskiego, że w Dortmundzie nie kręcono tak nosem...












